Dave Chapelle i Ricky Gervais na poziomie polskich kabaretów, z błogosławieństwem Netflixa.
W myśl prawicowej obsesji serwisy streamujące treści wideo to epicentrum kulturowej rewolucji, narzędzie propagandy tak skutecznej, że chwilowy seans skutkuje natychmiastowymi aborcjami na całym osiedlu i odwróceniem genderowych ról w przedszkolach i podstawówkach w promieniu trzech kilometrów. Tymczasem prawda jest o wiele bardziej banalna, żeby nie powiedzieć smutna. Serwisy takie jak Netflix czy Disney+ oferują progresywne wartości w bardzo ograniczonym, ostrożnym pakiecie. Niektóre produkcje sięgają po mniej lub bardziej udaną reprezentację czy okazjonalnie poruszają ważne społecznie tematy w postępowy sposób, ale lwia część streamingowej oferty składa się z propozycji, które przełknie nawet najbardziej zagorzały przeciwnik politycznej poprawności. Co więcej, jeśli chodzi o występy komików, zawodnicy szydzący z różnorodności genderowych tożsamości poczują się jak w domu, odpalając Netflixa.
Osoby transpłciowe stały się w ostatnich latach celem szczególnie wzmożonej nienawiści i ataków. W Stanach Zjednoczonych konserwatywne władze poszczególnych stanów próbują wycofywać równościowe rozwiązania i uchwalać nowe, dyskryminujące prawa. W Polsce i Wielkiej Brytanii terfy dostają platformę do gadania bzdur w mainstreamowych, rzekomo liberalnych mediach. Nic dziwnego – osoby transpłciowe są coraz bardziej widoczne, coraz głośniej domagające się równych praw. Pobieżny rzut oka na internetowe dyskusje podsuwa wizje roszczeniowej, groźnej grupy, która opętana jakąś dziwną ideologią chce wywrócić naturalny porządek i zniszczyć normalne rodziny. Nic bardziej mylnego – osoby transpłciowe są o wiele bardziej narażone na przemoc (werbalną i fizyczną), o wiele częściej doświadczają dyskryminacji i popadają w kryzys bezdomności, co przekłada się na kiepski stan psychiczny i skłania do samobójstw. Oczywiście, nie powinno się patrzeć na osoby transpłciowe wyłącznie jako ofiary, ale nie da się ukryć, że to jedna z najgorzej traktowanych grup społecznych. Tym bardziej oburza transfobiczna plaga, jaką propaguje Netflix, wypuszczając kolejne stand-upy usiane mową nienawiści. Najpierw sporo gnoju narobił Dave Chappelle, który z transfobii zrobił sposób na reaktywację kariery. Co więcej, nie ma w nim żadnej woli poprawy czy zrozumienia swojego haniebnego postępowania. Transpłciowe osoby pracujące w Netfliksie, które zaprotestowały przeciwko specialom komika, zostały zawieszone, a jedna z nich – editorial manager Oliver Whitney – zrezygnowała z pracy. Netflix oczywiście wciąż broni komika, zasłaniając się wolnością słowa (ciekawe, że podobny mechanizm nie obronił osób pracujących dla serwisu, które słusznie wskazywały na mowę nienawiści ukrywającą się kiepsko pod płaszczykiem żartów). Chappelle został herosem konserwatystów i internetowej altprawicy, a peany mógł usłyszeć nawet od osób, które dawniej widziały w nim ziomka demoralizującego czarną młodzież. Niedawno, w trakcie występu w Los Angeles, Chappelle został zaatakowany przez biseksualnego widza, rozsierdzonego drwinami z osób LGBTQ+ i w kryzysie bezdomności. Komik po raz kolejny mógł triumfować, a konserwatyści bić pianę o lewicowej agresji. Dla Chappelle’a to idealny scenariusz – jego opadająca kariera została zrewitalizowana, a alienacja od progresywnej części młodego pokolenia została zastąpiona sztamą z konserwatystami różnego pochodzenia i w różnym wieku. Na paliwie z żartów z osób LGBTQ+ czy poprawności politycznej i pozowaniu na męczennika kulturowej wojny (i samozadeklarowym terfiarstwie) pojedzie jeszcze kilka dobrych lat.
Inny komik, który również postanowił odbudować swoją karierę na kopaniu najsłabszych na Netfliksie, to Ricky Gervais. Dawny idol gimbusiarskich ateistów, gwiazda brytyjskiego The Office i prowokator z gal rozdawania nagród, w swoim ostatnim specialu włącza full wujas mode. Wyśmiewa zaimki, szydzi, że współczesne kobiety z pewnością mają penisy, dosłownie sięga po humor toaletowy (bo osoby trans o niczym nie marzą bardziej, tylko terroryzowaniu toalet). W Wielkiej Brytanii terfiarstwo, czy transfobia w ogóle, to postawa akceptowana przez mainstream, nie tylko dzięki J.K. Rowling – haniebne artykuły o takim charakterze publikowała nawet BBC. Gervais nie jest żadnym radykałem, a leniwym cwaniakiem, który na reakcyjnej fali chce raz jeszcze poczuć sympatię publiczności. Jego żarty są żałośnie prostackie, ale to żadna nowość – ten ziomek zrobił karierę na chodzeniu po linii najmniejszego oporu i The Office nic tu nie zmienia. Co na to Netflix? Zatrudniamy różnorodną grupę, która ma różne opinie, różne style, a jednak nie robimy wszystkiego dla każdego. Chcemy coś dla każdego, ale wszystko nie będzie dla każdego – powiedział co-CEO serwisu Ted Sarandos. Uff.
Zacznijmy od Netflixa. Akcje serwisu zaliczały ostatnio rekordowe spadki. Obietnica ciągłego wzrostu, regularnie składana udziałowcom, jest po prostu fałszywa. Konkurencja rośnie, a sytuacja ekonomiczna w wielu rejonach świata słabnie. Netflix wycofał się z Rosji, regularnie traci subskrypcje na rzecz Disney+ czy HBO Max, które właśnie wchodzą lub już weszły na nowe rynki, choćby do Europy Środkowo-Wschodniej. Monstrualne inwestycje w treści i licencyjne przepychanki nie dają spodziewanego efektu. Nie sądzę, że pozwalanie na transfobiczną bonanzę to część jakiegoś cwanego planu na pozyskanie konserwatywnej publiczności, ale nie da się ukryć, że takie zabiegi chociaż odrobinę pomogą zwalczyć odium zbyt progresywnego medium i usytuować się po stronie rozsądku. Znacie dobrze to rzekome centrum debaty publicznej, do którego zaprasza się i naziola, i feministyczną aktywistkę, bo to przecież kwestia balansu. Gervais, Chappelle i inni mogą wypluwać z siebie nienawistne żarciki, bo przecież warto zaprezentować wszystkie strony sporu, mimo że podstawowe prawa człowieka – jak prawo do istnienia i równego funkcjonowania osób transpłciowych w społeczeństwie – nie powinny być dyskutowane. Ten liberalny symetryzm to największy sojusznik reakcyjnych i konserwatywnych ruchów, które dzięki temu mogą sytuować centrum debaty publicznej coraz bardziej na prawo. Wracając do tych śmieszków, to ich transfobiczne wysrywy nie bronią się również na gruncie komedii. Zarówno Chappelle, jak i Gervais mają bogatą historię konfrontowania status quo – czasem mniej (jak Brytyjczyk), czasem bardziej udaną (Chappelle ma na koncie wiele błyskotliwych momentów). W wyśmiewaniu najbardziej uciskanych grup społecznych nie ma żadnej brawury, bo poglądy anty-LGBTQ+ to część głównego nurtu. W swoim zacietrzewieniu przeciwko osobom trans czy żartowaniu z kryzysu bezdomności (Chappelle nie tylko z nich szydzi, ale jeszcze blokuje inicjatywy budownictwa komunalnego w swoim rodzinnym mieście) komicy prezentują poziom właściwy polskim kabaretom. Zresztą zgniły klasyk naszej telewizji, czyli ha, chłop za babę!, to niemal dosłowna treść ostatnich żartów Gervaisa. Tymczasem przywoływany wcześniej co-CEO Netflixa twierdzi, że nikt nie może powiedzieć, że to, co robi Gervais nie jest przemyślane czy sprytne. Absolutnie, myślę, że Festiwal Kabaretu Koszalin już dzwoni do brytyjskiego komika, bo jego p o t ę ż n y humor wywinduje poziom imprezy tak wysoko, że MENSA obejmie ją patronatem! Niestety, prawda jest taka, że komicy starszego pokolenia stracili ostrze i wyczucie kierunku, w jakim zmierza świat, które jeszcze dwie dekady temu rozkręcało ich kariery. Patrzą na rzeczywistość, której nie rozumieją, tracą na kulturowym znaczeniu, więc imają się tego, co sprawdzi się w każdych warunkach – reakcyjnego, dziaderskiego siąkania na postęp. Siedzą na Twitterze i odnoszą wrażenie, że wszyscy są pocancelowani, a terror politycznej poprawności zsyła do wirtualnego gułagu tysiące niewinnych, którzy tylko chcieli pożartować, a dzisiaj nie mogą żartować już z niczego, bo wszyscy są tacy wrażliwi! Pal sześć, że poza internetowymi bańkami wiele obszarów codzienności jest wciąż tak samo opresyjnych – jeśli nie bardziej – dla osób LGBTQ+, nawet w krajach, które z dumą okłamują siebie i innych, że są progresywne. Komedia w formie, w której brylowali Chapelle, Gervais i inni ze starszego pokolenia – cyniczna, dająca po głowie wszystkim po równo, drwiąca z zaangażowania i wartości – przegrywa w sporej części młodszego pokolenia z osobami tworzącymi treści na TikToku czy YouTube. Oczywiście, zawsze się znajdą ludzie, którym nie w smak jest progres – nie miejsce to i czas, żeby roztrząsać tutaj, skąd ta niechęć się bierze – i właśnie u takich jednostek najłatwiej znaleźć poklask transfobicznymi fikołkami. Często reakcją na oburzenie takimi żartami jest krzyk o cenzurze i jasne, stand-up to miejscami ostra, konfrontacyjna i prowokacyjna forma wyrazu. Ale w szydzeniu z czyjejś tożsamości nie ma nic prowokacyjnego – wychodzi się na dupka, tym większego, im bardziej dyskryminowaną grupę obiera się za cel. Żarty z osób transpłciowych nie są zabronione, ale zostawmy je tym, które mówią z doświadczenia. Dave Chappelle powinien rozumieć to doskonale, bo w zenicie kariery nie stronił od krytykowania przywar czarnej społeczności w humorystyczny sposób. Czy pozwoliłby na to, żeby taki Ricky Gervais robił podobne żarty, czy może posądziłby kolegę po fachu o rasizm?