Sadzić, palić, zalegalizować? Pewnie, nawet z libkami!

Powiedzieć, że w Polsce mamy źle skonstruowane prawo narkotykowe i niezbyt przemyślaną narkopolitykę, to jak wskazać na kopalnię Turów i stwierdzić, że tak wygląda przyszłość energetyki. Tak naprawdę nie poradził sobie z tym żaden rząd, a niektórzy zapisali się szczególnie niechlubnymi literami na kartach rodzimej narkohistorii. Bystry Kaczyński przeprowadza czystki / Synu, znów chodzi mi o listki – nawijał przed laty donGURALesko, mając na myśli kolejne zaostrzenie przepisów, które wprowadzono w czasach, kiedy na czele Ministerstwa Sprawiedliwości stał brat naszego bieda-Piłsudzkiego. Legalizacja czy depenalizacja marihuany jest jedną z nielicznych politycznych spraw, po które hip-hop sięgał bez żadnego problemu. Nawet w swoich rzekomo najmniej zaangażowanych czasach, kiedy więcej było zwolenników dziesionowania, aniżeli rozsądnych procesów legislacyjnych. Ba, doczekaliśmy się nawet rapera-posła, który zrobił karierę na postulatach legalizacji marihuany. Na efekty posadzenia Liroya w sejmowych ławach czekamy już trochę i na tym etapie wiara w moc Scyzoryka mocno opadła, ale nie da się ukryć, że z kadencji na kadencję na Wiejskiej jest coraz więcej zwolenników i zwolenniczek złagodzenia ostrego prawa. Prężnie działa Parlamentarny Zespół ds. Legalizacji Marihuany, gdzie posłanki Lewicy idą w ramię w ramię z konfiarzami – jak powiedziała mi kiedyś szefowa tego zespołu, posłanka Beata Maciejewska, legalizacja trawki jest jedną z nielicznych spraw, które rzeczywiście mają szansę na rozwiązanie ponad plemiennymi podziałami partyjnymi. Powszechność olejków i suszu CBD jest kolejną furtką, która oswaja marihuanę nad Wisłą i Odrą, również w starszym pokoleniu, które może jeszcze całkiem nieźle pamiętać epidemię heroiny z przełomu wieków, a narkotyki kojarzy głównie z największym, dehumanizującym upadkiem. Z całego pakietu progresywnych praw, które należą się osobom polskim, najszybciej dostaniemy chyba właśnie legalizację czy depenalizację marihuany. Fajniej by było, gdyby wprowadzono związki partnerskie, czy rzeczywiście równe prawa dla każdego – szczególnie społeczności LGBTQ+ – ale hej, zwycięstwa na tej przeklętej ziemi są rzadkie i trzeba cieszyć się każdym, choćby najmniejszym.

Kiedy popularny raper Mata został zatrzymany z workiem gandy, liberalne media wpadły w szczególny rodzaj omłotu. Ba, sugerowano nawet, że to polityczna prowokacja. Śmiem wątpić, to raczej rutynowe nabijanie statystyk, które stało się dość podstawową strategią oddziałów policyjnych w całej Polsce. Oczywiście, z tych akcji nic nie wynika, sprawy są umarzane często już na ostatniej prostej na dołku. Kiedy na festiwalu Open’er 2017 zatrzymano mnie podczas dość nieciekawego koncertu Jamesa Blake’a z jointem w kielni, razem z kolegami spędziliśmy 17 godzin na trzech czy czterech różnych posterunkach. Koszty tej operacji – pomnożone przez trzy łby – wyniosły pewnie kilkanaście tysięcy złotych, jak nie więcej. Wypuszczono nas z pewnością umorzenia. Policjanci komentowali, że to jest łatwa robota, a na festiwalu nie spędzają dłużej niż kilka minut, bo zawsze kogoś złapią i mają spokój na kilka, czy kilkanaście godzin. Wprost oświadczyli, że nienawidzą tam być, a nawet sugerowali, że koledzy, którzy przeszli na drugą stronę (stronę mafii? WTF ziomek) to w sumie lepiej mają. Na tę patologię w równym stopniu składa się głupie prawo, jak i idiotyczne metody kontrolowania pracy policji, sprowadzające się do pustych statystyk. Czy ten rodzaj policyjnej pracy sprawia, że czujemy się bezpieczniej? Czy spada liczba ludzi, którzy sięgają po substancje zakazane prawem? Oczywiście, że odpowiedź to dwukrotne i gromkie zaprzeczenie. Prawo narkotykowe to w Polsce atrapa jakich wiele, regulacje, których cel zagubił się w miernocie codzienności i lenistwie służb mundurowych, które zamiast zająć się prawdziwymi zagrożeniami – choćby przemocą domową czy piractwem drogowym – robią rundkę na ośce, łapią pechowców i mają spokój na pół dyżuru. Komendant jest zadowolony, a statystyki puchną. Cyferki idą w górę, przecież o to we wszystkim chodzi, prawda?

Chciałem poprosić wszystkich moich fanów i fanów wolnej muzyki, żeby przyłączyli się do walki o depenalizację marihuany w Polsce – powiedział Mata w trakcie gali Bestsellerów Empiku. Chcę nagłośnić temat marihuany w Polsce i rozpocząć walkę o depenalizację tego narkotyku, ponieważ uważam, że jest ważny szczególnie w naszej społeczności artystycznej. Jest od wielu lat inspiracją dla muzyków – kontynuował, w dość uroczy sposób wpisując się w stereotyp ujaranego rapera. Nie zawsze jest mi z Matą po drodze, ale akurat miał rację, kiedy powiedział, że cała Polska jest zakochana w marihuanie. Rzeczywiście, wzrosło jej spożycie w każdej grupie wiekowej, a przez pandemię ta tendencja wzmocniła się jeszcze bardziej. Wyjątkowa pozycja Maty – jednego z najpopularniejszych raperów w Polsce, a przy okazji syna jednego z bardziej znanych liberalnych autorytetów, do tego prawniczych – może być szansą na dalsze normalizowanie tematu. Czy przełoży się to bezpośrednio na proces legislacyjny? Wątpię. Ale felieton starego Matczaka w poczytnej libkowej gazecie, może spotkanie młodego Matczaka z Tuskiem czy Hołownią, mogą być przyczynkiem do wrzucenia tematu w odpowiednie środowiska polityczne. Skuteczniejszym niż, swoją drogą naprawdę solidne, kolabo Belmondziaka z Liroyem na 20 kwietnia. To dość upiorne, ale legalizacja czy depenalizacja trawki może być dla liberałów mniej kontrowersyjna, niż prawa kobiet czy społeczności LGBTQ+, a głosy młodych czekają. Mówiąc szczerze, taka droga do bardziej progresywnego prawa wywołuje u mnie na poły wybuch śmiechu, na poły torsje. Niemniej jednak, wydaje się być na tyle realistyczna, że nie można jej przekreślać. 

Rysiek Peja po deklaracji Maty stwierdził: najgorsze, co można zrobić zwolennikom marihuany, to w walce o depenalizację nazwać ją narkotykiem. To słowo mocno obarczone stygmą, więc nie dziwię się, że jego użycie lekko rozsierdziło weterana. Poniekąd się z nim zgadzam, bo odłączenie trawki od słowa narkotyk będzie jeszcze większym ułatwieniem w zdobywaniu społecznego poparcia dla legalizacji czy depenalizacji. Ale pomijając pełną pułapek semantykę, apel Maty zrobi więcej pożytku niż szkody. Być może da raperowi coś więcej, niż wygłupy pod ksywką Skute Bobo, które wręcz zmartwiły jego fanbase. Czy to nam się podoba, czy nie, młody Matczak ma dzisiaj mocny głos w przestrzeni publicznej. W przeciwieństwie do Liroya, któremu nawet w Sejmie budowanie sojuszy szło bardzo trudno, ma także ojca z dostępem do uszu najważniejszych polityków w kraju. Nie sądzę, że przełoży się to wprost na szybkie załatwienie sprawy. Ale legalizacja czy depenalizacja jest realna, jak nigdy dotąd i autor „Patointeligencji” dołoży do tego swoją cegiełkę, nawet jeśli relatywnie małą. 

 

  

WIĘCEJ