Nie taki straszny ten Szatan jak go malują. Może właściwie w tym wypadku w ogóle nie należało go malować.

Lata 80 to szczyt amerykańskiej satanistycznej paniki. Przerażające historie, z którymi można było powiązać Belzebuba, Lucyfera i innych chłopaków tego sortu nie były nowością. Ale zmieniał się kulturowy landschaft – heavy metal zaczął święcić triumfy i infekować umysły nastolatków na całym świecie, często wprowadzając w trwogę ich pobożnych rodziców. Od tysięcy lat każde następne pokolenie uważa się za zdegenerowane. Rzekome konszachty młodych ludzi z głową kozła i pentagram będący popkulturowym emblematem były już dla wielu osób przekroczeniem pewnej granicy. Szatana zaczęto tropić wszędzie – nie tylko na okładkach Iron Maiden i Judas Priest, ale też w kreskówkach, komiksach, filmach, życiu prywatnym polityków Partii Demokratycznej. W zasadzie wszędzie.

Tylko nigdzie tak naprawdę nie dało się go znaleźć. Tysiące rzekomych ofiar złożonych na ołtarzach nie zostawiało po sobie żadnego śladu. Zerowa liczba dowodów dla opinii publicznej była dowodem na metodyczną skrupulatność podziemnych kręgów czczących piekielne bóstwa. Dlatego sprawa Ingramów wydawała się przełomem.

Hrabstwo Thurston mieści się w północno-zachodnim rogu USA. Jego największym miastem jest Olympia – stolica stanu Waszyngton. Ma opinię spokojnej mieściny. I tak było do 1988 roku. Wtedy całą okolicą wstrząsnęła sprawa Paula Ingrama – przewodniczącego lokalnych struktur Partii Republikańskiej oraz zastępcy miejscowego Szeryfa do spraw administracyjnych. Rodzina Ingramów, Paul i jego żona Sandy oraz ich piątka dzieci, nie wyróżniała się wcześniej niczym szczególnym. Może z wyjątkiem dużego przywiązania do Kościoła Żywej Wody – zielonoświątkowców, którzy swoje uczucie do Boga manifestują w sposób bardziej niż performatywny w czasie zbiorowych mszy, które bardziej przypominają połączenie koncertu z szamańskim rytuałem.

Życie Paula Ingrama jednego dnia wywróciło się do góry nogami. Koledzy z pracy byli zmuszeni poinformować go, że jego dorosłe już (w tamtym czasie, mające odpowiednio 18 i 22 lata) córki Julie i Ericka oskarżyły go o wielokrotne molestowania seksualne. Ingram nie był tym faktem zszokowany. W okrężny sposób zaczął przyznawać się do winy i rekonstruować wydarzenia używając trybu przypuszczającego. Stopniowo cała ta historia zaczęła się robić wyłącznie mroczniejsza. Ingram miał zapraszać do wykorzystywania seksualnego swoich własnych dzieci swoich kolegów z pracy. Jego żona Sandy stawała się ofiarą, ale także czynną uczestniczką bezeceństw. Wkrótce w obrazach tych zaczął się pojawiać, a jakże, Szatan. Detektywi godzinami słuchali o scenach rytuałów, ofiar składanych ze zwierząt oraz płodów w zasadzie wyjmowanych w brzuchów brzemiennych kobiet czy zbiorowych gwałtów. Spokojna okolica zaczęła się roić jako najbardziej zepsuty moralnie zakątek całego kraju, a może i świata. Policjanci badający sprawę nie mogli wierzyć w to, co słyszą. Nie dlatego, że nie było żadnych materialnych dowodów. Sama brutalność opisywanych scen mroziła krew w żyłach. Zeznania nie kleiły się ze sobą. Zaufanie śledczych do ofiar było jednak niepodważalne.

Lawrence Wright - SZATAN W NASZYM DOMU KULISY ŚLEDZTWA W SPRAWIE PRZEMOCY RYTUALNEJ / Wydanictwo Czarne

I tu musimy się zatrzymać. Bo następne paragrafy mogą zostać odczytane jako spoilery dotyczące fabuły książki Lawrence’a Wrighta pt. Szatan w naszym domu. Kulisy śledztwa w sprawie przemocy rytualnej wydanej właśnie przez Wydawnictwo Czarne w ramach kultowej już Serii amerykańskiej. Uważam jednak, że wiele osób zainteresowanych tą lekturą będzie mogło sobie oszczędzić sporo czasu zapoznając się z poniższymi słowami.

Ok, gotowi? Szokująca wiadomość: Szatana nie ma. Nie podpowiedział nikomu, by kogokolwiek zgwałcić lub zabić. Książka Wrighta, w Polsce znanego z pozycji o początkach scjentologii oraz drodze prowadzącej Al-Kai’dę 11 września, które wyszły w tej samej serii wydawniczej, przygląda się fenomenowi odzyskanych wspomnień. Świadectw ofiar, które fabrykują zeznania, ponieważ są przekonane w prawdziwość fikcyjnych obrazów, które siłą sugestii zostały zaimplementowane w ich głowach. Sprawa Ingramów nie jest więc śledztwem, w którym dzielni detektywi szukają poszlak i stopniowo, niczym w pierwszym sezonie True Detective, dokopują się jądra ciemności, o istnieniu którego nikt w zasadzie nie chciał i nie powinien wiedzieć. Wright prezentuje zagadkę, ale stopniowo zasiewa ziarna, która każą nam wątpić w którekolwiek z zeznań. Sprawa hrabstwa Thurston jest więc najpewniej tragicznym nieporozumieniem, które unaocznia zwodnicze moce pamięci i percepcji oraz siłę sugestii. Wszystko wskazuje na to, że sam Paul Ingram pod naciskiem śledczych oraz z powodu uczestnictwa w duchowych rytuałach Kościoła Żywej Wody, był niezwykle podatny na wszelkie wizje i stany bliskie hipnozie.

Autor książki wprowadza w pewnym momencie do gry tezy Zygmunta Freuda oraz stara się rzetelnie przedstawić fenomenem odzyskanych wspomnień. Osobiście jednak nie do końca rozumiem czemu książka ta ukazuje się w Polsce właśnie teraz i w takiej formie. Wydana przez Czarne pozycja kusi czytelników wielką, brutalną intrygą z elementami fantastycznymi. To oczywiście wykorzystanie rosnącego zainteresowania mas netflixowymi serialami dokumentalnymi, które przedstawiają zbrodnie w nowym świetle lub opowiadają o nich w sposób wcześniej niespotykany. W wypadku książki Wrighta jej wydźwięk jednak zmanipulowano trochę samym tłumaczeniem tytułu.Szatan w naszym domu. Kulisy śledztwa w sprawie przemocy rytualnej to w oryginale Remembering Satan: A Tragic Case of Recovered Memory, czyli Przypominając sobie Szatana. Tragiczna sprawa odzyskanych wspomnień. Różnica jest chyba dość znacząca. Nie jest w dodatku wcale pozycja nowa. Wyszła w oryginale 1994 roku i to widać. Końcową część tego reportażu, demistyfikującego szereg bliźniaczych spraw opartych o zmyślone i wyśnione rytuały oraz zbrodnie, można odczytać dość jednoznacznie jako wezwanie do podważania zeznań ofiar przestępstw seksualnych. W kontekście zasilanej przez media satanistycznej paniki przełomu lat 80-tych i 90-tych w USA jest to zrozumiałe. Nieco dziwnie te myśli czyta się w epoce, w której przechodzimy przez rewolucję metoo. Książka Wrighta dość jednoznacznie podpowiada, by z zeznania ofiar wątpić. Nieco to dziwne więc, że ukazuje się w tej samej serii, w której wyszło Znajdź i ukręć łeb Ronana Farrowa opowiadające o zmowie wpływowych mężczyzn, którzy chronią układ predatorów seksualnych do dziś rządzących w Hollywood. W niewłaściwych rękach argumenty przytoczone w Szatanie (…) mogą być opacznie używane oraz stanowić niedźwiedzią przysługę dla samego wydawnictwa, które opublikowało wspomniany, odważny i porażający swoją mocą reportaż Farrowa.

Nie taki straszny ten Szatan jak go malują. Może właściwie w tym wypadku w ogóle nie należało go malować. Bo raczej nikomu do niczego się to nie przysłuży. Fanki i fani okultyzmu raczej będą się tu nudzić. Podobnie miłośniczki i miłośnicy wielkich intryg. Dla kogo jest w sumie ta książka w obecnych czasach? No właśnie nie wiem.

WIĘCEJ