Kołek w serce czy krwisty bukiet?

Historie karier Jemaine’a Clementa i Taika Waititiego są bardzo budujące. Dwóch bardzo utalentowanych gości z Nowej Zelandii wprowadziło zastrzyk wyjątkowego humoru do amerykańskiego filmu i telewizji. Clement dał się poznać dzięki rewelacyjnemu Flight Of the Concords, a kreatywny ster Waititiego rządzi w najzabawniejszych – i nie ma co owijać w bawełnę, również najlepszych – filmach Marvela. Jednym z moich ulubionych dzieł, w jakich maczał palce duet, jest film What We Do In The Shadows z 2014 roku. Obaj go napisali, wyreżyserowali i zagrali główne role. Efekt to absurdalna komedia o wampirach próbujących funkcjonować w naszych czasach. Nie jest to może humor owinięty w siedem warstw ironii, ani przesadnie oryginalne podejście do tematu mockumentary, ale działa. Film był sukcesem i doczekał się serialowej odsłony, która właśnie zaczęła trzeci sezon. 

Są tacy, którzy twierdzą, że serial jest marnym odbiciem filmu i chciałbym powiedzieć, że rozumiem takie opinie. Ale tak nie powiem, bo nawet jeśli ostrze satyry jest odrobinę mniej ostre, a horrorowe tropy o wiele bardziej widoczne i obecne, to i tak What We Do In The Shadows jest jednym z lepszych seriali komediowych ostatnich lat. Znowu dostajemy mockumentary, spopularyzowane przez The Office czy Parks and Recreation. Jeszcze raz jesteśmy narażeni na historię, którą Amerykanie nazywają fish out of water, czyli przeszczepienie postaci z naturalnego otoczenia do obcego środowiska, w którym muszą się odnaleźć. Przyznam, że ten zabieg narracyjny jest tyleż sprany, co wciąż skuteczny, szczególnie jeśli chodzi o komedię z horrowym sznytem, których przecież nie ma zbyt wiele. Tak naprawdę części składowe What We Do In The Shadows są równie świeże, co krypta średniowiecznego wampira i w mniej utalentowanych rękach całość rozpadłaby się prędko i w brzydkim stylu. Szczęśliwie, tę maszynę napędzają cztery główne wampiry i ich chowaniec. Kayvan Novak jako Nandor, brutalny zdobywca z czasów Imperium Osmańskiego, Natasia Demetriou grająca Nadję, kilkusetletnią wampirzycę uwikłaną w skomplikowane perypetie miłosne, Mark Proksch czyli Colin Robinson, wampir energetyczny, utożsamiający najgorsze cechy biurowych realiów, Laszlo – Matt Berry – wulgarny, znudzony szlachciura,  wreszcie Harvey Guillén jako Guillermo, chowaniec/łowca wampirów, który od dziecka marzy o przemianie w krwiopijcę. To prawdziwy dream team, który komediowe podstawy ma w małym palcu. Gdyby nie ta ekipa, mielibyśmy do czynienia z tworem o lotności pingwina, a tak obserwujemy tour de force przez wszystkie implikacje wynikające z wieku i charakteru postaci. Owszem, What We Do In The Shadows kroczy po wydeptanych przez inne horrory ścieżkach, ale potrafi je nieźle ogrywać – łącznie z wątkiem nawiedzonej lalki – a nawet odświeżyć, jak stało się w przypadku postaci Colina Robinsona.  Co do którego mogą być wątpliwości, czy jest istotą nadnaturalną, czy typowym pracownikiem biurowym, który po prostu zasysa energię z otoczenia swoim nudziarstwem. Guillermo jest równie ciekawym konstruktem, bo jest zarówno dziedzicem potężnej linii krwi łowców wampirów, co totalnym fanboy’em swoich gospodarzy. Powiedzieć, że to toksyczna relacja, to nic nie powiedzieć. Serial jest w pełni świadomy swoich tropów i stara się ich nie nadużywać, chociaż niektóre wątki dominują jakością nad innymi. Historia zakochanego w Nadji rycerza Gregora jest wybitna, nadmierna chuć Laszlo już niekonieczne, chociaż wciąż powraca, jak utytłany błotem bumerang. 

Co istotne, fabuła serialu wciąż idzie do przodu, a wszystko ma swoje konsekwencje. Nieporadne wampiry wkraczają na wojenną ścieżkę, widzimy większy wyimek nadnaturalnego świata, niż zapyziały dom, w którym zazwyczaj urzędują, a nawiedzona lalka dołącza do ekipy na stałe. What We Do In The Shadows udanie buduje rozległe tło historyczne dla swoich postaci, a efekty specjalne są pomysłowe i skutecznie przypominają, że mimo wszystko mamy do czynienia z horrorem. Odcinek, który gromadzi wampiry z innych dzieł popkultury jest majstersztykiem i łakomym kąskiem dla każdego, kto lubi brodzić w kiczu opowieści o krwiopijcach, zarówno tych wiktoriańskich, jak i tych ubranych w skórzany pancerz, krzyczący jestem z przełomu wieków XX i XXI! Po dwóch odcinkach trzeciego sezonu ciężko wyczuć, czy serial łapie zadyszkę, ale jestem dobrej myśli – nowa sytuacja fabularna, o ile zostanie przeprowadzona konsekwentnie, będzie okazją do odświeżenia interpersonalnej dynamiki, która zdążyła się już trochę opatrzyć. Humor What We Do In The Shadows nie jest szokujący, pobrzmiewa w nim wiele znajomych nut, a czasem słychać nawet echa skatologii i prostackich dowcipów rodem z niemowlęcych lat internetu. Ale dzięki kapitalnej obsadzie i ciekawemu (choć znajomemu) settingowi wciąż czuję się zauroczony. Jakby jakiś wampir potraktował mnie hipnozą…

WIĘCEJ