Większość świata rosyjską inwazję Ukrainy obserwuje przez pryzmat Twittera, TikToka czy Instagrama i wciąż uważa to za traumatyczne przeżycie.
Obserwowaliśmy już wrogie przejęcia regionów, protesty i zamachy stanów przez pryzmat mediów społecznościowych. Pierwszym takim konfliktem była chyba Arabska Wiosna, a jednym z tych ostatnich przejęcie Afganistanu przez talibów. W niektórych aspektach wojna w Ukrainie i to, co widzimy w związku z nią w internecie, nie odbiega mocno od tego, co pokazywane było w przypadku wcześniejszych konfliktów. Jednocześnie mamy mnóstwo czynników, jak skala inwazji, masowy przypływ uchodźców oraz zjednoczony front większości świata, które sprawiają, że dzieją się rzeczy wcześniej niespotykane. Rzeczy, o których wcześniej nikt nawet nie śmiał myśleć, stały się naszą codziennością zarówno w prawdziwym życiu, jak i w internecie. Od tygodnia media społecznościowe to jeszcze większa niż wcześniej otchłań przeróżnych informacji i reakcji. Niby każdy ma trochę inny sposób radzenia sobie z tą sytuacją, jednak okazuje się, że wchodzimy w dobrze znane nam role. Wśród dalszych i bliższych znajomych, polityków oraz influencerów możemy wyróżnić zarówno strażników i strażniczki twardych faktów, jak i tych, którzy podłapują krzykliwe newsy i ulegają dezinformacji karmionej przez boty i rosyjskie kanały propagandowe. Mamy twórców memów, rozładowujących patos sytuacji czarnym humorem, cryptobrosów, którzy zawsze chętnie dorzucą swoje eksperckie trzy grosze, w co najlepiej teraz inwestować, i oczywiście osoby, które zawsze znajdą sposób, by być w centrum uwagi. Mamy osoby z ogromnymi zasięgami, które angażują się w pomoc na 150 procent, i luksusowe domy handlowe, które zrobią wszystko, by na wojnie zyskać coś wizerunkowo.
To zrozumiałe, że każdy w jakiś sposób chce przetrawić to, co dzieje się w Ukrainie, a media społecznościowe są dla nas wentylem. Wrzucamy, repostujemy, nawołujemy i update’ujemy, nie dlatego, że to faktycznie coś zmieni, a chyba głównie po to, by uspokoić samych siebie. Mamy iluzję tego, że faktycznie działamy i publicznie okazujemy sprzeciw wobec putinowskiego terroru oraz zaangażowanie w pomoc Ukrainie. W większości przypadków pompujemy po prostu własną bańkę, powtarzając te same treści bez siły przebicia do osób spoza. Skoro jednak jest to pewien rodzaj mechanizmu radzenia sobie z rzeczywistością, to co komu szkodzi, co wrzucamy na story. Ostatecznie przecież każdy_a ma prawo przeżywać na własnych warunkach. Ale czy aby na pewno? Przyjrzyjmy się zatem kilku social mediowym typom krzykaczy i krzykaczek, którzy_e w ostatnim czasie zabłysnęli_ły w internecie.
Bohaterowie i bohaterki cudzej tragedii
Selfie na oderwanie od tych wszystkich ponurych treści. Herbatka o nazwie Peace i good vibes only. Sześć dni temu wybuchła obok nas wojna. Mamy prawo bać się, frustrować, złościć i odczuwać niepokój, należy dać wybrzmieć tym emocjom i nie starać się ich tłumić. Jednocześnie warto pamiętać, że to nie my jesteśmy teraz najważniejsi_sze, uwaga całego świata powinna być teraz skupiona na Ukrainie i jej obywatelach i obywatelkach. Jeżeli sam_a nie pochodzisz z Ukrainy i nie masz tam bliskich, to fokus na osobiste przeżywanie tego, co tam się dzieje, wydaje mi się samolubny. Ludzka obsesja na punkcie własnej podmiotowości to nic nowego, ale w ostatnich dniach w szczególności ujawniła się nasza niezdolność do przetwarzania globalnych wydarzeń poza pryzmatem własnej reakcji emocjonalnej.
Chłoniemy rady w postaci tweetów, artykułów i postów o tym, jak ważne jest dbanie o siebie, bo nie jesteśmy w stanie zrezygnować z własnego komfortu nawet w sytuacji, gdy naszym obowiązkiem jest pomoc sąsiadom, którzy walczą o swój kraj.
Owszem, przebodźcowanie doniesieniami z wojny potrafi być obciążające i każdy_a z nas powinien_nna w tym wymagającym czasie pamiętać o zdrowiu psychicznym, ale to nie jest równoznaczne ze stawianiem siebie w centrum uwagi. Jak napisała Matylda Kozakiewicz (@segritta) – „część ludzi rzeczywiście potrzebuje skupić się na sobie i swoich emocjach, bo byli wychowani w ciągłym skupianiu się na innych i ciągłym przekładaniu potrzeb innych ponad własnymi. Jednocześnie to nie jest potrzeba wszystkich”, a instagramowe infografiki, które przypominają nam, jak ważne jest wylogwanie i selfcare, w wielu przypadkach po prostu pogłębiają tendencję do bycia egocentryk_czkami. Nie jest empatyczne stawianie swojej reakcji na cudze cierpienie na pierwszym miejscu, a postowanie o tym, jak bardzo cieszysz się i doceniasz to, że to nie ty musisz teraz uciekać przed wojną, jest co najmniej nietaktowne. Oczywiście niech każdy_a moderuje stopnień, w jakim chłonie wiadomości. Mamy inne progi wytrzymałości i teraz w szczególności istotne jest, by pamiętać o tych własnych, jednak robienie tego po cichu jest zdecydowanie bardziej na miejscu.
Rozbroić śmiechem
Z biegiem lat memy ewoluowały od bardzo ogólnych, prostych obrazków, które trafiały do szerokiego grona odbiorców, do mocno specyficznych, absurdalnych i często nawet mrocznych treści. Obecnie memy służą często za kolejną formę wtórnej oceny poznawczej, poruszając temat trudnych, a nawet traumatycznych przeżyć. W obecnej sytuacji oczywiście memowanie masowo uciekających przed wojną ludzi byłoby niesmaczne, natomiast wizje misia Paddingtona-Zełenskiego, który rozpierdala Putina, mają potencjał nie tylko rozbawić, ale i podnieść na duchu. Content, który serwuje nam @tygodniknie, @make_life_harder czy mniej popularne konta, jak @socjalizmemy, bawi zarówno przedstawicieli_lki gen Z, jak i boomerów. Po raz kolejny okazuje się, że memy jednoczą, bo kto nie lubi pośmiać się z rubli przeliczanych na żappsy, konfiarzy wszczynających inby na lewo i prawo czy Ordo Iuris, które nie dostało przelewu z Kremla. W obliczu wojny w Ukrainie częściej doświadczamy strachu, gniewu i poczucia bezsilności. Treści cyfrowe wykorzystujemy jako mechanizm radzenia sobie ze skomplikowaną rzeczywistością, mają one potencjał rozbrojenia sporych ładunków emocjonalnych i przekształcenia narracji na bardziej przystępną, naszą. To cenne zwłaszcza w czasie, gdy nie mamy dostępu do naszych stałych systemów wsparcia.
Make love, not war
Wydychamy negatywne emocje, wdychamy pozytywne i manifestujemy koniec wojny. Namaste, kochani. Ciężko wymazać z pamięci fatalny cover Imagine zaśpiewany w 2020 roku przez celebrytów mierzących się z pierwszym lockdownem w swoich milionowych posiadłościach. Akcja, która miała podnieść na duchu fanów i fanki na całym świecie, słusznie skończyła się wizerunkowym fiaskiem. Można by pomyśleć, że wyciągnęliśmy z tego nauczkę, niestety, mylnie. Jedną z najbardziej cringowych reakcji na rosyjską inwazję Ukrainy zaprezentowała aktorka AnnaLynne McCord znana z roli Naomi Clark w serialu 90210, która nagrała wideo w imię promowania harmonii na świecie i wzajemnego zrozumienia.
W do bólu (dosłownie) szczerym nagraniu McCord serwuje emocjonalne wykonanie wiersza, w którym roztacza przed nami wizję idyllicznego świata, gdzie ona sama jest matką Putina. W ten sposób AnnaLynne ratuje ludzkość przed nieszczęściem i katastrofą. Swoją drogą McCord ma 34 lata, a Władimir Putin 69, co czyni ów scenariusz wysoce nieprawdopodobnym bez akcji w stylu dziwnej wersji Powrotu do przeszłości.
Drogi prezydencie Władimirze Putinie, tak mi przykro, że nie byłam twoją matką. Gdybym była twoją matką, byłbyś kochany, trzymany w ramionach radosnego światła. Ta trudna sytuacja nigdy nie miałaby miejsca, świat rozwinął się przed naszymi oczami, czysty upadek narodu siedzącego spokojnie pod nocnym niebem. Gdybym była twoją matką, świat byłby ciepły […] Wyzwoliłabym twój umysł miłością, którą może dać jedynie matka. I którą tylko matka może odebrać […]. Nie mogę uwierzyć, że urodziłam się zbyt późno, w innym miejscu – przeżywała McCord w twitterowym nagraniu. Ciężko wyobrazić sobie, że danie małemu Putinowi kilku dodatkowych pocałunków powstrzymałoby go przed inwazją na Ukrainę i ostudziło imperialne zapędy. W każdym razie pisanie do niego wierszy teraz na pewno nic nie zmieni.
Dear Mister President Vladimir Putin… pic.twitter.com/LbDFBHVWJf
— AnnaLynne McCord (@IAMannalynnemcc) February 24, 2022
Pacyfistyczny trend opanował nie tylko celebrytów i celebrytki. Dużo influencerów i marek, nie chcąc obejmować zbyt kategorycznego stanowiska, by przypadkiem kogoś nie urazić, zdecydowało się na proste stwierdzenie, że wojna jest zła L lub enigmatyczną emotkę gołębia niosącego gałązkę oliwną czy też złamane serce. A i wśród bliższych znajomych gdzieniegdzie na instastory wyskoczyła herbatka o nazwie Peace lub deklaracja wysyłania dobrej energii do świata. Takie podejście bliskie jest też Kościołowi katolickiemu, abp Gądecki wzywa do intensywnej modlitwy w intencji pokoju, a papież Franciszek tweetuje, że „wojna jest porażką polityki i ludzkości, haniebną kapitulacją, porażką w obliczu sił zła”. Podczas gdy w Polska przyjęła już ponad pół miliona uchodźców z Ukrainy, z czego dużą część nasi rodacy ugościli we własnych domach i mieszkaniach, Kościół wspiera nas modlitwą i wysyła słowa wsparcia. Najwyraźniej w kręgach episkopatu nawet Slava Ukraini! nie jest w stanie wyprzeć ukochanego God bless.
Skoro już się pośmialiśmy, to warto na koniec przypomnieć, że chociaż obecność niektórych osób w mediach społecznościowych bywa nietaktowna, a czasem nawet niesmaczna, ostatni tydzień pokazał, ile w nas siły do działania. Ogólnonarodowy zryw do pomocy i zjednoczona postawa są dowodem na to, że tych pozytywnych reakcji jest jednak o wiele więcej niż negatywnych, zarówno w prawdziwym życiu, jak i w internecie. Wiele osób na co dzień działających w internecie wykorzystało swoje platformy do organizacji zbiórek potrzebnych produktów, załatwienia transportu czy zakwaterowania dla osób uciekających przed wojną. Internet to dziwne, chaotyczne miejsce pełne sprzeczności i niebezpieczeństw, szczególnie w czasach ataków dezinformacyjnych. Dlatego róbmy swoje, wspierajmy Ukrainę w każdy możliwy sposób i przeżywajmy tę sytuację w zgodzie ze sobą, tylko może bez konieczności informowania o wszystkim naszych obserwujących.