Duch Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia wciąż żywy.

Co łączy światło i dźwięk? W jaki sposób meandrowało pojęcie muzycznego eksperymentu na płaszczyźnie pomiędzy rokiem 1957 a 2021? Na poły przypadkiem (czy cokolwiek dzieje się przypadkiem?) natknęłam się na Wojciecha Kosmę AKA artysta muzyczny spalarnia, którego mieszanka erudycji i wrażliwości ma w sobie coś niezwykle uwodzicielskiego. Zupełnie niechcący (czy cokolwiek dzieje się zupełnie niechcący?) Wojciech stał się osią, na której przecinają się dwie transformacje. 

Pierwszą z nich jest symboliczna sztafeta pomiędzy Studiem Eksperymentalnym Polskiego Radia a Studiem Eksperymentalnym Radia Kapitał (zbieżność nazw nieprzypadkowa). Pierwsze to legendarna instytucja, działająca od końcówki lat 50., odpowiedzialna za artystyczne poszukiwania twórców związanych z muzyką elektroniczną takich jak Włodzimierz Kotoński czy Eugeniusz Rudnik. Drugie to miejsce, które w momencie pisania tego tekstu znajduje się in statu nascendi. Zlokalizowane w centrum Warszawy w przestrzeni teatru Komuna/Warszawa – jednocześnie gościnnej i efemerycznej. Założone z myślą o byciu przestrzenią przyjazną zarówno dla doświadczonych muzyków, jak i osób, dla których materia dźwiękowa jest nowością i wyzwaniem. To też miejsce, które przygarnęło Wojciecha, zapraszając go do pracy nad nowym materiałem. 

Drugą osią jest osobista transformacja. Moment zawodu, płynący z interakcji ze światem artystycznym, doprowadził Kosmę z powrotem do Polski. Odrzucił kilkuletnią praktykę – zajmował się performancem w Berlinie, tworząc autorski język oparty na relacjach międzyludzkich – i odciął się od swojego symbolicznego kapitału. Tym samym skazał samego siebie na ponowne bycie artystą początkującym. W radiowym studiu i mojej własnej historii widzę synchronizację rozwojów – mówi. 

W swojej praktyce performerskiej, Kosma eksplorował intymność. Recenzja jednej z jego prac, opublikowana w prestiżowym magazynie Frieze w 2013 roku, nazywa go Johnem Cassavetesem bez kamery. Pozornie pozostawiając występujących samym sobie, rezerwował dla siebie rolę kreatora warunków dla rozwoju danej sytuacji. – Moja reżyseria i praktyka polegały na uwalnianiu impulsów czy asocjacji i podążaniu za nimi. Interesowało mnie zawieszanie norm społecznych i wchodzenie w interakcje, które nie mają definicji. Od rozmowy o biletach komunikacji miejskiej wchodziliśmy na poziom głębokiej intensywności, a za chwilę ktoś odpierdalał jakiś mega taniec – wspomina Wojciech. 

Czerpiąc finansową stabilizację z pracy w IT, mógł pozwolić sobie na realizację różnorodnych projektów artystycznych. Razem z rosnącą pozycją, zaczął jednak dostrzegać pewne problemy. – Galerie czy muzea służą do tego, żeby uprzedmiotawiać – obiektywizować i określać wartość. Takie strategie wobec ciała są trudne. Nie podobało mi się, jak performances były oglądane – mówi. I dodaje: muzea to przestrzenie z definicji martwe. Jeśli coś tam trafia, to nie po to, żeby narobić chaosu. To raczej forma upamiętnienia.

 

Frustracja pojawiła się na jeszcze innym polu. – Ciężko jest złamać narrację białego mężczyzny, który reżyseruje grupę ludzi. Zabierałem sobie przestrzeń, która może nie była o mnie, ale to ja określałem jej dynamikę – podkreśla Kosma. Wobec narastającego kryzysu, postanowił zerwać ze światem sztuki i wyprowadzić się do Polski na wieś. 

Spotykamy się w ogródku przed Szkołą. Wojciech przychodzi ubrany na czarno. Początkowo nie zauważam, że na plecach bluzy wykonany jest nadruk z hasłem Ciało świeci niezgodą na przemoc. To bezpośrednie nawiązanie do kasety, która ukazała się nakładem gorzowskiej wytwórni muzycznej Dym. Materiał – w komplecie z zeszłorocznym wydawnictwem pod tytułem (po prostu) SPALARNIA to kroki milowe na jego nowej drodze, forma przepoczwarzenia się performera w muzyka. Wcale nie przyszły jednak łatwo. 

– Ta kaseta mnie strasznie przejechała – wspomina Wojciech. – Mierzyłem się z osobistymi i kulturowymi historiami traumy i przemocy. Nie planowałem tego, ale okazało się, że o tym chcę tym materiałem opowiedzieć. O ile samo pisanie było super i było otwierające, to przy samej produkcji pojawiały się trudne emocje. Powtarzanie tych tekstów było szalenie wyczerpujące, bo musiałem ciągle wracać do tych samych, uczuciowo skomplikowanych miejsc. Miałem momenty, w których ciężko było mi zebrać jakąkolwiek energię, żeby usiąść do pracy. – mówi. 

Znamienna jest sama geneza nazwy projektu. – spalarnia pochodzi od „spalania” emocji. – Postulat, który często wraca w polskim dyskursie politycznym to: za dużo emocji! Politycy nieustannie chcą je tłumić. Mój projekt jest tego odwrotnością. Chciałbym, żeby emocji było mnóstwo, żebyśmy przeżywały je intensywnie, a po drodze trochę je właśnie… spalały. Wyzwalały. 

Pretekstem do spotkania z Wojciechem jest jego nieoficjalna rezydencja w Studiu Eksperymentalnym Radia Kapitał. Nieoficjalna, bo zaistniała spontaniczne przed właściwym otwarciem. Czym jest projekt? Pytam Adama Jankowskiego, prezesa Radia: Naszą misją jest, żeby dzielić się wiedzą i umiejętnościami – uczyć się od siebie nawzajem – podobnie jak działa społeczność radiowców i radiowczyń. Chcemy stworzyć przestrzeń otwartą na każdą zainteresowaną osobę. 

Jak to się ma do tradycji symbolicznego poprzednika? Jankowski zwraca uwagę, że instytucja działająca w obrębie Polskiego Radia nie była wolna od ograniczeń. – Główną misją SEPR było poszukiwanie geniuszu, tworzenie wielkim twórcom warunków do pracy. My chcemy spojrzeć inaczej. Chcielibyśmy redefiniować i przenieść to na grunt bardziej oddolny i inkluzywny. Wokół Radia jest dużo kreatywnych osób, które z różnych powodów swojego talentu nie eksplorują w takim stopniu, w jakim by mogły. Równie rzadko między nimi dochodzi do współprac. Chcielibyśmy zagospodarować tę przestrzeń – deklaruje prezes Radia Kapitał. 

Jedną z kluczowych aspiracji jest wyważenie udziału osób doświadczonych i początkujących, uznanych na rynku muzycznym jak i będących na etapie marzeń i wkroczeniu w świat dźwięków. Będziemy jednocześnie robić rezydencje, zapraszać do pracy osoby zainteresowane eksperymentami w Studiu, które same nie mają takich możliwości – warunków, sprzętu czy środków na wynajem, a także robić warsztaty – tak Adam nakreśla radiowe plany. Tworzenie sztuki dźwiękowej nie powinno być zarezerwowane dla wybitnych jednostek. Jest to coś, co może robić każdy, kto czuje potrzebę wyrażania siebie lub czerpie przyjemność z takiej formy kreatywności – dodaje. 

Na ten moment ważną rolę w istnieniu Studia pełni jego umocowanie w Komunie/Warszawa. Można tu pokusić się o trzecią paralelę. To instytucja z wieloletnim doświadczeniem, wielokrotnie nagradzane miejsce scenicznych debiutów wielu ważnych postaci polskiego teatru. Korzystając ze swojego kapitału symbolicznego (w komplecie z lokalizacją w centrum miasta!) czy umożliwiając dostęp do swojej sieci kontaktów, Komuna wspiera narodziny pomysłu o wciąż niedookreślonych kształtach. Stawia na potencjał – podobnie jak samo Radio, inwestujące energię i środki w tworzenie tego miejsca. Tak samo jak Wojciech decydujący się na czystą kartę muzycznej kariery. 

Wracając do spalarni – obecnie artysta pracuje nad nowym materiałem. – Żeby mieć frajdę w studio w czasie pracy nad kasetą, zacząłem pisać rzeczy, do których mogłem tańczyć i śpiewać o miłości, radości i erotyce – opowiada Wojciech. – Wierzę, że antyprzemocowy sprzeciw będzie zawsze zawarty w mojej muzyce. Marzy mi się, że wypuszczę singla, który zdobędzie miliony wyświetleń na Spotify. Ważny jest dla mnie jednak fundament, z jakiego to wyrośnie. Zawsze będzie można wrócić do tamtego pierwszego materiału i zobaczyć, skąd przyszedłem – podkreśla.

Czego spodziewać się po tym nowym albumie? – Muzyka to dla mnie najmocniejsza forma. Kiedy masz dobry track, to trochę nie ma znaczenia, czy jest tam zajebisty tekst czy nie. I tak będzie trafiać. Teraz pracuję nad utworami, które są bardzo muzyczne, łatwe, trafiające. I które mogą przemycać „spalarniane” treści. Może to nie musi nawet działać świadomie: słucham tego, bo muzyka dobrze „wchodzi”, i orientuję się po 15 przesłuchaniu: a o czym jest tekst? Wtedy już jest za późno, bo utwór się zinternalizował (śmiech). To przemycanie bardzo mi się podoba – zapowiada Kosma. 

Zapytany, co planuje przemycać, przedstawia plan, oparty na dalszym eksplorowaniu intymności. – Centralną ideą, wokół której wszystko buduję, jest skomplikowana emocjonalność. Z tego rodzi się rozmowa o queerowości w Polsce, prawach kobiet, prawach uchodźców czy wykluczeniach. Tą emocjonalnością chcę kreować więź z osobą, która odbiera muzykę, podobną do trzymania za rękę. Wejdźmy do tej przestrzeni wspólnie. Ona jest ciemna i straszna, ale przejdziemy przez nią razem. Może znajdziemy nowe ścieżki, wyjścia. Chcę bardzo konkretnie mówić o problemach, ale też od razu myśleć o rzeczywistościach, w których tych problemów nie ma. Metaforą kasety dla Dymu jest utwór Ciało świeci niezgodą na przemoc, w którym znajduje się linijka nie ma czegoś takiego jak słońce. W tym nowym materiale jest jasna strona. Jest słońce, świeci. Zdaję sobie sprawę, że to bardzo poetyckie myślenie. Przewrotne. Pozwolenie sobie na powiedzenie: nie ma słońca pozwoliło mi je zobaczyć. 

WIĘCEJ