Festiwal, który robi coś więcej.

Zbliża się tegoroczna edycja Up To Date Festival, który przez lata charakteryzował się nie tylko wyjątkowym line upem, ale i lokalnymi działaniami oraz rozmaitymi akcjami społecznymi. Festiwal to platforma łącząca przeróżne pola kreatywnej aktywności, tworzona przez ludzi z humorem i lokalnych aktywistów, którzy oddają się pasji kreowania unikatowego wydarzenia w Polsce. O planach na przyszłość, zmianach na scenie muzycznej i zaangażowaniu społecznym rozmawiamy z dyrektorem artystycznym UTDF Jędrzejem Dondziło.

 Hanna Szkarłat: Jako Up To Date mówicie, że istotne są dla Was relacje międzyludzkie i zdaje się, że nie jest to tylko puste hasło czy kolejna strategia marketingowa. Macie długą tradycję zaangażowania społecznego i wciąż myślicie nad kolejnymi akcjami. Skąd ta potrzeba i pomysł pomagania?

Jędrzej Dondziło (Dtekk): Żeby odpowiedzieć na to pytanie, muszę cofnąć się w czasie. Zanim był festiwal, to robiliśmy imprezy jako ekipa przyjaciół. To były eventy w nieistniejącym już klubie Metro, ale też imprezy typu secret location, które zawsze miały dodatkowy aspekt, jakim była wyjątkowa scenografia czy inne rozmaite niespodzianki, sprawiające, że ludzie po prostu czuli się dobrze. Chcieliśmy dać im coś dodatkowego. Akcje były różne, czasem spontaniczne, czasem zaplanowane, ale nigdy nie były jakimś wyrachowanym ruchem, zawsze wychodziły z dobrego serca. Up To Date jest przeniesieniem tej potrzeby na grunt festiwalowy.

Od początku przyświecało nam holistyczne podejście imprez pod kątem zapewnienia różnych wrażeń, ale w pewnym momencie chcieliśmy więcej. Zaczęliśmy myśleć, jak stymulować atmosferę wokół festiwalu, a wszystkie burze mózgów krążyły wokół tematów ciepłych, wywołujących pozytywne emocje. Tak też pojawiły się pomysły integracji międzypokoleniowej w Akcji 50+ i wysyłania pocztówek do babci. Za większością pomysłów stoi nasz dyrektor kreatywny Czarek Chwicewski, który jest mózgiem większości akcji społecznych.

Up To Date działa już 13 lat, co dla nas oznacza, że mamy już jakąś odpowiedzialność. Oczywiście muzyka jest w tym wszystkim najważniejsza, ale nie chcemy być kolejnym festiwalem, który po prostu zaprasza artystów na występy, wypuszcza w świat line up i czeka, aż ludzie przyjdą się bawić. Chcemy wykorzystać nasze miejsce w obiegu festiwali, żeby mówić. Przekazywać ludziom coś ważnego. To nie tylko wzbogaca przeżycie festiwalowe, ale też nasze wnętrze, i wnętrze naszej publiczności. To jest coś, czego nie da się zmierzyć, nie da się podsumować. Up To Date jest czymś więcej niż tylko imprezą czy koncertem.

Wasze działania rozpisane są w na cały rok i odbywają się w różnych częściach Polski, co jest naprawdę unikatowe. Jak w takim razie widzicie swoją relację ze społecznością  okołofestiwalową? Z tego co mówisz, nie jesteście zainteresowani jedynie dostarczeniem gotowego produktu w postaci festiwalu muzycznego, a raczej zachęcacie ludzi do współudziału w rozmaitych akcjach, tworzenia Up To Date z wami.

Społeczność festiwalowa bardzo się zmieniła na przestrzeni ostatnich 3 lat. Głównie przez pandemię, która wielu młodym osobom odebrała szansę wejścia w świat festiwali i wydarzeń związanych z muzyką elektroniczną, dlatego czujemy, że musimy tę społeczność trochę zbudować na nowo, bo nasz dorobek, szczególnie pod kątem akcji społecznych czy promocji, oddziela mur pandemii.

Zawsze zależało nam, żeby ludzie gromadzili się, dosłownie i w przenośni, wokół nas, a wszystkie wydarzenia mają wzmacniać więź z publicznością. Chcemy, żeby ludzie czuli się częścią czegoś większego, jednoznacznie pozytywnego i pożytecznego. Na szczęście mamy wciąż sporą grupę ludzi, wolontariuszy, którzy wspierają nas w tych działaniach. Jesteśmy z Białegostoku, który nie jest miastem festiwalowym, dlatego akcje społeczne i promocyjne przez lata pozwalały wzbudzić większe zainteresowanie i przyciągnąć do nas ludzi.

Mamy handicap w postaci lokalizacji, ale wyróżnianie się stało się już naszą tradycją, takim trademarkiem. Ludzie kojarzą, że Up To Date to ten festiwal, który robi coś więcej. Wiedzą, że jesteśmy troszkę inni, robimy rzeczy po swojemu i przyjeżdżają do Białegostoku z ciekawości. Część naszej publiczności to nie spece muzyczni, którzy znają cały line up, a ludzie, którzy po prostu nam ufają i przyjeżdżają w ciemno.

W maju wymalowaliście nowy mural na ścianie szpitala dziecięcego w Białymstoku. Mówicie, że ta akcja wyznaczyła nowy kierunek podejmowanych przez was działań. Co to za kierunek?

Mural, który pojawił się Uniwersyteckim Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Białymstoku to temat ujęty hasłem don’t worry, be yourself  powoli przewijającym się przez nasze działania. Niedawno też razem z partnerem Electrum zrealizowaliśmy pierwszy w naszej historii Latający Salon Ambientu, czyli charytatywny lot balonem, który osiągnął swój cel. Zebraliśmy ponad 20 tysięcy złotych na Fundację Dajemy Dzieciom Siłę, a zrzutka jeszcze trwa. Tak więc powoli, małymi kroczkami, szykujemy się na kampanię długodystansową. Więcej opowiemy jesienią, już po festiwalu.

No dobra, to jak festiwal będzie wyglądał w tym roku? I co szykujecie oprócz wydarzeń muzycznych?

W tym roku kontynuujemy oczywiście Akcję 50+ na Stadionie Miejskim oraz „Wyślij pocztówkę do Babci”. To już stałe elementy festiwalu. Będziemy prowadzić też badania socjologiczne w trakcie na temat preferencji naszej publiczności, ale będą i badania związane z projektem #dontworrybeyourself. Będzie stanowisko oferujące możliwość przetestowania się na obecność wirusa HIV i doedukowania się na ten temat. Poza tym w tym roku pełną parę włożyliśmy w to, by przywrócić ustawienia systemowe, czyli wrócić do kształtu festiwalu sprzed pandemii. Nie jesteśmy eventem takim typowo outdoorowym, więc jest to u nas trochę trudniejsze. Ale wracamy do poprzednich lokalizacji głównych scen, czyli podziemnych parkingów i stadionu, do czego bardzo tęskniliśmy.

A jak twoim zdaniem pandemia i ostatnie lata wpłynęły na to, czego oczekujemy od festiwali muzycznych? A może zmieniło się coś w waszym myśleniu o roli festiwali, sposobie odbioru muzyki?

Naczelna zasada od zawsze była taka, żeby jak najbardziej zmniejszyć dystans pomiędzy artystami a ludźmi. Chcemy odtworzyć klimat domówki pomimo tego, że jesteśmy imprezą masową i obowiązują nas różne przepisy oraz wymagania techniczne. W tym roku stawiamy ku temu kolejny krok. Konfiguracja scen, sposób, w jaki je zbudujemy, będzie przybliżał artystów do publiczności. Teren festiwalu będzie jeszcze bardziej kompaktowy. Każdy krok to coś nowego, będzie mnóstwo atrakcji, ale wszystko w zasięgu wzroku. Zależało nam na tym, żeby uczestnicy mieli możliwość nasycenia się rozmaitymi atrakcjami i jednocześnie, żeby skracać dystans między ludźmi. Po pandemii pragniemy być bliżej i wspólnie przeżywać emocje przy muzyce.

Wiemy, że to końcówka sezonu festiwalowego, więc część publiczności jest już nasycona, bo wydarzeń muzycznych było w tym roku więcej niż kiedykolwiek, co oczywiście rzutuje na sytuację sceny. Dlatego myślimy, co zrobić na przyszłość, żeby pozostać festiwalem, który się wyróżnia i jednocześnie trafia w potrzeby nowej publiczności. Jedna rzecz to wierność swoim przekonaniom i linii programowej, którą zawsze mieliśmy, a druga to nowa rzeczywistość, nowa publiczność, a co za tym idzie i nowe potrzeby.

To czym kierujecie się, myśląc o kolejnych edycjach?

Up To Date rósł bardzo dynamicznie. Od 2016 do 2019 podwoił swoją frekwencję i zaczęliśmy rozmiarowo zbliżać się  takich festiwali, jak na przykład Tauron Nowa Muzyka, który jest o wiele starszym i lepiej finansowanym festiwalem. Co tu dużo mówić, budżet ma ścisły związek z wielkością festiwalu, skalą zaproszonych artystów i siłą przyciągania, ale już wiemy, że nie będziemy się silić, by zostawać w lidze festiwali w tej skali. Obserwjemy tendencję, w której największe eventy mocno przyciągają wszystkich ludzi, a mniejsze zaczynają profilować się pod publiczność o ściśle określonych preferencjach i budować konkretny klimat.

Bardzo wyraźne widać, że są dwa typy odbiorców: ludzie, którzy po prostu jeżdżą na festiwale bawić się – lubią muzykę, interesują się nią mniej lub bardziej, ale generalnie jeżdżą i konsumują. Oraz ta druga grupa, dla której to coś ważniejszego, styl życia. Muzyka związana jest z ich przekonaniami,  uczestnictwem w scenie, sposobem wyrażania się. I my chcemy być festiwalem, który trafi przede wszystkim właśnie do tych mocno zaangażowanych, dlatego precyzujemy się i będziemy  szli na jeszcze mniejszą ilość kompromisów.

fot. Krzysztof Karpiński

Coraz częściej się mówi o tym, że nie można wciąż myśleć o wzroście i zwiększaniu profitów, a zastanowić się nad wyższą jakością kosztem zmniejszenia konsumpcji. Czy w takim razie to jest coś, o czym i wy myślicie w kwestii muzyki?

Tak, to bardzo bliskie naszemu sercu. Rozwój i konsumpcja to hasła kapitalistyczne, a nam nigdy nie zależało na byciu produktem. Oczywiście mamy świadomość tego, że konkurujemy na rynku o gościa lub jak to się mówi: klienta i pod tym kątem faktycznie jesteśmy produktem rozrywkowym. Nie chcemy jednak spalać energii i potencjału na myślenie o tym, jak być jeszcze bardziej konkurencyjnymi, wyrwać jeszcze więcej publiczności i sprzedać jeszcze więcej biletów, by utrzymać  jeszcze większy organizm i większą produkcję. Połowę czasu w pracy poświęcać na szukanie finansowania festiwalu i sposobów przyciągnięcia sponsorów, którzy wchodzą tylko w największe festiwale. Zamiast iść w stronę produktu, wolimy inwestować energię w działania kreatywne. Chcemy  autentyczności i działania w zgodzie ze sobą.

A co to oznacza dla waszej publiczności i programu? Słyniecie z dość wyjątkowego połączenia rapu i techno, które może wydawać się osobliwe, ale jednak działa już ponad dekadę. Czy będziecie dalej szli w stronę tego dualizmu? Wspominałeś, że rynek muzyczny bardzo się zmienił. Jak w takim razie teraz wyglądają te fanbase’y, wciąż są tak samo przeciwstawne?

Upraszczając, Up to Date faktycznie był pierwszym festiwalem w Polsce, który na taką skalę łączył rap i techno. Rzeczywiście na pierwszych edycjach, scena techno grała całą noc, a rapy kończyły się wcześniej i widać było ludzi, wtedy jeszcze w szerokich ciuchach [śmiech], którzy schodzili się ze sceny rapowej na techno czy inną elektronikę. I to był piękny widok, coś, o czym zawsze marzyliśmy, żeby łączyć ludzi dobrą muzyką, a nie ich szufladkować.

Na przestrzeni lat to się zmieniło. Inne festiwale zaczęły robić podobne mieszanki, a i publiczność zaczęła się zmieniać, coraz bardziej wykluczać. Fani elektroniki są teraz na tyle wymagający, a bywają i snobistyczni, że nie przyjadą na Up To Date, bo mamy rap.

Ale przecież muzyka klubowa, ogólnie elektronika coraz mocniej wchodzi do mainstreamu.

Tylko, że nasz program raczej nie zainteresuje osób dopiero wchodzących w elektronikę. Oczywiście nie chodzi o to, że trzeba przyjechać na festiwal z wiedzą książkową, bo muzyką zawsze można się cieszyć i do tego przede wszystkim zachęcamy. Po prostu nasz program smakuje lepiej, jak się więcej wie.

Kilka lat temu zaczęliśmy stopniowo wychodzić z rapu, kiedy zauważyliśmy, że publiczność, która przychodzi na rapy, opuszcza festiwal i nie zostaje na dalszą część imprezy, a tym bardziej nie interesują jej ambienty. To był dla nas sygnał, że rzeki kijem nie zawrócisz. W tej chwili rap jest ogromną częścią Sceny Czwórki, gdzie nie prezentujemy wielkoformatowych rzeczy typu Mata, Bedoes, PRO8L3M czy Sokół, którzy przecież u nas grali. Lubimy ich i mamy wielki szacunek do ich twórczości, ale teraz by już do Up To Date nie pasowali. Za to Przemek 1988 z Ruletą siedzi idealnie.

Podsumowując, te fanbase’y się rozeszły, to nie jest jedna wielka alternatywa, jak kiedyś. Polski rap jest teraz mainstreamem, to ogromna scena. Rapowi artyści robią trasy, podczas których wypełniają stadiony na kilkadziesiąt tysięcy osób. Oczywiste jest, że niszowa impreza, jak Up To Date, już nie jest ich środowiskiem. Dlatego wybieramy artystów poszukujących, można by powiedzieć, rap z brzegu. Po prostu chcemy, żeby to wszystko było nasze, spójne.

 

UP TO DATE FESTIVAL

Białystok, 2-4.09.2022

BILETY I LINEUP

WIĘCEJ