Medialne oburzenie na artystów, algorytm, który sam dobiera kwoty i systemowe problemy, które sprawiają, że biedni i potrzebujący nadal będą biedni i potrzebujący. Dużo tu do przegadania.

Polska kultura się wykrwawia i jest bliska utraty przytomności. Jeszcze rok temu tę tezę mogłyby ilustrować przykłady systemowych problemów, które dotykają różnych gałęzi tej branży – branży nie tylko dostarczającej rozrywki czy pokarmu dla mózgu i duszy, ale stanowiącej ważny sektor gospodarki. Od marca jednak ostrze gilotyny w postaci obostrzeń powiązanych z (dyskusyjnej jakości) walką rządu z pandemią COVID-19 opada na całe środowisko w sposób powolny i nieunikniony. To właśnie miejsca świadczące usługi kulturalne i rozrywkowe zostały zamknięte w pierwszej kolejności (a kościoły w dużej mierze działały tak jak wcześniej lub z minimalnym zachowaniem norm bezpieczeństwa). To już wszyscy wiemy.

Respiratorem (haha) mającym podtrzymać przy życiu pacjenta miał być m.in. program stypendialny Kultura w sieci, który miał zasilać inicjatorów projektów realizowanych, przede wszystkim, w przestrzeni internetowej (o jego beneficjentach pisaliśmy na wiosnę). W ostatnich tygodniach Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przygotowało z kolei kroplówkę, która miała postawić na nogi twórców i osoby zatrudnione w miejscach związanych z muzyką, teatrem czy tańcem. Program Fundusz Wsparcia Kultury to 400 milionów złotych dla ludzi pracujących w tych branżach. W ostatni piątek ministerstwo przedstawiło listę ponad 2 tysięcy beneficjentów, do których trafią środki, które pomogą utrzymać instytucje, artystów oraz osób pracujących za kulisami (np. przy udźwiękowieniu czy oświetleniu). Burzę w wielu środowiskach wywołały jednak niektóre nazwiska, które można było odnaleźć w tym spisie. Łącznie 450 tysięcy dostać miał zespół Bayer Full Sławomira Świerzyńskiego, ok. 100 tys. raper Mezo, 750 tys. miało powędrować do Beaty Kozidrak, pół miliona do Kamila Bednarka, a blisko milion i 900 tys. do spółki Golec Fabryka prowadzonej przez braci Golec. W przekonaniu opinii publicznej, wielu z popularnych artystów miało więc dostać większe pieniądze niż teatry czy filharmonie (o tym czy to prawda, za moment). Ale najpewniej nie dostanie.

Po medialnym oburzeniu i głosach mówiących o tym, że ministerstwo wspiera mainstreamową i, według niektórych, jarmarczną rozrywkę, a nie tych, którzy faktycznie krytycznie potrzebują tych środków, Wicepremier i szef resortu Piotr Gliński w niedzielę 15 listopada ogłosił, że dotacje zostaną wstrzymane, a cała lista zostanie ponownie rozpatrzona. Zapewniał też, że opóźnienie będzie niewielkie.

Dziś z kolei uzupełnił swoją wypowiedź i dodał, że wątpliwości dotyczą jedynie kilkudziesięciu podmiotów, do których miały trafić granty. Winą za zaistniałą sytuację obarczał algorytm, który decydował o dokładnych kwotach. Świadomość, że o czyimś przetrwaniu w dobie pandemii decydują maszyny jest naprawdę pocieszająca!

W wirze dezinformacji i świętego oburzenia warto zwrócić uwagę na kilka faktów dotyczących Funduszy Wsparcia Kultury. W październiku o pieniądze ubiegać się mogły fundacje, instytucje kultury oraz prywatne firmy, które miały dostać do 50% rekompensaty utraconych przychodów (które były obliczane na podstawie zarobków za rok 2019). Warto więc zauważyć, że wszystkie nazwiska zawarte na liście beneficjentów są w rzeczywistości firmami, które zarabiają na konto ich fundatorów, ale także, ich współpracowników. W wypadku artystów muzycznych dotyczy to np. całych zespołów oraz ekip technicznych. Należy więc przyjąć, że Beata Kozidrak, Justyna Steczkowska czy Golec Uorkiestra podzieliliby się tymi środkami z innymi, a nie kupili za nie odrzutowiec, z pokładu którego mogliby nam pokazać środkowy palec, odlatując do ciepłych krajów. Dysproporcje w kwotach, które wypluł wspomniany algorytm wynikają z kolei z zadeklarowanych zarobków artystów i ich współpracowników w poprzednim roku. Kamienie rzucane w stronę popularnych nazwisk są więc tutaj tematem zastępczym i niepotrzebnie agresywną reakcją w momencie, w którym zamiast się kłócić i wyszydzać powinniśmy rozmawiać o innych problemach.

Definicja rozgraniczenia kultury od rozrywki może być oczywiście jednym z nich (bo wiele osób postanowiło się skupić na tropieniu wkładu w rozwój polskiego kręgosłupa moralnego i narodowej duszy, którym mogą się pochwalić Bayer Full, Kasia Cerekwicka czy Grzegorz Hyży). Lepiej jednak porozmawiać o tym, kto pieniędzy nie dostał lub w ogóle się o nie nie ubiegał.

Pierwsza z tych kwestii jest jak na razie tajemnicą. Według MKiDN, z powodów formalnych odrzucono 182 wnioski (2064 z 2246 zostało rozpatrzonych pozytywnie). Nie opublikowano jednak listy podmiotów, które obejdą się smakiem. To podgrzało spekulacje dotyczące kryteriów przyznawania dopłat. Najdziwniejszą liczbą jest jednak sama ilość wszystkich wniosków – trzykrotnie niższa niż opiewający na niemal siedmiokrotnie mniejszą, łączną kwotę program stypendialny Kultura w sieci. Można domniemywać, że Fundusz Wsparcia Kultury nie został wystarczająco dobrze rozpromowany – zwłaszcza biorąc pod uwagę dość imponującą (chociaż nadal niewystarczającą, by móc wesprzeć całą branżę) sumę grantów, czyli 400 milionów złotych.

Osobną kwestią są jednak same kryteria składania wniosków. One w przedbiegach wykluczyły lwią część reprezentantów i reprezentantek kultury niezależnej i alternatywnej, którzy często posiadali nikłe oszczędności lub nie mieli ich wcale. Wszystko przez brak sformalizowania – posiadania firm, odpowiedniej księgowości oraz problemy systemowe – przyjmowanie pieniędzy na czarno od podmiotów, które nie chcą odprowadzać podatków (klubów, agencji i innych instytucji, które za to odpowiadają). W rezultacie o pieniądze ubiegać się na starcie mogli wyłącznie ci, których stać na pełną profesjonalizację i granie na warunkach ustalonych przez kapitalistyczny ustrój. W żadnych wypadku nie chcę pochwalać unikania odpowiedzialności podatkowej, ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: Przez ostatnie lata nikt nie zrobił absolutnie żadnego kroku w kierunku ułatwienia niezależnym bytom działalności artystycznej i utrzymywania się z niej. Zostali oni potraktowani jak prywatne firmy, a tylko one, obok instytucji kultury, mogły składać wnioski do ministerstwa.

Fundusz Wsparcia Kultury nie tylko unaocznił więc, że wystarczy kilka kąśliwych (i niekoniecznie sprawiedliwych) komentarzy, aby urazić ego Wicepremiera Glińskiego oraz doprowadzić do wstrzymania samego programu. Dobitnie pokazał też, że ci którzy byli pozostawieni samym sobie w większości pozostaną w tym samym punkcie i mogą przeglądać oferty pracy, oliwić łańcuchy w rowerach czy kupować skutery – krajobraz polskiej kultury zubożeje o tych, którzy wybiorą inne zawody i porzucą chęć tworzenia na rzecz względnego finansowego bezpieczeństwa.

WIĘCEJ