Czy dzisiaj naprawdę bardziej boimy się geja z tęczową flagą niż tego, że przez dehumanizowanie ludzi i rosnące nierówności społeczne może dojść do rozlewu krwi? Pytanie retoryczne? Nie dla wszystkich. Wie o tym doskonale jego autor, Franek Sterczewski, bezpartyjny poseł, który ubiegłej jesieni po nowoczesnej kampanii zaskoczył wyjadaczy, zdobywając mandat. Na uroczystość odebrania zaświadczeń o wyborze przyszedł w przykurzonych nike’ach. – Dla niektórych poseł to pan w garniturze lub pani w żakiecie, którzy z rękami złożonymi w piramidkę ogłaszają coś światu. Ja świadomie obieram inną drogę – mówi. Najważniejszy jest dla niego kontakt z wyborcami, którym chce tłumaczyć politykę „na ludzkie”. Wspomniane buty zdarł, osobiście zwiedzając podczas kampanii wszystkie siedemnaście gmin powiatu poznańskiego.

Z wykształcenia inżynier architekt, w praktyce aktywista, koordynator i animator, z potrzeby serca – idealista. W Poznaniu w obronie niezależnych sądów zapalał Łańcuch Światła. Na protest klimatyczny dojedzie na rowerze. Martwi go przyszłość planety. Zobaczycie go też na manifestacji broniącej praw kobiet i na marszu równości. – Istnieją frustraci, którzy tęsknią za „kiedyś”, które według nich było lepsze, a tak naprawdę było niesprawiedliwe, na przykład dla kobiet czy osób LGBT. Politycy grają na tej przesadnej nostalgii. Mówią: „Let’s make America great again”. Albo „Wstajemy z kolan”. Mimo tego wierzy w ponadpartyjne porozumienie. No chyba że trafi na „boksera”.

Nasz Influencer Miesiąca nie chce waszych pieniędzy ani komplementów. Nie czeka na transparenty z okrągłymi hasłami. Pragnie tylko jednego: – Ludzie myślą „mój głos nic nie da”, „ci politycy znowu mnie oszukają”. A to jest ekstremalnie ważne, żeby zdać sobie sprawę, że zupełnie inną Polską będzie Polska Andrzeja Dudy, a inną – Polska Rafała Trzaskowskiego, Szymona Hołowni czy Roberta Biedronia. Głosuj!

KORZENIE, KORZONKI

Przestrzeń publiczna jest dla mnie ogromnie ważna. Kończyłem architekturę na poznańskim Uniwersytecie Artystycznym. Dziesięć lat zajmowałem się aktywizmem miejskim, ramię w ramię z NGO-sami, fundacjami. Pracowałem z wydawnictwami związanymi z architekturą i z festiwalami filmowymi o mieście. Starałem się budzić ją do życia poprzez happeningi, pikniki, trochę performersko. Trzy lata temu, w lipcu 2017 roku, ówczesna większość parlamentarna postanowiła wprowadzić ustawy zmieniające system sądownictwa – czyli mające na celu upartyjnienie sądów i sprowadzenie ich do roli wykonawcy woli politycznej. Zapaliła mi się czerwona lampka. A co, jeśli wszystko, czym się zajmowałem dotychczas, zaraz stanie się nieważne? Ścieżki rowerowe, zieleń miejska, place? Przecież partii, która ma pełną, nieograniczoną władzę, zebraną w zasadzie w ręce jednego człowieka, łatwo będzie marginalizować aktywistów, którzy ich krytykują. Nie dopuszczać do grantów, cenzurować. A może nawet pakować do więzienia, jeśli będą zbyt mocno zabierać głos? Przecież tak się już dzieje w Turcji czy w Rosji.

Zawsze lubiłem prowadzić konsultacje społeczne, moderować debaty. Zorganizowałem więc demonstrację w tym duchu. Nieoczekiwanie przerodziła się ona w dwutygodniowe wydarzenie znane jako Łańcuch Światła. Największe protesty w Wielkopolsce od trzydziestu lat, sam byłem w szoku. W szczytowym momencie pod poznańską Areną było około dwudziestu tysięcy osób. Wielkie obywatelskie przebudzenie mocy! Prowadzenie tego było odpowiedzialnością i zaszczytem. Najpiękniejsze lato w moim życiu!

Wtedy pierwszy raz poczułem, że kończy się pewna epoka. Jesteśmy w historycznym momencie. Od dłuższego czasu trapią nas różne kryzysy: kryzys demokracji czy klimatu już trwają, teraz jeszcze doszła pandemia… To szereg czynników, które w drastyczny sposób mogą przemodelować świat. Chciałbym zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby te złe zmiany zatrzymać. Żeby choć na jednym odcinku, w małym stopniu, zrobić coś dobrego. Na przykład zatrzymać rozwój autorytaryzmu w Polsce. Wziąłem głęboki oddech: skoro taki mały żuczek mógł zrobić demonstrację, zebrać tysiąc innych głosów, to znaczy, że się liczę, że mam wpływ. Wtedy postanowiłem, że kolejnym krokiem będzie Sejm. Tak się tu znalazłem.

WIEJSKA DŻUNGLA

Sejm… ileż jest tu warstw, poziomów skomplikowania, kwestii osobowych i prawnych, zależności… To prawdziwy gąszcz. Niektórzy na rolę posła patrzą w sposób tradycyjny. To pan w garniturze lub pani w żakiecie, którzy poruszają się głównie limuzyną i z rękami złożonymi w piramidkę ogłaszają coś światu. Ja świadomie obieram inną drogę, stąd też te moje „słynne” sportowe buty na zaprzysiężeniu. Po pierwsze wygodniej jest mi jeździć rowerem czy pociągiem. Po drugie chcę działać zgodnie z głoszonymi przez siebie ideami. W atmosferze jest za dużo dwutlenku węgla i powinniśmy z tym walczyć, także wybierając bardziej ekologiczne środki transportu. Po trzecie staram się być cały czas blisko ludzi. Obywatelom i obywatelkom brakuje polityków, których naprawdę znają, brakuje kogoś, kto mógłby ich wysłuchać, przekazać ich postulaty dalej i walczyć w ich imieniu. Nawiązywanie szczerej więzi z ludźmi jest dla mnie bardzo ważne. Poświęcanie czasu na utrzymanie z nimi stałego kontaktu – oczywiste.

Jednym z głównych problemów współczesnego świata jest odklejenie się klasy politycznej od społeczeństwa. Polska czy USA, wszędzie dominuje logika polityczna, według której trzeba przeciwnika zdyskredytować i obrócić przeciwko niemu obywateli. Media odgrywają w tym ważną rolę. Im bardziej politycy w studiu się boksują, tym więcej jest lajków, klików i tym więcej reklamodawca chce zapłacić za reklamę w przerwie takiego pojedynku. Z bólem serca obserwuję ten brak etyki i przyzwoitości.

Jesteśmy różnorodnym społeczeństwem, to bezdyskusyjne. Część ludzi jest konserwatywna, część ludzi bardziej centrowa, część lewicowa, z tego wynikają ich wybory i głosy. Ja się nie obrażam na partyjne etykietki. Kiedy w czasie pandemii zgłaszali się do mnie z prośbą o pomoc obywatele, którzy utknęli za granicą, bez problemu zwróciłem się do Szymona Sękowskiego, wiceministra spraw zagranicznych z PiS. Znam go jeszcze z czasów, jak był – dobrym – radnym miejskim. Podjął temat, dzięki czemu w ramach akcji „Lot do domu” udało się tych ludzi uratować. Jestem bardzo krytyczny wobec PiS-u, wiele ich działań mi się nie podoba, ale jeżeli na szali leży bezpieczeństwo i życie ludzkie, to to są priorytety. Miałbym do niego nie napisać tylko dlatego, że on jest z tej partii?

Ludzie na co dzień nie interesują się szpitalami czy sądami. Ale jeśli ktoś złamie nogę, to chce być sprawnie wyleczony. A jak jedziemy seicento i mamy zderzenie z kolumną rządową, to chcemy, żeby sąd był niezależny i żeby mógł nam przyznać sprawiedliwe odszkodowanie jak najszybciej. W sytuacjach kryzysowych potrzebujemy sprawnego państwa. Staram się wrócić do korzeni definicji poselstwa jako posłannictwa, chcę być mediatorem między obywatelami a światem polityki. Tematy leżą na ulicy, wystarczy pochodzić, porozmawiać z ludźmi, posłuchać ich. Tak powinna powstawać polityka. Niestety świat polityków i społeczeństwa rozjechał nam się w niebezpiecznym stopniu.

Według mnie prawdziwa zmiana opiera się na uznaniu tego, że się różnimy, i na wspólnym szukaniu rozwiązań. Ale oczywiście są tacy polityczni „bokserzy”. Zamiast do ludzi wychodzą na ring, zamiast łagodzić – szukają worków bokserskich i atakują. Nie miałem do czynienia z Żalkiem, Czarnkiem, Braunem i kilkoma innymi hardcorowcami, znam ich tylko z widzenia. Ja szukam współpracy z tymi z drugiego szeregu, którzy raczej są nastawieni na merytoryczne działanie. Na przykład do Zespołu do spraw Transportu Rowerowego udało mi się zaprosić panią premier Jadwigę Emilewicz. Zdaję sobie sprawę, jakie są obszary, w których się różnimy w kwestiach światopoglądu. Ale wierzę, że możemy poszukać porozumienia w kwestiach bardziej przyziemnych, np. transporcie, rozwoju infrastruktury rowerowej, rozwoju kolei. Tak sobie wyobrażam merytoryczną pracę w Sejmie. Wiem, że może być różnie. Ale przynajmniej próbuję.

TVP DESTRUKCJA

Media powinny recenzować pracę polityków, nagłaśniać ważne sprawy, domagać się sprawiedliwości. Na dłuższą metę upartyjnienie mediów, tak samo jak upartyjnienie sądów czy spółek publicznych, szkodzi obywatelom i obywatelkom. Ubolewam nad tym, co się stało z mediami publicznymi, teraz byśmy powiedzieli: narodowymi. TVP stała się agresywną tubą propagandową.

To edukacja daje ludziom narzędzia, żeby rozpoznać, co jest propagandą, a co rzetelnie przygotowaną informacją. Zadaniem szkoły powinno być nauczenie krytycznego myślenia o świecie, pokazanie, że świat nie jest zerojedynkowy, kształtuje go wiele czynników. Dlatego tak ważne jest inwestowanie w szkolnictwo i danie nauczycielom i nauczycielkom komfortu pracy, także pod względem ekonomicznym. Nie mam pretensji do ludzi, którzy wierzą TVP. To państwo odpowiada za tę manipulację, także poprzez zaniedbania w szkolnictwie. W Polsce jest wiele miejsc, w których nie ma szkół, nie ma lokalnych dzienników, nie ma dostępu do internetu, a większość młodych osób wyjechała za granicę lub do większych miast. Ci, którzy zostali, często skazani są na TVP jako główne źródło informacji.

Obecnie nam panująca partia rządzi we wszystkich możliwych spółkach publicznych, a więc za pomocą swoich pieniędzy decyduje, w jakich mediach umieścić reklamę. Wspiera zatem tylko te media, które są jej wierne i posłuszne, co dobiło wiele niezależnych rozgłośni czy redakcji. Tym bardziej powinniśmy wspierać niezależne dziennikarstwo, walczyć o wolność słowa. Nie wszędzie dociera „Gazeta Wyborcza”, nie wszędzie ludzie oglądają takiego samego Facebooka. Tylko trzeba pojechać, osobiście z tymi ludźmi się spotkać, powiedzieć: „Szanowni państwo, chciałbym w waszym imieniu działać”. Dlatego w swojej kampanii wyborczej zdarłem buty, osobiście zwiedzając wszystkie siedemnaście gmin powiatu poznańskiego. Tego powrotu do spotkań, prawdziwego rozpoznania potrzeb najbardziej mi brakuje w „poważnej” polityce.

Dziś spotykamy się z dnem. Widzimy, jak sączona przez media publiczne nienawiść przyczynia się do prawdziwej agresji, prawdziwej przemocy. Na przykład samobójstw osób LGBT – tych przypadków jest coraz więcej. Niedawno zabił się młody Michał Demski, który pracował jako model. Nie dał rady przez otaczającą go homofobię – w tym ze strony Kościoła i jego własnego państwa! Narastająca agresja nie wzięła się z powietrza. Powiedzmy to głośno: ona jest skutkiem legitymizowania przez polskie władze mowy nienawiści. Widząc to wszystko, musimy zdecydować, jakich mediów chcemy. Co zrobić, żeby właśnie ludzie w mniejszych miejscowościach mieli dostęp do innego rodzaju informacji?

HEJT NASZ POWSZEDNI

Skąd w nas tyle nienawiści? Dla mnie atak jest formą obrony. To, że hejt jest tak wszechobecny, pokazuje, jak wielki jest strach w społeczeństwie. Za dużo osób nie ma oparcia czy to w rodzinie, w miejscu pracy, w miejscu, w którym mieszka. Z wielu powodów ludziom rozjeżdża się grunt pod nogami. A przecież byt kształtuje świadomość. To nie chodzi o status społeczny, hejt nie ma przynależności partyjnej czy klasowej. On wynika z tego, że wciąż mamy wiele nieprzepracowanych traum. Druga wojna światowa, obozy koncentracyjne, zagłady, nieprzegadany PRL. Brak nam edukacji, która pozwoliłaby przewartościować naszą historię. Nie powinno być ważne, kto ilu wrogów ustrzelił w której wojnie, tylko to, ile przyjaźni, ile partnerstw zawiązał. Powinniśmy mówić, na czym polegał sukces I Rzeczpospolitej, dlaczego jej wartością była różnorodność języków i kultur. Nauka historii nie powinna się sprowadzać do wkuwania dat, a być narzędziem krzewienia pozytywnych obywatelskich, patriotycznych wartości. To mogłoby wymiernie wpłynąć na mniejszy hejt.

W Polsce wciąż mocne są anachroniczne podziały klasowe. Wciąż się kłócimy, kto jest szlachtą, kto nie, kto może rządzić, a kto ma się słuchać. To też widać w urbanistyce. Deweloper bez żadnego planu albo dzięki łapówie, korumpując lokalnych urzędników, buduje jakieś wysokie osiedle, zasłaniając światło ludziom mieszkańcom obok. W małych miejscowościach rządzą pstrokate elewacje, każda inna – taki konkurs piękności. Zarówno prowadzenie dialogu w internecie, jak i tworzenie przestrzeni wspólnych jest dla nas wyzwaniem. Musimy podkreślać, że bez umiejętności działania razem możemy sobie nie poradzić z wieloma kryzysami na wielką skalę. Globalne ocieplenie, pandemia, kryzys ekonomiczny czy teraz susza generująca coraz większe pożary – to tylko kilka z nich.

TO NIE CZŁOWIEK, TO IDEOLOGIA

Wszystko się rozbija o to, jak zdefiniujemy społeczeństwo. Czy się ograniczymy tylko do tych, którzy wierzą w jedną religię? W jednego boga? Są biali i mają pochodzenie polskie? A przecież tylko w Poznaniu jest masa ludzi pochodzenia niemieckiego. Mamy tu ponad sto narodowości. Ci ludzie wzbogacają to miasto dzięki temu, że tu są, pracują, żyją. Jeżeli w naszej definicji Polska to nie tylko biali Polacy katolicy, ale również kobiety, osoby LGBT, osoby niepełnosprawne, to wówczas dbając o ich interesy, prawa i szacunek możemy przyczynić się do obrania lepszego kursu na przyszłość. Moje pytanie brzmi: czy dzisiaj naprawdę bardziej boimy się geja z tęczową flagą, czy tego, że przez dehumanizowanie ludzi i rosnące nierówności społeczne może zaraz dojść do rozlewu krwi?

Przez setki lat biały facet dominował nad światem. Wówczas było się głową rodziny, miało się pracę, pozycję. W okresie transformacji sytuacja zaczęła się zmieniać. Dziś kobiety mogą same o sobie decydować, nie są skazane na pełnienie jednej określonej roli w rodzinie. Faceci często mają więc syndrom „Joe the Plumber”, czyli właśnie tego białego mężczyzny, który widzi, że przez ostatnie trzydzieści lat stracił przywileje, pozycję w rodzinie, pozycję w społeczeństwie. Przestał być wyrocznią. Na dodatek stracił też ekonomiczny grunt pod nogami. W Stanach Zjednoczonych przemysł przeniósł się do Chin, w Polsce wiele dużych fabryk po prostu zostało sprywatyzowanych, zlikwidowanych lub z innych powodów znikło. Dlatego pojawiła się frustracja. Męski strach przed tym, co będzie w przyszłości. Strach przed samotnością. Przed brakiem wpływu na świat.

Cyniczne siły polityczne rozpoznają takie grupy ludzi sfrustrowanych. Tęskniących za „kiedyś”, które według nich było lepsze, a tak naprawdę było niesprawiedliwe, np. dla kobiet czy osób LGBT. Politycy grają na tej przesadnej nostalgii. Mówią: „Zrobimy, żeby było tak jak kiedyś! Żebyście odzyskali władzę, wpływy, żebyście byli znowu najważniejsi”. Czyli „Make America great again”. Albo „Wstajemy z kolan”.

W przeszłości już zdarzało się, że ludzie przestawali siebie wzajemnie traktować jak równorzędnych obywateli. Pozwalali sobie na agresję wobec tych „niżej”, zaczynali ograniczać ich prawa, doprowadzali do eliminacji z życia publicznego i w ogóle z krajobrazu. To jest droga do faszyzmu. Dzielenie ludzi na lepszych i gorszych może spowodować, że pewnego dnia z nieba spadnie nam jakieś Auschwitz, jak to powiedział Marian Turski. Dlatego otwarcie bronię różnych mniejszości i nieuprzywilejowanych grup. Bo wiem, że historia może się powtórzyć.

POLSKA, RATUJ!

Politycy straszą tą czy inną grupą społeczną, żeby szybko wygrać wybory. Robią to, ponieważ wiedzą, że niektórzy ludzie właśnie w krótkiej perspektywie boją się bardziej jakiegoś Innego niż – oddalonego w czasie i bardziej abstrakcyjnego – wielkiego konfliktu społecznego, protestu, zamieszek. Myślenie krótkowzroczne, to jest nasz problem. Szukajmy szerszej perspektywy. Wtedy łatwiej jest dostrzec, że pomoc kobietom, osobom LGBT+, osobom z niepełnosprawnościami jest również w interesie białych katolickich mężczyzn. W interesie tej – teraz – uprzywilejowanej grupy jest również ochrona wszystkich pozostałych, którzy są w gorszej sytuacji. Ponieważ jeśli nie będziemy sobie pomagać, system społeczny może się załamać i wszyscy na tym ucierpią. Na początku XX wieku rosyjska klasa średnia i arystokracja odkleiły się od społeczeństwa, co doprowadziło do rewolucji, która zmiotła ich z krajobrazu. Tak samo nieprzepracowana trauma po I wojnie światowej i nierówności społeczne wyniosły do władzy Adolfa Hitlera. To, co jest małym strachem dzisiaj, jest niczym w porównaniu z tymi wielkimi strachami z przyszłości.

Czasy mamy bardzo trudne. Obrona tego, co wspólne, wyrażanie obywatelskich wartości, wspieranie praw człowieka wymaga wyjątkowej odwagi. Naszym wspólnym dobrem jest wszystko, co publiczne: wolne media, opieka zdrowotna, sądy niezależne od polityków, dobra edukacja i sprawny system transportu zbiorowego. Powinniśmy to wspierać i o to dbać. Pamiętajmy: to nie my jesteśmy dla polityków, tylko politycy są dla nas. Możemy mieć wpływ na samorząd, na administrację państwową, na rząd, na prezydenta. Jest na to jeden banalny sposób: udział w wyborach. Głosowanie trwa tylko chwilę, a przyczynia się do realnej zmiany świata. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tej mocy. Nie uczestniczą w wyborach, bo myślą „mój głos nic nie da”, „ci politycy znowu mnie oszukają”. A to jest naprawdę ekstremalnie ważne, żeby zdać sobie sprawę, że zupełnie inną Polską będzie Polska Andrzeja Dudy, a inną – Polska Rafała Trzaskowskiego, Szymona Hołowni czy Roberta Biedronia. Od wyborów może zależeć, czy uda się zatrzymać autorytarny walec, który odbiera obywatelom prawa. Czy uda się przywrócić Polskę na demokratyczne tory, w których instytucje publiczne i prawa człowieka będą silne i przestrzegane. Dla mnie oddanie głosu to zawsze elektryzujący moment, wielki przywilej. Każdy głos jest na wagę złota. Głos to tylko chwila – ale od tej chwili będzie zależało nasze życie.

WIĘCEJ