W tym kościele nie ma żadnego boga.

Zakończenie serialu to bardzo trudne zadanie. Nawet jeśli osoby odpowiadające za scenariusz i produkcję mają jasną wizję całości, po drodze może wydarzyć się naprawdę wiele. Ciśnienie ze strony platformy streamingowej, która lubi rozwleczony na wiele odcinków kontent, nie pomaga, więc sporo tytułów kończy w niepotrzebnej agonii, często podszywanej frustracją ekipy. Nie wiem, jaka jest dokładna naukowa formuła na czas trwania serialu czy za jaką granicą zaczyna się męczenie buły, ale trzy, cztery sezony wydają się rozsądnymi ramami na opowiedzenie zwartej historii, nawet jeśli ta składa się z wielu wątków i obejmuje wiele postaci. Netflix jest pod tym względem najgorszy, z odcinkami i sezonami ciągnącymi się daleko poza horyzont rozsądku, ze szkodą dla jakości i czasu wolnego publiczności. Nawet dokumenty popełniają ten grzech, skazując nas na nudne wynurzenia osób pobocznych dla głównej historii (ostatnią propozycję o Andym Warholu oglądajcie w prędkości 1,5). Mimo wszystko w katalogu Netflixa wciąż znajdziemy pozycje, które wzmacniają tezę o złotych czasach telewizyjnej produkcji, jedna z nich właśnie triumfalnie zakończyła czwarty sezon i zamknęła całą historię w zgrabnie opakowanym pudełku z kokardką. Co więcej, moim zdaniem zrobiła to o wiele lepiej niż inny serial, którym się inspirowała, czyli Breaking Bad. Mowa oczywiście o Ozarku, o wiele ciekawszej wariacji tematu biali, bogaci ludzie bawią się w gangsterkę z kartelami.

Wiele napisano o tym, jak dobrze wypadają kobiece postacie w Ozarku. Druga część czwartego sezonu poszła tym tropem jeszcze dalej, serwując kilka pamiętnych momentów spod znaku przestępczego girlbossiarstwa i przesuwając decyzyjny środek ciężkości jeszcze bardziej w stronę kobiet. Losy bezwzględnej, absolutnie psychopatycznej Wendy Byrde (fenomenalna Laura Lynney), uwikłanej w klasową matnię Ruth Langmore (po prostu najlepsza Julia Garner), mrocznej, zdeterminowanej matrony kartelu Navarro Camili Elizondro (Veronica Falcón) i pogubionej CEO firmy farmaceutycznej Clare Shaw (Katrina Lenk) splatają się w morderczym węźle, który można przeciąć tylko mieczem. Marty Byrde (Jason Bateman; lubię myśleć, że to kontynuacja jego postaci z Arrested Development, która zaczęła nowe życie) jest coraz bardziej wycofany, nękany wątpliwościami, rzucany na coraz groźniejsze wody. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, a narkotykowy kartel prowadzi prawdziwy tartak – cwany księgowy nie jest do końca gotowy na konfrontację z najgorszymi aspektami działalności organizacji. Czwarty sezon Ozarka jest ponury, dąży do naturalnej konkluzji, w której nie ma ani sympatii, ani sprawiedliwości, ani tym bardziej dobrego zakończenia. W przeciwieństwie do Breaking Bad niewiele tu postaci zasługujących na odkupienie (powiedziałbym, że nie ma ich wcale), nie jesteśmy też manipulowani w kierunku odczuwania jakichkolwiek pozytywnych emocji względem bohaterów i bohaterek, zakopujących się coraz głębiej w brudach tego świata. Polityczne machinacje Midwestu, nieudolne i skorumpowane służby państwowe prowadzące biznesy z gangsterami w imię durnej wojny z narkotykami, nagrzani i okrutni narcos, a do tego materialno-klasowa pułapka dla dolnych warstw społeczeństwa – Ozark to budowla na grząskim terenie, która stopniowo zapada się coraz niżej, żeby sięgnąć najniższych kręgów piekła. Demoniczne małżeństwo Byrde’ów, które w iście imperialnych ambicjach chce władzy na każdym szczeblu, zostawia za sobą ślad w postaci zniszczonych życiorysów, brutalnych śmierci i rozerwanych więzi. Ich dzieci z dobrego domu już na progu dorosłego życia (a nawet chwilę przed nim) są umoczone w nielegalne i półlegalne procedery. Ozark powtarza wiele wątków i tematów znanych skądinąd – nawet nie trzeba wspominać dziejów Waltera White’a, opowieści o rybie psującej się od głowy znamy od wieków – ale prezentuje je w zwarty, zdyscyplinowany i cholernie atrakcyjny sposób. 

Jedną z nielicznych postaci, którym naprawdę można kibicować w Ozarku, jest Ruth Langmore. Jej otoczenie i rodzina to wielopokoleniowe, kryminalne twory, które funkcjonują w zupełnie innym świecie niż przestępcy z klasy wyższej, jak Marty i Wendy czy Clare Shaw. Łatwo ich skreślić jako głupich, prymitywnych rednecków, ale różnica między nimi a Byrde’ami jest w zasadzie kosmetyczna. Wszyscy przekraczają kolejne moralne rubikony, ale ci z dołu robią to dla przetrwania, a ci z góry z chciwości i próżnej ambicji. Ruth widzi drogę ucieczki dla siebie i swojego kuzyna Wyatta, ale zorganizowany, napchany kapitałem i najedzony politycznym wsparciem lewiatan okrutnie ucina te plany. Dla Darnele Snell, działającej według starych, brutalnych zasad, nigdy nie było nadziei, Ruth miała złudzenia, że może wyrwać się z cyklu biedy i przemocy, jeśli tylko zagra na zasadach podsuniętych przez silniejszych od siebie. To była tragiczna pomyłka, bo w starciu z kosmiczną siłą kapitalistycznej Ameryki nie ma szansy nikt i nic – ani meksykański kartel, ani demokratyczny proces, a już na pewno nie ludzie z dołów społecznych. Pokazanie tej beznadziei to największa siła Ozarka, podkreślona wręcz humorystycznie przez wypadek samochodowy, któremu ulega rodzina Byrde’ów. Ludzie wokół giną, ale oni wychodzą z każdej sytuacji bez szwanku, nawet rzekomo ślepy los zdaje się sprzyjać uprzywilejowanej klasie. Marty i Wendy kupili wszystko, od politycznego wsparcia i immunitetu od służb po przychylność opatrzności, która przy swojej bierności bądź nieistnieniu doprowadziła do takiego rozkładu sił na społecznej planszy.

W Ameryce najsilniejszymi bóstwami są pieniądz i władza, ale kosztem akcesu do tego Kościoła jest człowieczeństwo. Marty i Wendy sami nie wierzą w to, co mówią, kiedy deklarują, że zbudowali cokolwiek dla swoich dzieci. To nie twórcza destrukcja, na końcu której czeka nowy, wspaniały świat. To wyłącznie materialistyczny nihilizm i pierwotna żądza władzy, wręcz demoniczna siła, która pochłania wszystko na swojej drodze. Jej ofiarą są całe regiony wykluczenia, polityczne mechanizmy demokracji i tragiczne historie jednostek, które próbowały wyrwać się z matni, nie zdając sobie sprawy z tego, że – podobnie jak w kasynie prowadzonym przez Byrde’ów – gra jest ukartowana przeciwko nim. Ozark przez cztery sezony kreślił krajobraz tej destrukcji, bez estetyzowania i romantyzowania, za to z chłodną bezwzględnością. Breaking Bad to całkiem porządny, choć mocno przereklamowany serial. Produkcja Netflixa bije go na głowę społecznym wyczuciem i zimnym, wręcz mechanicznym tonem. Walter White jest przy rodzince Byrde’ów zwykłym pajacem, do tego działającym na zasadzie reakcji. Marty i Wendy są proaktywni, bo wiedzą, że system jest skorumpowany do absurdalnego stopnia – wystarczy dobrze rozlokować kapitał, żeby przejąć nad nim kontrolę. I ten ponury, nieuchronny fatalizm współczesnej Ameryki to najmocniejsze przesłanie, jakie można wyciągnąć z Ozarka

WIĘCEJ