Artysta wizualny i reżyser po raz kolejny zabierze widzów w mroczne zakamarki patriarchalnej rodziny.
Jeden z najciekawszych reżyserów współczesnego teatru wraca do Polski. Premiera jego sztuki Trzy epizody z życia rodziny w Nowym Teatrze to eksperyment, który rozciągnie się aż na trzy listopadowe wieczory.
Jako nastolatek Markus Öhrn marzył o karierze mechanika samochodowego, mimo braku wykształcenia reżyserskiego jego sztuki wystawiane są na najbardziej prestiżowych festiwalach teatralnych. Znany jest z eksplorowania tematów związanych z różnymi formami opresji i przemocy, a kojarzony z wyrazistym, ekspresyjnym stylem przedstawień, w których często wykorzystuję sztukę wideo. Rozmawiamy z nim o najnowszym spektaklu, instytucji rodziny, współczesnym świecie i nadziei na zmianę.
Hanna Szkarłat: O czym jest Twoja najnowsza sztuka?
Markus Öhrn: Warto zaznaczyć, że sama forma uległa zmianie. Na początku miał to być 8-odcinkowy serial teatralny, którego premiera zapowiadana była na listopad 2020 roku. Niestety, wskutek kolejnych fali pandemii premiera odkładana była w czasie, przez chwilę mieliśmy nawet pokazywać sztukę w formie online. Skończyło się na trzech odcinkach na żywo.
Sam tytuł nawiązuje do mojej poprzedniej sztuki Trzy epizody z życia, chociaż temat jest zupełnie inny. Rodzina nuklearna fascynuje mnie od dawna, zaczęło się od Conte d’amour, We Love Africa and Africa Loves Us i Bis zum Tod, w których na różne sposoby badałem heteroseksualną, europejską rodzinę z klasy średniej i zła, jakie rodzi. Zacząłem od sprawy Josefa Fritzla, jako bazy dla Conte d’amour, w We Love Africa przyglądałem się białej europejskiej, kolonialnej fantazji o Afryce. W zwieńczeniu tryptyku, Bis zum Tod, unicestwiłem zachodni wzorzec idealnego życia rodzinnego. Zastanawiałem się, co się stanie, jeśli syn w rodzinie zakocha się w pedofilu? Jak do tego podejdziemy? Od tego czasu minęło kilka lat, nie czuję już potrzeby popadać w takie skrajności, jak Josef Fritzl i pedofilia. Chciałem po prostu przyjrzeć się heteroseksualnej rodzinie nuklearnej w naszym społeczeństwie – im, nam. Myślę, że w pewnym sensie, to będzie nasz gwóźdź do trumny.
Dlaczego trzy epizody?
Na chwilę obecną zrealizujemy te trzy odcinki tylko raz w Nowym Teatrze. Ta koncepcja w pewnym sensie odwołuje się do cykliczności seriali w telewizji. Kiedyś trzeba było czekać tydzień na ulubiony program, przez co ludzie rozmawiali o nim w szkole, w pracy. Dzielili się przemyśleniami na temat poprzedniego odcinka, obstawiali, co wydarzy się w następnym, powstawały dyskusje. W tej sztuce chciałem zastosować podobny zabieg. Zawiesić akcję w sytuacji napięcia, dać ludziom czas na przetrawienie, wrócić następnego dnia i obejrzeć kolejną część. Sprawić, by występ był bardziej refleksyjny. Przeprowadzamy eksperyment, dlatego ważna jest świadomość, że cały proces przenoszenia sztuki z formatu online dzieje się bardzo szybko. Tak naprawdę to zaledwie trzy, cztery tygodnie niezwykle intensywnej pracy z aktorami. Zobaczymy, czy w tych trzech epizodach uda nam się zbliżyć do zamierzonego celu. To będzie ciekawa przygoda.
No właśnie, a jak wygląda twój proces twórczy i metodologia pracy? Czy masz w głowie konkretną wizję, a potem prosisz aktorów i aktorki, by ją urzeczywistnili? Czy jest to raczej działanie opierające się na współpracy?
Jestem strasznie gównianym reżyserem, jeśli chodzi o prowadzenie aktorów do gotowego wyobrażenia. Pod tym kątem to zdecydowanie praca zespołowa, ale mam dość klarowną wizję, co te trzy sceny mają uwzględniać. Siadamy z aktorami, rozmawiamy o tym, co ma się wydarzyć i wspólnie zastanawiamy się, jak to osiągnąć? Wiem do jakiego uczucia, estetyki dążę, ale musimy dotrzeć tam razem. W tym spektaklu wykorzystamy też maski.
W swoich sztukach mocno opierasz się na wideo, co może być postrzegane, jako pewnego rodzaju ograniczenie dostępu widza do aktora. Czy maski mają pełnić podobną funkcję?
Na to pytanie nie mam odpowiedzi. Nie wiem, jaki będzie rezultat, ale pracuję z trzema różnymi powierzchniami w każdym z odcinków. W jednym mogę mieć większą ilość filmu, a w innym w ogóle go nie używać. Myślę, że wideo było dla mnie narzędziem kontrolowania sytuacji, gdy zacząłem reżyserować sztuki, ponieważ nie wiedziałem, jak kierować ludźmi bez kamery. Teraz, gdy robię to już od 10 lat i zrealizowałem wiele projektów bez żadnego wideo, mogę powiedzieć, że mój rodzaj kadrowania i tak pozostaje.
Nie ma tej teatralności. To raczej obraz.
To zdecydowanie bardziej nieruchomy obraz. I tym razem też tak będzie, można powiedzieć, że stworzymy tryptyk.
To wizualnie również łączy się z ekranem, na przykład telewizora, na którym będziemy oglądali twoją sztukę trzy noce z rzędu.
Tak na to patrzę. Lubię bawić się z formatem performansu i sztuki. Zazwyczaj kupujemy bilet na jeden wieczór. Może być krótki lub długi, ale zawsze potem wracamy do domu i bezpośrednio po spektaklu podejmujemy decyzję. Podobał mi się, czy nie? To dla mnie, czy nie? A może warto byłoby pomyśleć o tym chwilę dłużej. Rozciągając czas doświadczania sztuki, daję ludziom możliwość zmiany zdania. Może wyjdziesz po pierwszym epizodzie i ci się nie spodoba, ale wrócisz na drugi i zupełnie zmienisz zdanie. To bardziej jak wystawa, z którą wchodzisz w interakcję.
Chcesz wciągnąć widza w proces odbierania sztuki, nie tylko bierne oglądanie, ale doświadczanie na przestrzeni trzech dni.
Taki jest plan. Chcemy uruchomić proces myślowy, co też nastręcza problemów. Teatr i producent zawsze wolą zrobić wszystko jednego wieczoru. Jesteśmy przyzwyczajeni do konsumowania sztuki w ten sposób. Dlatego jestem przeszczęśliwy, że Nowy Teatr był otwarty na tego rodzaju eksperyment.
Jak to jest tam wrócić?
Pierwszy utwór zrobiony przeze mnie w Teatrze Nowym, to Sonata widm w 2017 roku. To jedyna sztuka, którą zrealizowałem na podstawie tekstu, pracowałem wtedy z kilkunastoma aktorami i razem badaliśmy utwór oraz rozpisane role. Tekst był w tym wypadku bardzo pomocny.
Kocham ludzi, którzy chcą uczestniczyć w tym projekcie. Wiedzą, w co się pakujemy. Bardzo rozwija mnie praca z aktorami, którzy kwestionują, dopytują. To artyści, chcący zgłębiać sztukę teatru i performansu, więc po prostu bardzo cieszę się, że robię to z nimi. Czeka nas intensywny, ale bardzo ciekawy proces artystyczny.
A co z fabułą Trzech epizodów?
Zagłębiamy się w typową polską rodzinę: matka z ojcem i dwójka dzieci, chłopiec i dziewczynka. Dla wielu to idealny, wymarzony obraz. Próbujemy zbadać traumę w i sposób, w jaki członkowie rodziny sobie z nią radzą, działają wbrew prawu, nie chcą ingerencji policji. Nie interesuje ich publiczne pranie swoich brudów. Wychodzą z założenia, że pewne sprawy powinno załatwiać się w rodzinie, w kościele, w Polsce.
To bardzo polskie podejście.
Nie tylko polskie. To znaczy w pewnym sensie na pewno tak, ale weźmy na przykład sytuację gwałtu. Gdy ofiara występuje przeciwko sprawcy, musi odpowiedzieć na masę intymnych pytań, tłumaczyć się. Jest pytana o to, czy była trzeźwa? Czy wystarczająco stanowczo odmawiała i broniła się? Jeśli zaprosiła faceta do domu, to może jednak tego chciała? A tak w ogóle, to co z jego perspektywą? I tak dalej…
Ofiara jest ponownie ataktowana.
Dokładnie. Także w tym sensie to uniwersalny problem. W Szwecji dużo mówi się teraz o tym, że Polska uznała wyższość swojego prawa nad unijnym, chce tworzyć własne zasady. Kościół chce tworzyć własne zasady, rodzina chce tworzyć własne zasady i nagle zaczynamy żyć w społeczeństwie plemiennym. Palimy czarownice na podstawie podejrzeń i jesteśmy przykonani, że to dobre rozwiązanie. Oczywiście trochę przesadzam, ale Trzy epizody… to właśnie fantazja na temat takiego społeczeństwa. Nie zamierzamy palić czarownic, ale spróbujemy zbadać tego rodzaju myślenie. W moich pracach dzieje się dużo małych rzeczy, bardzo powoli. Mogę zdradzić, że rodzina będzie starała się leczyć traumę w rodzinie.
Większość osób nie zgodziłaby się ze stwierdzeniem, że w głębi instytucji rodziny tkwi przemoc. Czy możesz rozwinąć tę myśl?
Cóż, naprawdę wydaje mi się, że rodzina tworzy przemocowe struktury. Co mam na myśli? Kiedy mówimy o rodzinie, definiujemy ją z perspektywy eurocentrycznej. Heteroseksualna, biała para ma dzieci, a ojciec jest patriarchą. To rozwija społeczeństwo oparte na przemocy, ponieważ taki model staje się częścią nas, naszej, mojej tożsamości. Ciągle muszę sobie przypominać o własnej pozycji męskiego reżysera po czterdziestce z pewnymi przywilejami, dzięki którym się tu znalazłem. Z tej perspektywy bardzo łatwo jest mówić o równości, ale tę równość zagwarantował mi patriarchat. Ostatnio wszyscy mówią o równości w teatrze, jednak niezmiennie większość reżyserów to mężczyźni i nikt nie chce oddawać swojej funkcji, ustąpić miejsca. To samo dotyczy klimatu czy podatków, nie chcemy rezygnować z własnych wygód.
Nikt nie chce zrezygnować z przywileju.
Nie. I chcę zaznaczyć, że ja również żyję w tej rzeczywistości, co jest przemocowe i złe.
Czy w takim razie sądzisz, że można się wyzbyć przywileju? Rodzimy się z nim, mamy go wpisanego chociażby w postaci płci biologicznej lub koloru skóry. Wiem, że można aktywnie próbować rozprawić ze swoim przywilejem, ale czy już samo próbowanie nie sprawia, że wpadamy w samozachwyt i mówimy sobie: to wystarczy?
Można zrobić wiele rzeczy, ale to wymaga poświęcenia. Nie wystarczy być białym mężczyzną świadomym swojej pozycji i władzy. W tym sensie uważam również siebie za głupiego. To taki paradoks. Będąc świadomym swego przywileju, robię rzeczy, by się go pozbyć, ale żyjemy w społeczeństwie, które dokładnie za takie zachowanie stawia mnie z powrotem na piedestale.
Właśnie o to mi chodziło, błędne koło.
Owszem, ale ostatecznie możesz wykorzystać swój przywilej dla dobra nowego pokolenia. Na przykład ja staram się coraz więcej uczyć, być mentorem młodszych artystów, ponieważ uważam, że to ważne. Jako nauczyciel w pewnym momencie musisz zrezygnować z własnej praktyki artystycznej i skupić się na zmianie systemu. To według mnie jedyny sposób.
Zamiast stawiać na swój rozwój, dbasz o rozwój innych.
Nadchodzi nowe, inne pokolenie, to w nich wierzę. Ostatnio słuchałem w radio prawicowej partii, nie takiej skrajnie, raczej jednej z tych umiarkowanych prawicowców niemal, że centrystów. Zamierzają wejść w koalicję ze skrajną prawicą i to był wywiad z członkami tej partii parlamentarzystami. Później wypowiadała się młodzieżówka i to jest ogromna przepaść w postrzeganiu świata. Oczywiście mają te same poglądy na temat wolnego rynku, ale ci młodzi ludzie myślą: to my jesteśmy klimatem, powinniśmy wpuszczać imigrantów. Tak że nowe pokolenie już jest o wiele bardziej otwarte i wiem, że w Polsce jest podobnie. Oni nie chodzą do kościoła, są świeccy.
To historia stara jak świat, że starsze pokolenie nie docenia nowego.
Dokładnie, to się dzieje cały czas. Dla nas 40, 50-latków nie ma już nadziei, nie wspominając o tych, którzy mają 60, 70 lat. Moja rodzina, mój ojciec, gówno ich to obchodzi. Denerwują ich protesty młodych ludzi w związku z klimatem lub migrantami. Tak więc, jedynym rozwiązaniem jest śmierć starszego pokolenia. Oczywiście przesadzam, ale wydaje mi się, że ludzie w głębi duszy zaczynają rozumieć, że naprawdę nie możemy już tak dalej trwać, coś musi się zmienić, ale to wymaga czasu.
Naprawdę? Ja jakoś tego nie widzę w Polsce.
[Śmiech]
Trzy epizody z życia rodziny zobaczyć można w Nowym Teatrze 19, 20, 21 listopada 2021 roku. Bilety do kupienia na stronie teatru.
Reżyseria: Markus Öhrn
Muzyka: Jan Sobolewski
Obsada: Magdalena Popławska, Jaśmina Polak, Bartosz Gelner, Piotr Polak
Maski: Makode Linde