Miękkie kręgosłupy znowu w akcji.
Słabość polskich mediów do arystokratycznego bullshitu z Wielkiej Brytanii to żadna nowość. Wiele osób, które w nich pracuje, ma przeświadczenie o własnej elitarności, więc i życie elit z najbardziej skostniałych struktur tego świata jest im bliskie. Nie da się również ukryć, że takie materiały mają niezłą poczytność – w końcu brytyjska arystokratyczna propaganda to dobrze naoliwiona maszyna, która wypycha na świat wizerunek poczciwej rodziny królewskiej, nie zaś bandy pasożytów otoczonych skandalami, od pedofilskich po finansowe. Całkiem niedawno pisałem o swawolach polskiej arystokracji, ale te są zbyt mało ekscytujące, żeby masowo przejąć rodzimą wyobraźnię. Natomiast przez powielanie schematów z zachodnich mediów, brytyjski stan wyższy ma mocne i przychylne miejsce w naszej prasie, nie tylko plotkarskiej. Tymczasem w Wielkiej Brytanii rośnie ruch niezadowolenia z tego, że co roku miliony funtów (w zeszłym prawie 87) idą na utrzymanie pałaców i wypłacanie tzw. Sovereign Grant, czyli de facto pensji z kieszeni podatników. Ba, haniebną daninę wypłacają nie tylko Brytyjczycy, ale także Kanada, Australia, Bahamy, Belize, Grenada, Jamajka, Nowa Zelandia, Papua-Nowa Gwinea, Saint Kitts i Nevis, Saint Lucia, Saint Vincent i Grenadyny, Wyspy Salomona i Tuvalu. I tak, dobrze widzicie – spora część z tych państw to dawne brytyjskie kolonie. Wspaniała robota, biały człowiek znów górą!
Kiedy zmarła Elżbieta II, cyrk zajechał do polskiego medialnego miasta i okleił je całe żarówiastymi plakatami. Ze świecą możemy szukać krytycznych tekstów o siedmiu dekadach rządów królowej, za to możemy się dowiedzieć, że była ikoną mody, działaczką na rzecz społeczności LGBTQ+ (!), czy ludzką twarzą monarchii. Liberalne media i tabloidy urządziły sobie wyścigi w żenadzie, a o królowej – zgodnie z zasadą ogrywania algorytmów i podłączania się pod modne tematy – pisał każdy, kto chciał zarobić internetowe punkty, od domorosłych influencerów kulturalnych, po agencje marketingowe. Trochę mało było o tym, że ulubionym synem Elżbiety był książę Andrzej, znany pedofil i przyjaciel Jeffrey’a Epsteina. Jakoś cicho w mediach o sprawie masakrowania niezadowolonych Irlandczyków w latach 70-tych, którym królowa jedną ręką oddała hołd, a drugą machnęła lekceważąco, ignorując żądania odszkodowań przez rodziny ofiar. Mało kto chce rozmawiać o tym, że Elżbieta II nie próbowała powstrzymywać zakusów najgorszych wampirów, nękających Wielką Brytanię i cały świat ze stanowiska premiera – od zbrodniczej Thatcher, przez sługusa amerykańskiej armii Blaira, aż po skrajnie niehumanitarnego Johnsona. Część tradycyjnych mediów wciąż honoruje pozycję korespondenta do spraw rodziny królewskiej, co jest tak śmieszne, że aż bolą zęby. Śmierć symbolu brytyjskiego imperializmu, klasowej opresji i świata, który powinien odejść na zawsze już w XIX wieku, powinien być okazją do tego, żeby media podjęły się krytycznej oceny nie tylko Elżbiety II konkretnie, ale również samego istnienia i funkcjonowania arystokracji w XXI wieku. Szczególnie w kraju, w którym arystokracja może liczyć wyłącznie na biznesowe konszachty i mniejsze pozycje w prawicowych rządach. Ale przecież lepiej machnąć klikacza pod tytułem Ulubione potrawy królowej! Więcej boomerskiej krindżówy, internet wytrzyma!
Zadaniem mediów, kluczowym w kontekście wyzwań przyszłości rozsypującej się planety i zbutwiałych systemów społecznych, jest podważanie hierarchii, sceptyczne obracanie w rękach zastanych struktur i zjawisk. Tym bardziej, że z polskiej perspektywy nie ma łatwiejszego i bezpieczniejszego celu niż brytyjska arystokracja. Nie mamy silnych związków historycznych ani kolonialnych z tym krajem (poza wyjazdami na zmywak i honorowymi pojedynkami w sporcie), nie funkcjonuje u nas możnowładztwo w oficjalnym wymiarze, a i gospodarcze elity nie mają tytułów szlacheckich. Zatem skąd ten groteskowy pęd, żeby hołdować brytyjskiej rodzinie królewskiej? Czy boomersi przyspawani do redakcyjnych stołków są monarchistami? Czy po prostu tak silnie wierzą w hierarchię, że bezwiednie skłaniają kark i padają na kolana przed każdym starym porządkiem społecznym i archaicznymi autorytetami? Może to zbyt daleko posunięta teza, ale fajnopolacki mobbing – ostatnio głośny temat dzięki wybrykom pewnego libkowego dziadersa – jest połączony z tym idiotycznym uwielbieniem dla rodziny królewskiej. Wielka Brytania to raj na ziemi dla wielu lisopodobnych istot – kraj sprzyjający bogatym, trzymający biednych na krótkiej smyczy, zupełnie skolonizowany przez ghouli międzynarodowej finansjery i przeżarty niemoralnym rentierstwem, upasionym na niskich podatkach. Słowem, libkowe niebo! Nie dajcie się wrobić w arystokratyczną propagandę. Gdyby królowa Elżbieta II była rzeczywiście taka wspaniała, to by zrezygnowała z apanaży i tytułów, rozwiązała monarchię, a rodowe majątki przekazała na cele społeczne. A tak wolała hangować z krwawymi dyktatorami w rodzaju Mugabe, Assada, Putina, czy Ceaușescu. Królowa nie żyje? Super, jednego pasożyta mniej. Szkoda, że król Karol jest bodaj jeszcze gorszym upiorem.