Come on, Barbie, let’s go party!

Piraci z Karaibów to ekranizacja przejażdżki w Disneylandzie, Lego Movie zestawów klocków, a klasyk kina queerowego, Clue, brał na warsztat grę planszową. Mimo dzikiej natury i jawnie chciwych motywacji, jakie stały za tymi filmami, to wciąż dobre produkcje. Każda z nich pochodzi z innej epoki kina, a jednak wszystkie potrafiły wyjść poza swoje ograniczenia i dostarczyć coś wartościowego, albo przynajmniej solidnie rozrywkowego. Kiedy gruchnęła piekielna wieść, że Hollywood bierze się za film Barbie, trudno było przewidzieć, w jaką stronę to pójdzie. Żyjemy w erze kompletnego kreatywnego bankructwa mainstreamu: bez rebootu, remake’u, sequelu, prequelu, czy sięgania po znaną licencję, wielkie studia średnio garną się do roboty. Przy Barbie pytań było wiele: czy dostaniemy bardziej Battleship, nudną mielonkę bez zbytniego powiązania z licencjonowanym produktem, czy Detektywa Pikachu, który ogrywa licencję oryginalnie, sprawnie i z polotem? 21 lipca 2023 wszystko stanie się jasne, ale już mamy zestaw informacji, który napawa optymizmem. Za kamerą pracuje Greta Gerwig, czyli reżyserka Lady Bird, w Barbie wciela się Margot Robbie, Kenem jest Ryan Gosling. To wszystko wiedzieliśmy już wcześniej, ale bez wizualizacji głównych ról. A te właśnie się pojawiły i… Ekscytacja rośnie! Wypuszczę tutaj tzw. gorące ujęcie i powiem wprost: Ryan Gosling jest kiepskim aktorem. Jest pysznym beefcakiem, prawda, w tym sześciopaku można się roztopić, ale jego maniera grania, zawieszona między skacowanym mrukiem, a zalotnym creepem, trafiła do mnie tylko w Drive, gdzie idealnie zgrała się z charakterem odtwarzanej postaci. Jako Ken wygląda perfekcyjnie, a i mam niejasne podejrzenia, że aktorska szkoła przymulenia bagnistego może tu doskonale pasować. W talent Margot Robbie nigdy nie wątpiłem i jeśli jej Barbie dostanie spory zastrzyk szaleństwa Harley Quinn, to mamy kolejny element wprost stworzony pod tę produkcję. Z kolei Greta Gerwig dysponuje rzadkim talentem do balansowania filmowymi nastrojami i tak, jak sprawnie połączyła powagę z lekkością w Lady Bird, tak w Barbie może dowolnie żonglować koktajlem szalonych pomysłów. Jest tu potencjał na bezpośrednią satyrę rodem z landrynkowego „Barbie Girl” zespołu Aqua (niestety, studio już potwierdziło, że piosenka nie znajdzie się na oficjalnej ścieżce dźwiękowej, a szkoda, to stracona szansa na zakrzywienie uniwersum!), jak i egzystencjalną grozę, zakodowaną w gładkich okolicach krocza lalek.   

Od jakiegoś czasu czuję, że jesteśmy na nowym etapie korpowersum. Dzisiaj wielkie firmy przechwytują satyrę i ironię, puszczają do nas oko i mówią: wiemy, że to wszystko jest absurdalne, a my jesteśmy tymi złymi, bawcie się z nami! To cwana strategia, neutralizująca naturalne miejsca krytyki zjawisk – czyli te, które są niezależne. Umieszczenie „Barbie Girl” na soundtracku byłoby niebezpieczne, bo to Mattel ma się z siebie śmiać, nikt inny. Kiedy korporacje podsuwają wielkobudżetowe autosatyry, mniejsze działania krytyczne tracą na znaczeniu, albo są do nich porównywane, przy nie tak oczywistym wyniku takiego starcia. Barbie ma sporą szansę być porządnym filmem, odpowiednio zabawnym i błyskotliwym, ba, może nawet rozprawiającym się z patriarchalnymi aspektami i problematyczną historią zabawki Mattela. Ale to również sprytna ucieczka do przodu, cyniczna automemiczność, kontrolowana kontrkultura. To licencjonowana produkcja, więc bez sporej dawki usypiającej czujność nostalgii i ogrywania znajomych kodów wizualnych się nie obędzie. Trudno sobie wyobrazić, żeby Mattel dał zielone światło na okrutne i w pełni zasłużone biczowanie idei Barbie i Kena, czy przekonujące rozmontowywanie patriarchalno-hetero matrixa. Wiele się mówi o znoszeniu podziałów na wysokie i niskie rejestry kultury i rozrywki. Wydaje mi się, że dzisiaj możemy również mówić o skutecznym neutralizowaniu naturalnych miejsc krytyki systemu. Korporacje wmówiły ludziom, że są ich przyjaciółmi (a jest odwrotnie), ich produkty zastępują wspólnotowe i sentymentalne doświadczenia (memberries!), a marki są podstawą budowania wielu współczesnych osobowości i tożsamości. To oczywiście szeroki proces, którego film Barbie jest malutkim i w zasadzie mało szkodliwym elementem. Nie żyjemy w społeczeństwie obywatelskim, a społeczeństwie konsumenckim i właśnie ta zmiana z osób obywatelskich osoby konsumenckie dręczy współczesną filozofię od lat 70-tych XX wieku, od Jeana Baudrillarda po Fredricka Jamesona. To żadne oskarżenie, czy zarzut, że do tego dopuściliśmy – naiwnością byłoby przydawanie nam zbyt dużej sprawczości w tej materii. Ale dość już tych smutów, w końcu sam czekam na strzał dopaminy od Barbie i Kena. Jeśli Greta Gerwig zada sobie kilka ważnych pytań – co uważam za bardzo prawdopodobne – i sprytnie przemyci odpowiedzi pod nosem Mattela, to będzie małe zwycięstwo. Jeśli nie, zostanie nam Ryan Gosling w roli życia. Też dobrze!

WIĘCEJ