Nathan Fielder robi psychologiczną destrukcję, a my na to patrzymy.
Telewizja to z gruntu medium zapośredniczające, tworzące sprytną barierę między nami a treściami, dzięki czemu nawet największe deprawacje możemy skwitować: haha, to tylko fikcja. Reality shows mają rzeczywistość w nazwie, ale doskonale wiemy, że większość z tych sytuacji jest ukartowana, a za sterami siedzi głównie ekipa produkcyjna i czujne oko osób od montażu. Ale co by było, gdyby ta bariera opadła? Co jeśli twórca fikcyjnej rzeczywistości przesuwa granicę tak daleko, że nie mamy wyjścia i stajemy się winni, współuczestniczymy w czymś, co ewidentnie dziać się nie powinno? Próba generalna ekscentrycznego komika Nathana Fieldera jest doprowadzeniem telewizyjnego formatu do ekstremum, serią pytań, które wymknęły się spod kontroli. To eksperyment społeczny i psychologiczny, reality show, które może być najmniej etycznym w historii, jednocześnie będąc prawdziwym dziełem sztuki. I jak wiele dzieł sztuki, jest nieodpowiedzialnym ego tripem twórcy, który wiedział co się może wydarzyć, a i tak brnął w swój projekt dalej, mydląc oczy publiczności piętrowymi poziomami metanarracji. I wiecie co? Zdecydowanie mu się udało! O Próbie generalnej będziemy mówić jeszcze długo, chociaż te rozmowy do najłatwiejszych nie należą.
Samo przedstawienie tego tworu komuś, kto go nie oglądał, będzie bardzo trudne. Zaczyna się niewinnie: oto Nathan Fielder, człowiek o dużych problemach ze społecznymi sytuacjami, tworzy możliwość ich przećwiczenia w pieczołowicie odtworzonym środowisku. To właśnie tytułowa próba generalna. Fielder wynajmuje aktorów i aktorki, buduje scenografię, replikującą otoczenie próbowanej sytuacji. Z czasem tworzy nawet szkołę aktorską, gdzie można nauczyć się Metody Fieldera, czyli ocierającej się o stalking sztuki wcielania się w cudze życie. Na początku jest zabawnie i lekko: oto zmieszany członek ekipy startującej w lokalnym quizie ciekawostek musi powiedzieć przyjaciółce, że skłamał na temat swojego wykształcenia. Inny zawodnik musi przegadać z bratem sprawę spadku, co jest już zadaniem cięższego kalibru, ale wciąż poruszamy się po znośnym gruncie (tym bardziej, że bohater w końcu znika bez śladu, pocieszając się emocjonalnym oczyszczeniem z aktorem, bez brata). Całość to trochę reality show, ale bardziej performance art, wchodząca na coraz wyższe meta poziomy, bo sam Fielder również bierze udział w próbach – testuje rozmowy z osobami, które podejmują się udziału w jego eksperymencie. Na razie jest dziko, ale relatywnie niewinnie. Problemy zaczynają się kiedy jedna z uczestniczek wybiera próbę rodzicielstwa. Szaleństwo się pogłębia, w przyspieszonym procesie dorastania biorą udział aktorskie dzieci w różnym wieku, sprytnie podmieniane w kluczowych momentach na nowe. Bohaterka nie traktuje wyzwania poważnie, Nathan postanawia interweniować i aktywnie włączyć się w próbę jako ojciec. Nie mogę zdradzić wszystkiego, co dzieje się później, ale bez straty wrażeń powiem tyle: jedno z aktorskich dzieci zaczyna traktować Fieldera jako prawdziwego ojca, co wynika z niezbyt rozsądnego zachowania jego matki i niedopatrzenia po stronie produkcji. Ekipa świadomie wybrała stan o specyficznych prawach pracy dla dzieci, żeby móc realizować rodzicielską próbę generalną, a tam – w przeciwieństwie do Los Angeles, czy Nowego Jorku – nie ma aż tylu w pełni profesjonalnych aktorskich dzieci. Fielder w końcu zadaje matce kluczowe pytanie: czy twoje dziecko w ogóle wie co to jest aktorstwo? Czy wie, że to co robimy jest fikcją? Odpowiedź szokuje nas i samego twórcę.
Próba generalna to radykalne reality show, prowadzone przez człowieka, który ma ewidentny problem z rozumieniem ludzkiej natury i odruchów, które ją manifestują. To, co stało się z małoletnim aktorem, było zupełnie do przewidzenia i jestem pewien, że sam Fielder też był tego świadom. Ale mimo wszystko postanowił sprawdzić, co się stanie, pchnąć swój eksperyment jeszcze bardziej do przodu, wiedziony złudnym poczuciem kontroli nad sytuacją. Czy to coś mniej etycznego od reality show, gdzie manipuluje się zarówno widzami, jak i napalonymi uczestnikami i uczestniczkami? A może bardziej, bo przez konceptualny charakter wchodzimy na teren sztuki, performensu? Nie ma dobrych odpowiedzi na te pytania, ani żadne inne, które zostawia w nas Próba generalna. Sam Fielder jest ewidentnie zszokowany kierunkiem, w jakim skręcił jego eksperyment, ale nie ma wyjścia – show must go on, to w końcu naczelna zasada telewizji. A my jesteśmy tak samo winni, bo nie odwracamy wzroku. Telewizja dała nam prawo do zaglądania w ludzkie życiorysy – prawdziwe lub fikcyjne – i chętnie z tego prawa korzystamy. Ekran stwarza iluzję, że nie patrzymy na ludzi, ale na postaci, a Fielder wciągnął się w nią do stopnia, w którym obróciło się to przeciwko niemu.
Jednoznaczna ocena Próby generalnej – poza tym, że jest prowokacyjną sztuką i rewelacyjną telewizją – jest niemal nieosiągalna. Sam Fielder na koniec robi ucieczkę do przodu, wysyła swój koncept w rejony wielopiętrowej abstrakcji, która ma nas zostawić na tyle skołowanych, żebyśmy nie były w stanie wystawić mu konkretnej opinii. To rzecz o człowieku, telewizji, prawdzie, iluzji, psychologii, alienacji, samotności, religii (serio!), moralności podglądacza i tego, który podglądanie umożliwia. Jasne, pewne elementy tego układu można było oglądać już w Nathan for You, poprzednim programie komika. Ale tamten był o wiele jaśniejszy w tonie, skupiony na komicznym zestawieniu niezręcznego Fieldera i czasami naprawdę upiornych właścicieli małych biznesów. Próba generalna igra z ludzkim losem o wiele mocniej, ponosząc ryzyko, które ostatecznie może nie być warte psychologicznych szkód, jakie wyrządza. Wie o tym Fielder, wiemy o tym my. I co z tego, skoro nie możemy oderwać wzroku?