Relaks ma wiele twarzy.
Czego jak czego, ale w Polsce nie brakuje skarbów niezalu. Osób heroicznych, które wbrew niesprzyjającej atmosferze medialnej (minimalne, jeśli nie zerowe, zainteresowanie dużych mediów muzycznych polską sceną w wydaniu innym niż press packi od majorsów), które tworzą dla samej sztuki i z czystej potrzeby ekspresji. Nie patrzą w biznesplany w excelu, nie planują cross-contentu, nie siedzą na materiale całą pandemię, bo przecież nie da się zorganizować trasy. Dlatego najfajniejsza muzyka powstaje w podziemiu, z dala od zgiełku i poza opresją klikalności. Za każdym razem, kiedy obcuję z kolejnym diamentem niezależnych brzmień, zastanawiam się, czy gdyby ta scena była bardziej profesjonalna, wciąż dostawalibyśmy tak cudowne krążki, jak Élévation Zaumne. Po czym strzelam sobie siarczystą lepę, bo oczywiście, że byśmy je dostawali! A osoby tworzące, dopieszczone odpowiednimi stawkami za koncerty w fajnych miejscach i naświetlone rozsądnym muzycznym obiegiem medialnym, wiodłyby spokojniejsze życie. Rzecz jasna to trochę dziwaczny wstęp, jak na recenzję płyty. Ale Élévation kieruje w stronę marzeń sennych, a ja akurat często śnię o polskiej scenie muzycznej, bo tak jestem uszkodzony. O czym wy śnicie, nie wiem, ale wiem jedno – nowy materiał Zaumne z pewnością pomoże wam tam dotrzeć!
Co nie znaczy, że ostatnia muzyczna wyprawa artysty jest nudna, wprost przeciwnie. Po prostu garściami czerpie ze stylistyki ASMR, która w podszeptach i dźwiękach codzienności widzi najlepszą drogę do ukojenia, a nawet błogiego uśpienia. Oczywiście, Élévation wciąż bardziej ciąży ku ambientowi, niż ASMR, ale warto o tym wspomnieć. Tym bardziej, że dla wielu osób, to właśnie tu będzie przebiegać granica, która oddziela uwielbienie do tej płyty od stwierdzenia: to nie dla mnie. Co potwierdzają reakcje, zarówno w moim kręgu muzycznych świrów, jak i w komentarzach w sieci. Moc szeptu jest naprawdę potężna, a jego użycie w muzyce zawsze prowokuje skrajne reakcje. Słuchając, najczęściej szukamy ukojenia, podniesienia na duchu – to taki pierwszy odruch, bo słucha się z różnych powodów, ale chcemy jednak osadzić się w jakimś komfortowym miejscu, nawet przy najbardziej ekstremalnych brzmieniach. Szept jest wybitnie intymnym środkiem wyrazu, pewnego rodzaju ingerencją w naszą strefę prywatności, wybiciem z miejsca, które oswoiliśmy. Poświęcam tu tak dużo miejsca na szeptane fragmenty Élévation, bo to właśnie one decydują dla mnie najmocniej o charakterze tego materiału, mimo, że zabierają raptem ćwierć czasu trwania całości. Jeśli pozwolimy im na inwazję w naszą intymność, rozkwitnie prawdziwe, melomańskie uczucie. Wspaniałe, atmosferyczne syntezatory i łechtające uszy strzępki field recordingu (dźwięki wody to życie!) składają się na płytę, która łatwo uwodzi, jeśli oczywiście przekroczymy Rubikon szeptu.
Zaumne nie idzie na łatwiznę, nie serwuje populistycznego ambientu z kanapy, który powoli staje się kolejnym zapychaczem playlist, niczym lo-fi beaty do uczenia się, albo pseudo psych-rockowe tapety dźwiękowe. Z rozwagą konstruuje kolejne warstwy, próbując zrozumieć i wywołać u słuchających tytułowe wrażenie uniesienia. Materiał został pierwotnie nagrany dla internetowej społeczności WET (Weird Erotic Tension) i miał być eksploracją erotycznych aspektów naszego najbliższego otoczenia. Udało się z nawiązką, bo transgresywność tego wydawnictwa jest niezaprzeczalna. Jeśli miałbym znaleźć coś, co w Élévation wadzi mi najbardziej, to jest krótki czas trwania. Ale od czegoś są te różnie funkcje w Foobarze. Dajcie się unieść, nie pożałujecie! Szczególnie polecamy edycję winylową, której nie zostało dużo, a zatem – do dzieła.