Organizacje religijne obiecują niebo, a często bywają bramą do piekieł.
Dokumenty, czy w dłuższej, wieloodcinkowej formie, czy jako filmy, to hit serwisów streamingowych. To zwycięstwo dla samych platform, które generują treści taniej, niż przy okazji tradycyjnych serii, ale i dla publiczności, która przy okazji rozrywki dostaje przynajmniej namiastkę poczucia, że nie straciła cennego czasu, a zdobyła jakąś wiedzę o świecie. Bywa z tym różnie, wiele z tych produkcji nie wnosi nic nowego do dyskusji o naszych realiach poza – przyznajmy, dość mało konstruktywnym – źli ludzie są źli. Co rodzi wiele problemów, szczególnie kiedy wkroczymy na teren seryjnych morderstw i innych deprawacji. O ciemnych stronach fascynacji true crime pisałem już kiedyś, przy okazji niezbyt etycznego i dość słabego (choć piekielnie efektownego i to chyba było głównym celem twórców), netflixowego Night Stalker o Richardzie Ramirezie. Jako że najbardziej szokujące postaci XX wieku spoza kręgu polityki i wojskowości są już w większości dość dobrze pokryte dokumentami – od upiornego klauna Johna Wayne’a Gacy’ego, przez pupilka brytyjskich elit, Jimmy’ego Saville’a, aż po Rzeźnika z Yorkshire’a (zdecydowanie jeden z lepszych dokumentów o seryjnych zabójstwach) – równolegle rozwijał się nowy trend. Mnie, jako niestrudzonego eksploratora różnych form ludzkiej duchowości i wrogo-fascynata religijności, bardzo cieszy ten kierunek. Tym razem nie śledzimy zidiociałej policji, która po latach bohatersko wspomina, jak błądząc we mgle nie mogła sobie poradzić z oczywistymi kierunkami śledztw. Nie czujemy lekkich ciarek niestosowności, kiedy kolejną ofiarę zdeprawowanego mordu wprowadza cool muzyczka i efektowny montaż. Co nie znaczy, że jest lekko i przyjemnie, bo mowa o sektach i nadużyciach organizacji religijnych.
Bardzo dziki kraj, Colonia Dignidad, Bądźcie Życzliwi, Rodzina, Jeden z nas, Bikram: jogin, guru, przestępca seksualny, Morderstwo wśród Mormonów – to tylko wyimek pozycji dostępnych w tym temacie na Netflixie. Na HBO obejrzymy między innymi: Pray, Obey, Kill, Przysięgę, Scjentologię, Hollywood i pułapki wiary, czy Ku przepaści: Bóg, chciwość i kult Gwen Shamblin, którego finał właśnie trafił na platformę. Poznajemy świat, w którym ludzie w słabych momentach życia padają ofiarą pasożytów, motywujących eksploatację innych duchowym przesłaniem i rzekomą chęcią poprawą losu na Ziemi lub wiecznego zbawienia. I tak, jak w przypadku seryjnych morderców, mogą zmieniać się dekoracje, lokalizacja, czy sposoby przeprowadzania niecnych operacji, ale łatwo zauważyć pewne wspólne punkty wszystkich sytuacji. Jednak w przeciwieństwie do seryjnych morderstw, dokumenty o sektach i religijnych nadużyciach mają o wiele większą wartość, bo uczą i ostrzegają na przykładach. Czy przerażająca obfitość dokumentów o seryjnych mordercach zmieniła sposoby, w jakich operują służby, czy wzrosły nakłady na opiekę psychologiczną i psychiatryczną? Nie za bardzo, co więcej, wykształciła się spora grupa osób, która horrendalne wydarzenia zamieniła w angażujące hobby, a nawet sprawne biznesy. Etyka wokół true crime to prawdziwe pole minowe, ale nie będę się powtarzał – odsyłam do starszej publikacji. Natomiast jeśli chodzi o skrajne organizacje religijne, to kluczem ich działania jest izolacja. Wiernych izoluje się od świata zewnętrznego, a świat zewnętrzny od organizacji, najczęściej dbając albo o dobry PR, albo o niewidoczność. Dokument o nadużyciach sekt i kościołów, które wciąż działają, potrafi być katastrofą dla ich władz. Częstym skutkiem jest galwanizacja opinii publicznej, co w dobie internetu przekłada się na falę kopania za informacjami i nagabywania organizacji. Pojawiają się kolejne ofiary, które decydują się wyjść z cienia i opowiedzieć swoją historię, a czasami także nowe śledztwa, bądź świeże otwarcie starych. Nie mam złudzeń, że dokumenty są jakimś potężnym, cudotwórczym orężem, ale trudno zaprzeczyć temu, że mają jakiś wpływ na rzeczywistość.
Lwia część tych seriali i filmów jest poświęcona najróżniejszym odłamom chrześcijańskiego fundamentalizmu, chociaż przewija się tu także New Age w różnych obliczach, a nawet radykalny judaizm. W przeciwieństwie do seryjnych morderstw, sekty nie są zjawiskiem skoncentrowanym na Stanach Zjednoczonych, aczkolwiek często stamtąd wychodzą w świat. W Polsce było ich sporo (choćby Niebo Bogdana Kacmajora), Korea Południowa wręcz nimi ocieka, podobnie Japonia (swoją drogą, niedawno zamordowany ex-premier tego kraju, Shinzo Abe, należał do jednej z nich). Sposoby działania sekt są uniwersalne i skuteczne. W niektórych rejonach bardziej, w innych mniej, ale na całym świecie znajdą się złamani ludzie i inni, którzy będą chcieli wykorzystać ten moment słabości. W tym kontekście dokumenty są jak kampanie społeczne, które ostrzegają zestawem znaczących sygnałów i schematów. To mit, że do sekt łapią się ludzie z klas niższych, biedni, czy niewykształceni. Każdego i każdą może spotkać nieszczęśliwy wypadek, długotrwały brak pracy, kłopoty rodzinne, wrzucenie w alienującą sytuację społeczną. Sekty tylko czekają na ten moment, a przez sprytne opakowanie treści na zewnątrz, wcale nie prezentują się jako coś szczególnie dzikiego przy pierwszym kontakcie. W Przysiędze widzimy sektę przyciągającą obietnicą racjonalnego, naukowego oglądu świata. Organizacja Gwen Shamblin zaczynała jako program dietetyczny. Chrześcijańska sekta ze szwedzkiej wioski (Pray, Obey, Kill) oplotła małą społeczność iluzją organicznej wspólnoty.
Ku przepaści: Bóg, chciwość i kult Gwen Shamblin to wielopiętrowa historia, która co chwilę zaskakuje kolejnym szalonym wątkiem. Na HBO MAX trafił właśnie finał dokumentalnej serii, co więcej, wiele wskazuje na to, że Remnant Fellowship również czeka rychły koniec. Ta sekta religijna wyrosła z Weigh Down Workshop, dietetycznego programu oferowanego przez przebojową Gwen Shamblin. Postaci w jej rodzaju mogły w łatwy sposób zbić fortunę pod koniec XX wieku, sprzedając książki, kasety magnetofonowe i wideo z materiałami motywacyjnymi, aspiracyjnymi, czy (pseudo)edukacyjnymi. W epoce przed rozwojem internetu, nie było lepszego biznesu, niż sprzedawanie takich produktów, szczególnie jeśli tematem była dieta, ćwiczenia fizyczne lub praktyki religijne. Shamblin była dietetyczką z wykształcenia, więc pozornie miała kompetencje do oferowania ludziom fachowej porady. Ale jej fundamentalistyczne wychowanie w skrajnie seksistowskim Church of Christ było katalizatorem do kultywowania niezdrowego stosunku do własnego ciała, który rozlała na inne osoby. Z czasem zaczęła przekształcać swoją organizację w kościół, sugerując, że niezdrową dietę można z łatwością zastąpić żarliwą miłością do Boga. W kontekście rozpasanego stylu życia Shamblin łatwo zobaczyć w tym ruchu zwykły cynizm i chęć skorzystania z ogromnych przywilejów (głównie podatkowych), jakimi cieszą się w USA kościoły. Ale myślę, że tu motywacja była dwojaka: religijny fundamentalizm spotkał się z turbokapitalistyczną chciwością. Poza zbrodniami wojennymi i masakrami w szkołach nie ma niczego bardziej amerykańskiego. Remnant Fellowship zgarniało kolejne osoby pchnięte w desperacką walkę z otyłością, a Shamblin rosła w siłę. Jasne, była chciwa, ale nie do stopnia, w którym poddała by się ewangelickiemu mainstreamowi. A ten w większości głosi dogmat boskiej trójcy – kościół założony przez dietetyczkę go nie podzielał, co doprowadziło do zarwania sporej części dystrybucyjnej sieci materiałów Weigh Down Workshop, w dużym stopniu opartej na innych kościołach i chrześcijańskich organizacjach religijnych. Chudnąć można było z Jezusem, ale przede wszystkim z samą Gwen, która wspinała się na kolejne szczeble egotripowej drabiny. Dalsza historia jest szokująco znajoma: izolowanie społeczności, kontrola nad jej życiem seksualnym i płodnością (nie ma lepszych członków sekty, niż ci, którzy wychowują się w niej od dziecka), eksploatacja darmowej pracy na rzecz kościoła, gromadzenie osobistego bogactwa, piętnowanie i prześladowanie ludzi siejących wątpliwości, postępujący dogmatyzm religijny i stopniowe zrzucanie chrześcijańskich szat na rzecz kultu osobowości. Remnant Fellowship kryło wiele sekretów, ale jednym z najbardziej szokujących był stosunek do dzieci. Te miały być skrajnie posłuszne, a wykroczenia karano okrucieństwem. To zapewne dalekie echo religijnego wychowania Shamblin (w Church of Christ kobiety nie miały prawa się odzywać, a dzieci były jeszcze niżej w hierarchii), ale to żadne usprawiedliwienie dla setek, jeśli nie tysięcy życiorysów złamanych przez brutalne praktyki sekty. Ucieczka była trudna, zwłaszcza, że organizacji udało się stworzyć sprytną sieć zależności biznesowych, która zrywała się kiedy ktoś próbował opuścić wspólnotę. Słowa Shamblin, szczególnie na początku, trafiały do wielu kobiet, które czuły, że zmaskulinizowany świat ewangelickiego fundamentalizmu nie daje im w pełni rozwinąć skrzydeł na gruncie religijnym. Charyzmatyczna Gwen (i jej coraz bardziej dzikie fryzury: naprawdę nie sposób oderwać wzroku od kosmicznego horroru jej włosów i kreacji, które są materiałem na osobną historię) była superwoman ewangelizacji, a do tego biznesmenką z sukcesem. Rzadko która kombinacja cech jest tak skuteczna w USA, jak ta. Kto wie, jak dalej potoczyłaby się ta historia, gdyby nie pewien tragiczny wypadek dwa lata temu. Nie chcę zdradzać za dużo, bo Ku przepaści naprawdę warto doświadczyć bezpośrednio.
Coraz większe zainteresowanie sektami i grupami religijnymi nie jest przypadkowe. Na pewno czeka nas jeszcze wyższa fala wzmożonej religijności i uduchowienia poza głównym nurtem. W USA, wytrzepanych przez pandemię, dotkniętych kryzysem opioidowym i przekopanych bezwzględną haczką późnego kapitalizmu, coraz więcej ludzi będzie szukać ratunku w proroctwach i ruchach religijnych, szczególnie apokaliptycznych. Katastrofa klimatyczna uderza z coraz większą mocą, a codzienne życie staje się coraz cięższe i coraz droższe. Potęga (para)chrześcijańskich sekt za Oceanem wynika z uprzywilejowanej pozycji, jaką cieszą się w prawie i polityce. To Ronald Reagan, jeden z większych zbrodniarzy XX wieku, pchnął ten kraj w otchłań religijnego fundamentalizmu, kalkulując, że głosy ewangelickich ekstremistów dadzą nowe życie pogrążonej w kryzysie Partii Republikańskiej. Od tamtego czasu kolejni prezydenci, a szczególnie władze różnego szczebla federalnego porządku, mizdrzyły się do wielu skrajnych grup religijnych, utrzymując ich względy podatkowe i chroniąc naprawdę paskudne organizacje. Do tego dochodzi zupełnie inny charakter amerykańskiej religijności. W Europie sojusz tronu z ołtarzem ma długowieczną tradycję, do tego jest tożsamy z jedną, potężną organizacją. W tym kontekście o wiele łatwiej o sekularyzację, co już spotkało wiele społeczeństw Zachodu. Nawet w Polsce stosunek do kościoła katolickiego, jeśli nie jest krytyczny, to w wielu przypadkach jest po prostu pragmatyczny, wynikający bardziej z szacunku do tradycji i społecznej inercji, aniżeli z głębokiej wiary. Odchodząc z kościoła, często odchodzi się od wiary w ogóle. W USA ateizm to prawdziwa rzadkość, a społeczny konsensus nakazuje wiarę w Boga, więc nawet po opuszczeniu jednej organizacji, bardzo łatwo wpaść w łapska kolejnej. Nie mówiąc o tym, że spora część chrześcijańskich kościołów za Oceanem podsuwa dosłowną interpretację Biblii, a wierzący są żarliwie i szczerze zaangażowani.
Polscy księża mogą pozazdrościć takiego podejścia, ale sami zapracowali na to, że nad Wisłą i Odrą wiarę traktuje się instrumentalnie i praktycznie z zerowym zaangażowaniem teologicznym. Hegemoniczna pozycja kościoła katolickiego blokuje inne organizacje pod względem przywilejów, więc to także działa na niekorzyść wzmacniania się sekt. Natomiast naszym problemem są sekty w obrębie samego kościoła katolickiego, działające w zasadzie na bliźniaczych zasadach, co szalone amerykańskie kulty. Nietrudno znaleźć małą społeczność, którą sterroryzował miejscowy proboszcz, co chwilę na światło dzienne wychodzą sprawy mrocznych egzorcyzmów i sekciarskiej opresji pod płaszczykiem katolickiej doktryny. Sekta nie musi mieć twarzy ekscentrycznej bogaczki i zestawu zasad z kosmosu, wystarczy grupa ludzi w kryzysie i jednostka zdeterminowana, żeby tę sytuację przekuć na własne korzyści. Czy to w formie monetarnej, czy seksualnej gratyfikacji, czy po prostu władzy. Tak długo, jak będą istniały nierówności eksplodujące potknięcia do rozmiarów tragedii, tak długo, jak będziemy wierzyć w hierarchiczne porządki i przydawać specjalne znaczenie religijnym cwaniaczkom, tak długo sekty będą zgarniać kolejne ofiary. Same dokumenty tego nie zmienią, ale przynajmniej będą rzucać światło na ciemne zakątki. A o te w kościołach różnej maści bardzo łatwo.