Horror z Julią Wieniawą to fajne kuriozum, które bawi się własną formą.
Polskich horrorów, a nawet szerzej, kina gatunkowego, jest w Polsce jak na lekarstwo. To złożona sytuacja, rozciągnięta między wysoce artystycznymi ambicjami, wpajanymi przez dekady na uczelniach filmowych, a długoletnim brakiem mechanizmów rynkowych, które kino gatunkowe premiują. Absolutnie nie chcę powiedzieć, że wolny rynek jest jakimś wielkim zbawcą kina – o czymś przeciwnym zaświadczy choćby bolesna przewidywalność Hollywood – ale kiedy filmy mają mieć przede wszystkim misję i mówić o ważnych sprawach, zaczyna brakować oddechu i rozrywki. Nie mówiąc o tym, że kino gatunkowe za czasów PRL-u było skażone propagandą władzy, więc kiedy nastały nowe porządki, dystans wobec niego był w pełni zrozumiały. Ten dystans skróciły komedie, szczególnie te romantyczne i na długie lata III RP to właśnie takie produkcje zdominowały sale kinowe. Szczęśliwie, wychodzimy z tego impasu. Pojawiają się filmy, który są przykładem kina rozrywkowo-gatunkowego, zrealizowanego sprawnie i z polotem. Taki Najmro może świata nie zbawi, ale jest solidnym wkładem w historię rodzimej kinematografii. Sporym czynnikiem w powiększaniu zbiorów polskiego kina lżejszego kalibru stał się Netflix. Owszem, można tym produkcjom zarzucić wiele, przede wszystkim wizualną uniformizację, ale dzięki platformie streamingowej znacząco powiększył się choćby zasób polskich horrorów. Co więcej, dzięki międzynarodowej obecności streamowego giganta, te filmy mają szansę dotrzeć do naprawdę szerokiej publiczności. Niestety, przekłada się to również na pewne ich aspekty, które do najlepszych nie należą, ale o tym za chwilę.
W lesie dziś nie zaśnie nikt to całkiem porządna propozycja. Polski slasher, do bólu konwencjonalny i w tej konwencji spóźniony, luźno licząc, jakieś trzy dekady. Dla mnie, fana horrorów i konesera tradycyjnych slasherów, to było wystarczające i nie byłem w tym odosobniony – film odniósł sukces pod względem popularności. Nic dziwnego, że pojawił się sequel. W lesie dziś nie zaśnie nikt 2 nie jest tak udany, jak pierwsza część, ale to wciąż rozrywkowe kino na względnie porządnym poziomie. Kilka wyborów fabularnych jest wręcz brawurowych, czuć również większą zabawę konwencją. Z różnym efektem, ale nie da się powiedzieć, że W lesie dziś nie zaśnie nikt 2 to film zachowawczy. W jakimś sensie to nadrabianie epoki VHS, kuriozalnych filmów sci fi, horrorów i akcyjnych taśmowców, których u nas się nie produkowało. Otchłań streamingu pozwala na taką eksplorację i film Bartosza Kowalskiego rzuca się w to bez żadnych zahamowań. Ostrzegam, że trochę zaspoiluję, ale mówiąc szczerze, wiedza przed seansem może nawet pomóc, a nie zaszkodzić.
Przez pierwszą godzinę W lesie dziś nie zaśnie nikt 2 nie wybiega mocno poza fabularne standardy. Akcja rusza praktycznie zaraz po końcu poprzedniego filmu. Znowu widzimy przaśną aż do przesady polską prowincję. Posterunek policji i sklep są żywcem przeniesione ze złośliwych dokumentalnych produkcji z lat 90-tych XX wieku. Nie mam z tym problemu, bo pewnego rodzaju umowność w zasadzie jest tutaj niezbędna. Zosia, grana przez Julię Wieniawę, przetrwała rzeźnię urządzoną przez napromieniowane skałą z kosmosu stwory (i to jest piękne zdanie), jedzie z policjantem na wizję lokalną. Sama zmienia się w taką istotę, morduje mundurowego i film toczy się dalej w zgodzie ze slasherowymi tradycjami. Jest jakaś próba komentarza politycznego – funkcjonariusze Wojsk Obrony Terytorialnej to obleśni naziole, nie wysportowane karki, a rozlazłe fajtłapy. W którymś momencie policjant Adam apeluje do skonfliktowanych rodaków niczym Szymon Hołownia. Policja jest brutalna i żałosna. Wszystko jest rysowane grubą kreską i nie miałbym z tym problemu, gdyby nie pewne kalki, zdeterminowane tym, że to produkcja Netflixa. Zabiegi skrojone pod międzynarodowego widza to np. funkcjonariusze WOT-u, rednecki rodem z Resident Evil VII, łącznie z pick-upem, który może i byłby normą dla społecznych dołów amerykańskiego Pasa Rdzy, ale niekoniecznie polskiej prowincji. Otwierająca scena snu jest dosłownie jak Resident Evil w wersji Paula W.S. Andersona, duet policjant-policjantka są niczym Chris Redfield i Jill Valentine spod Radomia. Kultowa japońska seria gier odbija się mocno w filmie Kowalskiego i teoretycznie to nie tak zła rzecz, choć marzy mi się coś konsekwentnie swojskiego. Czego doczekam się chyba dopiero kiedy Smarzowski porzuci nadmierne artystyczne ambicje i zrobi film o zombiakach.

No i teraz najlepsze. [SPOILERY P O T Ę Ż N E JAK JEZUS ZE ŚWIEBODZINA] W którymś momencie film zaczyna rozgrywać się z perspektywy potworów, które rozmawiają w dziwnym języku, a tłumaczeniem częstuje nas lektor. To w zasadzie żadna nowość – już Maniak z 1980 pozwalał na spojrzenie od tej drugiej strony horrorowego układu – ale próba ciekawej dekonstrukcji i odwrócenia oczekiwań. Co prawda w którymś momencie ten wątek grzęźnie w miałkim romansie, ale doceniam radykalne odpalenie wrotek. Efekty specjalne, kreatywna sól horrorowej ziemi, są dość nierówne: te praktyczne nawet robią wrażenie, ale komputerowe zabiegi wybijają się negatywnie. Mimo wszystko nie da się ukryć, że W lesie dziś nie zaśnie nikt 2 robi wiele, by utrzymać naszą uwagę i przekraczać granice. Rzeźnia jest sroga i efektowna, fabuła przyjemnie kuriozalna, dialogi przerysowane w udany sposób. Całość jest jak artefakt z epoki amerykańskich VHS-ów, ale hej – duża część współczesnego kina rozrywkowego ma taki charakter, różnicą ze śmieciarskim kinem z kaset wideo jest tu często tylko wysokość budżetu. Rozumiem, jeśli jakieś wysmakowane filmowe podniebienia nie przyjmą pozytywnie W lesie dziś nie zaśnie nikt 2. To raczej food porn, zbudowany na ekscesie i głupich pomysłach, coś jak pizza z goframi z bitą śmietaną na wierzchu. A takiej oferty gastronomicznej mieliśmy do tej pory w polskim kinie mało. Ja odchodzę od tego filmu zadowolony, upaćkany sosem z pizzy udającym krew. Czy to coś dla was – zdecydujcie sami. W W lesie dziś nie zaśnie nikt 2 i innych netflixowych horrorach widzę zaczyn na przyszłość, pewnego rodzaju podstawy, od których potem można odbić w stronę lepszych i ciekawszych rodzimych horrorów. Czego sobie i wam życzę, bo lokalnych wątków do ogrania mamy aż nadto!