Rozpoczęty w lipcu tego roku kryzys na Odrze wciąż trwa. Fotografowie i fotografki związani_e z kolektywem Sputnik Photos ukazują jego różne skutki i oblicza.
Lata zaniedbań ze strony władz i brak konsekwentnej polityki publicznej w zakresie ochrony środowiska doprowadziły do zniszczenia ekosystemu rzeki i masowej śmierci zwierząt. W najnowszym projekcie #ODRA zrealizowanym przy wsparciu European Climate Foundation dostajemy obraz Odry wykraczający poza newsowe narracje. Pytają o rolę dzikiej natury, oddają głos lokalnym społecznościom i zastanawiają się nad przyszłością nie tylko jednej z najważniejszych rzek w Polsce, ale ogólnie ochrony przyrody w tym kraju.
Wierzę, że jako fotograf mam w ręku narzędzie, które odpowiednio użyte, ma spory potencjał perswazji, a w koalicji z innymi działaniami może kształtować rzeczywistość, która nas otacza. Fotografia może mieć w takim wypadku charakter interwencyjny, prewencyjny lub proaktywny, może korzystać ze strategii dokumentalnych, ale niekoniecznie. Jako twórca staram się być jak najbardziej użyteczny społecznie i przekładać zasoby, którymi dysponuję, czyli w tym przypadku głównie fotografię oraz pewne zdolności organizacyjne, na zaangażowanie w bieżące problemy – mówi Rafał Milach w rozmowie z Mileną Soporowską.
Prezentujemy historie zebrane przez Rafała Milacha, Justynę Streichsbier i Karolinę Gembarę, a na socialach kolektywu Sputnik Photos możecie śledzić kolejne odsłony projektu w obiektywie Agnieszki Rayss, Michała Łuczaka i Adama Panczuka.
Rafał Milach – Marsz Żałobny dla Odry
W sierpniu bulwarami Wiślanymi w Warszawie przeszedł „Marsz żałobny dla Odry”. Protest odbył się na kilka dni po tym jak w wyniku zatrucia wody, Odrą spłynęło tysiące martwych ryb i zwierząt rzecznych. Osoby uczestniczące w marszu protestowały przeciwko systemowym i niekontrolowanym zrzutom ścieków oraz toksyn do polskich rzek, regulacji i betonowaniu brzegów oraz budowaniu zapór, które niszczą rzeczne ekosystemy.

Jesteśmy przerażone i przerażeni, wściekłe i wściekli, pogrążone i pogrążeni w smutku. Razem z kilkudziesięcioma organizacjami obywatelskimi i przyrodniczymi, ze wsparciem ludzi którzy nie potrafią obojętnie patrzeć na dziejącą się katastrofę, chcemy krzyczeć, milcząc. Wbrew zgiełkowi, wbrew przekrzykiwaniu się we wskazywaniu winnych, wbrew ugrywaniu własnych interesów na tragedii. Chcemy przeżyć żałobę. Razem – napisały osoby aktywistyczne organizujące sierpniowy „Marsz żałobny dla Odry” w Warszawie.


Milena Soporowska: Jako baczny obserwator i rejestrator protestów widzisz jakieś zmiany w sposobie manifestowania postulatów przez ich uczestników_czki?
Rafał Milach: Mam wrażenie, że nauczyliśmy się protestować. Zaznaczać swoją obecność w przestrzeni publicznej. Dzięki zaangażowaniu twórczyń i twórców wizualnych protesty stały się plastyczne, a to z kolei stwarza potencjał kreowania nośnych, symbolicznych obrazów. Flagi, banery, znaki graficzne, układy choreograficzne i muzyka składają się na performans, który odgrywa się przed naszymi kamerami. “Marsz żałobny dla Odry” to bardzo ważny i potrzebny rytuał, który powinniśmy przeżyć nie tylko w grupach aktywistycznych, ale jako całe społeczeństwo. Może to pozwoliłoby nam myśleć o rzece i całym jej ekosystemie w sposób podmiotowy a nie wyłącznie utylitarny.

Karolina Gembara – rzeka oczami lokalnej społeczności
Na kilka dni przed ujawnieniem katastrofy ekologicznej odrzańska przystań turystyczna w Cigacicach obchodziła swoje 15-lecie. Od momentu powstania gromadzi wokół siebie zwartą społeczność miłośników rzeki, ekologów czy restauratorów. Dziś, kiedy przyszłość portu stoi pod znakiem zapytania, próbują oni znaleźć rozwiązania, edukują, rozmawiają z lokalnymi politykami. Walczą o swoją rzekę.

„Kiedy zaczynaliśmy 12 lat temu nie przyjeżdżał tu pies z kulawą nogą. Wydałem wszystkie oszczędności na budowę łajb. Ludzie pukali się w głowę, ale okazało się, że można tu zrobić coś niezwykłego. Sprowadziłem brata, który prowadzi restaurację, mamy kontakt z winiarzami, żyjemy w wielkich przyjaźniach i nawzajem się wspieramy, bo zdajemy sobie sprawę, jak wiele zależy tutaj od rzeki”
– Piotr Włoch.
Milena Soporowska: Jaką rolę pełni rzeka w tej społeczności?
Karolina Gembara: Moja przyjaciółka, która wychowała się w Zielonej Górze pamięta, że Cigacice były takim pierwszym miejscem spotkania z rzeką. Odra omija miasta i trzeba pojechać na północny wschód, w kierunku Sulechowa, żeby się z tą rzeką spotkać. Wąski most z sygnalizacją świetlną i widoczne z daleka domy, zbudowane tuż nad brzegiem, dobitnie mówią: tu jest rzeka, trzeba zwolnić, rozejrzeć się. Zresztą jeszcze za czasów niemieckich Cigacice były doceniane właśnie z tych powodów. Były małym kurortem, do którego wpadało się na weekend z Berlina. Te tradycje w pewnym sensie umarły i dopiero dzięki staraniom kilku osób powrócono do myśli, aby utworzyć port i przystań, aby na nowo przyciągać ludzi. Rzeka daje pracę osobom, które gotują w restauracji, które organizują warsztaty dla dzieciaków na barce, które obsługują barki. Jest ona — czysta i dzika — warunkiem tego, by ludzie chcieli przyjechać, zjeść, popływać. To jeden wymiar — merkantylny, ale tych ludzi by tam nie było, gdyby nie kochali Odry.
„Rzeka to nie tylko woda płynąca jej korytem, to także jej dopływy i zlewnia. Rzekę można porównać do liścia. Jego środkowy nerw, jest jak koryto rzeki, nerwy boczne – jak dopływy, blaszka liścia to zlewnia rzeki. Wszystko to tworzy całość i system zależności.
Rzeka jest zbyt wyprostowana, uregulowana, ma mało zakoli, starorzeczy, zarośniętych brzegów, bagien — miejsc, w których mogła by się oczyszczać. Nie ma się też gdzie wylewać — tereny zalewowe są osuszane i budowane są domy, w których prędzej czy później woda się pojawi. Nie możemy wciąż przybliżać się do rzeki, musimy dać jej miejsce, by mogła się rozlać w razie potrzeby”
– mówi ekolożka, edukatorka, przyrodniczka i działaczka Koalicji Ratujmy Rzeki Ewa Drewniak. Pracuje w Stacji terenowej Klubu Przyrodników w Owczarach

Milena Soporowska: Co najbardziej poruszyło Cię w postawie miłośników_czek rzeki związanych z odrzańską przystanią turystyczną w Cigacicach?
Karolina Gembara: Przede wszystkim Cigacice są bardzo przyjaznym miejscem. Od samego początku czułam się tam bardzo dobrze, choć nie znałam tej społeczności. Odwiedziłam ją po raz pierwszy dwa lata temu z moją studentką Justyną Streichsbier, która mieszka w Kostrzynie nad Odrą. Ludzie związani na co dzień z Cigacicami — Szymon Mizera i jego Statek Kultury, artysta Michał Zygmunt, czy bracia Włochowie, Piotr i Tomasz i ich restauracja — to osoby i miejsca bardzo przyjazne, co widać gołym okiem. Teraz, w momencie kryzysu, nie załamują się. Oni od dawna wiedzą, co pomaga rzece, a co jej szkodzi. Trzeba ich słuchać. Organizują spotkania, wykłady, rozmawiają z lokalną administracja. Bardzo mi imponuje ich wiedza i motywacja.


Justyna Streichsbier – życie na wodzie
Historia projektu jest prosta. Kupiłam łódkę. Drewnianą pychówkę. Za 3300 PLN. Taką jaką ma Michał Zygmunt, który jako pierwszy wpłynął na Odrę podobną tradycyjną łodzią rzeczną kilka miesięcy wcześniej. Właśnie wtedy, gdy zaprosił mnie na krótki rejs, wyraźnie poczułam, że chcę mieć taką samą. Przepięknie pachniała. Drewnem, pokostem i rzeką. Łódka – Czajka – bo tak ją nazwałam, podpisana gmerkiem, zrobiona została przez szkutnika Dominika Wichmana w Szamotach pod Warszawą. Zamiast transportować ją przyczepą, zwodowaliśmy ją w porcie Czerniakowskim, żeby przez Wisłę, Brdę, Kanał Bydgoski, Noteć i Wartę dotrzeć do Odry, do miejsca z którego pochodzę. Straciłam pracę, właściwie wiele ostatnio straciłam, myślę, że po części nawet siebie, więc to co zyskałam to czas, który mogłam wykorzystać albo na zastanawianie się nad życiem, na szukanie pracy albo na łódkę. Wybrałam łódkę. I to była jedyna decyzja, którą musiałam podjąć. O reszcie zadecydowała rzeka – Justyna Streichsbier opisuje projekt.

Milena Soporowska: Niedawno zakończyłaś swoją “pierwszą rzeczną podróż”. Dlaczego chciałaś fizycznie przebyć ten dystans?
Justyna Streichsbier: Wiedziałam, że płynąc, mogę się wiele nauczyć – zarówno o łódce, jak i rzece oraz samej sobie. Myślę, że nie mogłam mieć lepszego przewodnika od Michała Zygmunta, artysty dźwiękowego, aktywisty i człowieka rzeki, który przemierzył tę trasę kilka miesięcy wcześniej. Ta podróż to wielka nauka odpuszczania. Nie jestem osobą, która łatwo podejmuje decyzje. Właściwie to mam z tym duży problem. Jednak jeśli chodzi o łódkę, nie miałam żadnych wątpliwości. Wykonałam wtedy kilka prostych kroków: kupiłam ją i na nią wsiadłam, a dalej poniosła nas rzeka. Potrzebuję doświadczać fizycznie świata. Bardziej niż intelektualnie. Nawet to, że wybieram fotografię analogową jest myślę tego konsekwencją. Jakby istniało dla mnie tylko to, czego mogę dotknąć, choć oczywiście przeżywam rzeczy i sytuacje, które trudno takimi nazwać. Potrzebowałam w danym momencie czegoś bardzo prostego i klarownego. Pychówka (prosta, tradycyjna łódka – przypis red.) ma w sobie pewną surowość i konkret. Wsiadam, odpalam silnik, skręcam ster w prawo-jadę w lewo, skręcam ster w lewo-jadę w prawo. Takiej prostoty potrzebuję w tym momencie. Bez kombinowania. Nic więcej.


Zachęcamy do śledzenia projektu na Instagramie @sputnikphotos i ogólnie w social mediach pod hasztagiem #ODRA.
Odra nie może zniknąć z naszej kolektywnej pamięci.