Co nie znaczy, że nie trzeba uważać na pułapki.

YouTube, wbrew optymistycznym głosom, nie stał się nową telewizją. Tę rolę przyjęły platformy streamingowe, przejmując od tradycyjnego medium całą gamę znanych zabiegów: od reality shows po niskobudżetowe konkursy. Ba, Netflix nieśmiało przebąkuje o tym, że pod koniec tego roku zacznie umieszczać reklamy, dokonując ostatecznego przepoczwarzenia w kablówkę. Tymczasem YouTube wciąż stoi wyraźnie młodszą widownią i to właśnie takie treści tam dominują, nawet jeśli nie są do końca odpowiednie dla dzieci i nastolatków. Vlogi i pranki, kanały typu drama tea, moralnie wątpliwe, a często wprost odrażające kanały rodzinne (notorycznie oszukujący i naciągająca swoją publiczność Ace Family to tylko wierzchołek śmieciowej góry, na którą składają się między innymi rodzice filmujący udar swojego dziecka, czy matki strofujące pociechy, że płaczą mało dramatycznie) to trzon platformy. YouTube nie ma ani narzędzi, ani zbytniej chęci do ograniczania patologii, bo ta przynosi mityczne zaangażowanie i wyświetlenia, czyli najważniejsze argumenty przedstawiane reklamodawcom. Mimo tego, jestem uzależniony od tej platformy. Niekoniecznie od vlogów i pranków, ale wciąż rosnącej w siłę brygady produkującej wideoeseje. Sprawy społeczne i tożsamościowe, pogłębione analizy gier wideo i innych popkulturowych artefaktów, filozofia w wydaniu mniej lub bardziej popularnonaukowym, ekonomia, polityka – na YouTube znajdziemy wiele wartościowych treści. Przynajmniej pozornie. Czy wideoeseje to współczesny odpowiednik artykułów w czasopismach o wyższych standardach? A może kolejna, choć bardziej rozbudowana iluzja wiedzy, bardziej podobna do instagramowych stories, które ważne i złożone sprawy destylują do sprytnego obrazka?

Na YouTube funkcjonują osoby z akademickim zapleczem: FD Signifier, Then & Now, Contrapoints, James Somerton, CJ the X, czy Philosophy Tube (a także wiele innych) albo mają stopnie naukowe, albo przynajmniej stosują w pełni naukowe metody, dostarczając bibliografię i konstruując swoje tezy w przemyślany i ugruntowany sposób. To zdecydowanie śmietanka platformy jeśli chodzi o wideoeseje i tutaj poziom nie tylko nie odbiega od tradycyjnie poważnych publikacji, ale także ma o wiele atrakcyjniejszą formę, wzbogacaną przez humor, wartości produkcyjne, czy teatralność. Mnogość głosów pozwala na poznawanie wielu perspektyw. Od osób eksplorujących meandry i niuanse queerowości, przez dekonstrukcje karaibskiej tożsamości od środka (Foreign Man In Foreign Land) i kapitalne serwowanie mikrohistorii (Kaz Rowe), po dogłębne analizy czarnej kultury przez afroamerykańskich akademików w przystępnych słowach – to o wiele bardziej osobista forma poznawania doświadczeń innych osób, często podbudowana naukowymi publikacjami, pomagającymi pogłębianie kontekstów i uniwersalizację tez. Wideoeseje są łatwo przyswajalne również w formie audio, czyniąc z nich idealny ekwiwalent ciekawych audycji radiowych. Wiele z osób, które je produkuje, ma edukacyjną misję, przez którą przechodzą nici społecznej zmiany. Kiedy analizują incelski dyskurs, od razu podsuwają strategie pozwalające odzyskać choć część z tych zagubionych jednostek. Kiedy krytykują radykalizujące mechanizmy TikToka, czy popularność toksycznych podcastów alfa samców, nie zatrzymują się w pół drogi, ale proponują metody na odpór szkodliwej fali i pozytywne recepty na deradykalizację i społeczne nawracanie zbłąkanych owieczek.  Ten ekosystem, choć wciąż okupujący niszę (sporą, ale jednak niszę) na platformie, stał się inspiracją dla wielu osób, które zmieniły swoje poglądy, zatrzymały na równi pochyłej do skrajnej prawicy, czy sięgnęły po publikacje pogłębiające wiedzę. Ogromna szkoda, że to wszystko dotyczy niemal wyłącznie anglojęzycznej sfery językowej: w Polsce wideoesejów jest naprawdę mało (poza Mistycyzmem Popkulturowym to niemal pustynia), mimo, że fanbase Contrapoints czy innych osób z tzw. breadtube (lewicowych i lewicujących twórców i twórczyń treści) jest całkiem solidny.

To tylko jedna strona medalu. Drugą są kanały, które cierpią na całą gamę bolączek dotykających internetową działalność. Pseudoresearch, niesprawdzane źródła, spłycanie tematów, brak konstruktywnych tez, tworzenie pod dyktando algorytmów, sensacjonalizowanie, brak wyczucia kulturowego i empatii, szafowanie pojęciami, które albo są niedookreślone na starcie, albo zupełnie nieadekwatne do opisywanego zjawiska, brak dyscypliny intelektualnej i słaba selekcja materiału… Jest tego sporo, a sama obecność słowa wideoesej w tytule tworzy często fałszywe wrażenie, że mamy do czynienia z poważnymi treściami. Coraz więcej osób deklaruje, że wiedzę czerpie właśnie z YouTube, a zatem tym bardziej warto poddawać treści krytycznej ocenie. Tak, jak starym problemem platformy były filmiki tytułujące się jako dokumenty – choćby starsza twórczość Shane’a Dawsona i innych popularnych twórców i twórczyń, mielących vlogowe wióry w godzinnych odcinkach – tak teraz przeżywamy plagę wideoesejów, które nie podlegają pod żadne zasady intelektualnego wywodu. Osoby głodne wiedzy i chcące poszerzać swoje horyzonty mogą wpaść w koleiny płytkich treści, szkodliwie używających mylnych pojęć, czy zupełnie nie dodających nic od siebie w kategoriach popkulturowej czy społecznej krytyki. Największe grzechy w tej materii popełniają kanały true crime i te poświęcone długim analizom gier wideo. Pojęcia z nauk humanistycznych, szczególnie filozofii i antropologii kultury, są rzucane beztrosko i dowolnie, a źródła, czy bibliografia to albo inne filmiki z YouTube, albo tzw. risercz ziemkiewiczowski, polegający na materializowaniu tez i dowodów na ich podparcie z powietrza. Problemem bywa też rozgraniczenie rozrywki i edukacji. O ile wiele osób rozumie, że robi edutainment (rozrywkową edukację) i stara się balansować różne elementy, tak inni idą w zupełny entertainment, często bez żadnego poszanowania do wagi tematów. Kanały true crime, gdzie robi się makijaże opowiadając o seryjnych mordercach, czy pastwienie się nad kolejnymi wybrykami Jordana Petersona bez pogłębionych kontekstów, to idealne wcielenie tego problemu, do tego premiowane przez algorytmy bardziej, niż akademickie rozważania.

Internet zupełnie zmienił to, jak postrzegamy i pozyskujemy wiedzę. Bez krytycznego zmysłu, bez weryfikowania treści, możemy popaść w trudny do strząśnięcia samozachwyt: ale się rozwijamy, a ile już wiemy! Godziny spędzone na YouTube to nie zawsze strata czasu, ale o nią bardzo łatwo, kiedy damy się podejść sprytnym słowom typu analiza czy wideoesej. Mimo wszystko, to zjawisko ma spory potencjał. Nie tylko nadgryza prawicowo-konserwatywną wizję świata, która wciąż rozprzestrzenia się po sieci skuteczniej, niż progresywne wartości. Ale inspiruje do dalszych poszukiwań i weryfikuje wiele przedsądów, jakie możemy mieć na temat różnych tożsamości i zjawisk. Jako odpowiedź na hegemoniczne i tajemnicze praktyki youtubowych algorytmów i mechanizmów monetyzacji, wiele z najlepszych twórczyń i twórców utworzyła własną alternatywę. Platforma Nebula to jedno z najciekawszych miejsc w edukacyjnym internecie, pozbawione niejasnych mechanizmów YouTube, które demonetyzują i ograniczają progresywne treści, przy przyzwoleniu na swawolne harce zgniłków w rodzaju Bena Shapiro czy Stevena Crowdera. Warto jednak pamiętać, że wideoeseje to żaden ekwiwalent kursów akademickich, ani nawet książek popularnonaukowych. To przyjemny sposób na zainspirowanie się do dalszych poszukiwań i pod tym względem wideoeseje znakomicie wypełniają pustkę po dogorywających tygodnikach opinii i innych tradycyjnie intelektualnych mediach. To także znakomita okazja, żeby dostać narzędzia i konteksty do pogłębionego obcowania ze zjawiskami, które znajdują się poza orbitą zainteresowań akademickich środowisk, albo są na ich marginesie: popkultury, internetowych sub- i parakultur, czy spektrum nowych mediów. Natomiast jak to często bywa przy internetowych treściach – trzeba mieć do nich krytyczne nastawienie i wszystko będzie dobrze.    

WIĘCEJ