Znacie to uczucie, kiedy trafi się cięższy tydzień i jedyne, na co macie ochotę, to zniknąć? To marzenie ziścił Facebook, gdy w poniedziałek rano czasu wschodniego wyłączył swoje wszystkie platformy.

We wrześniu Wall Street Journal opublikował wyniki szeroko zakrojonego śledztwa dziennikarskiego opartego na przeglądzie wewnętrznych dokumentów Facebooka. Spektrum ujawnionych informacji jest szerokie – od nieudolnego radzenia sobie z mową nienawiści, przez zdrowie psychiczne, po kartele narkotykowe i celebrytów-influencerów. Wnioski? Facebook jest w pełni świadomy szkodliwości swoich platform, a własne zyski opłaca naszym zdrowiem i bezpieczeństwem. Poniedziałkowy blackout był dla wielu impulsem do ponownego zastanowienia się nad szkodliwym wpływem mediów społecznościowych na ich życie. Architekci i architektki algorytmów Facebooka i Instagrama zarządzają nie tylko naszym życiem prywatnym i zawodowym, ale projektują również przestrzeń w naszych głowach. Przerwa w komunikacji pokazała nam, do jakiego stopnia kapitalizowana jest nasza potrzeba bycia z innymi i przynależności. Etyczność działań medialnego giganta od dawna pozostawia wiele do życzenia, lecz co jeszcze musi się stać, żebyśmy wreszcie powiedzieli stop i doszli do wniosku, że straty są jednak większe niż zyski.

Jedną ze smutniejszych informacji ujawnionych we wrześniowym przecieku były dane na temat wpływu platform internetowych na zdrowie psychiczne ich młodych użytkowników i użytkowniczek. Wewnętrzni badacze Facebooka odkryli, że media społecznościowe (w szczególności Instagram) są szkodliwe zwłaszcza dla nastoletnich dziewcząt. Pogarszamy zaburzenia wizerunku własnego ciała u jednej na trzy nastolatki – napisano na jednym ze slajdów w prezentacji przeznaczonej dla kadry zarządzającej Facebooka. Nastolatki obwiniają Instagram za pogłębiające się uczucie niepokoju, gorszą samoocenę i depresję – czytamy na innym. Czy te stwierdzenia szokują? Nie. Przecież dyskusja na temat szkodliwości mediów społecznościowych nie jest niczym nowym. Cyklicznie ukazują się również rozmaite raporty na temat poczucia piękna i samooceny wśród młodych kobiet. Jednak wciąż ciężko przełożyć nam na praktykę to, co doskonale wiemy w teorii. 

Dlaczego? Ponieważ cyfrowy kapitalizm chce, byśmy nieustannie winili właśnie siebie, a nie system w którym funkcjonujemy. Przez ciągłe porównywanie, stajemy się nad wyraz samokrytyczni. Aplikacje, które mają nam rzekomo pomóc (jeść odpowiednią ilość kalorii, robić co najmniej dziesięć tysięcy kroków dziennie, odpowiednio szybko i daleko biegać itd.), zalewają nas danymi i stają się narzędziami samokontroli. Czynności takie, jak ruch czy jedzenie zmieniają się z przyjemności w wyzwanie. Ścigamy się już nie tylko z innymi, ale z samymi sobą, bo przecież wciąż potrzebujemy nowych aktualizacji – zdobyć idealne beach body, dopracować stylówkę, przeczytać jeszcze jeden esej, wysłuchać podcastu, zrobić kolejne studia (jedne to już za mało) i odwiedzić każdy kraj na świecie (chociaż raz). Nie zapominajmy o udanej karierze i bujnym życiu towarzyskim. Więcej, więcej, więcej. Podlegamy nieustannej ocenie na wszystkich możliwych frontach. Oceniamy wszystkich wokół, a siebie najsurowiej.

Odnoszę wrażenie, że coraz mniej robimy tak po prostu, dla siebie, z czystej przyjemności. Bez celu, bez porównywania wyników i ogłaszania wszystkiego na social mediach. Gonimy za ideałem, który z założenia jest przecież nieosiągalny. Mamy przekonanie, że jak odhaczymy listę zadań, którą tak skrzętnie wynotowaliśmy sobie w głowie, to szczęście i spełnienie samo się pojawi. Problem w tym, że ta lista nigdy się nie kończy, ciągle pojawiają się nowe pozycja, a satysfakcja ze zrealizowanych zadań jest ulotna. Szczęście i spełnienie? To hasła wydmuszki. Przecież nie da się być ciągle szczęśliwą, nie można być bez przerwy na górze, w peaku życia. Niestety media społecznościowe utrzymują nas w przekonaniu, że owszem, można, ba, nawet powinniśmy. Bo jak nie wygrywasz, jesteś przegrany. Tak właśnie działa cyfrowy kapitalizm. Sprowadza nas do sumy naszych osiągnięć i tego, jak prezentujemy się światu zewnętrznemu, roli, które odgrywamy online. Nie ma tu miejsca na trudne emocje, potknięcia, pomyłki i porażki. Liczy się  produktywność i chęć samodoskonalenia się, nie można stracić ani jednej chwili. Nawet czas pandemii i lockdownu trzeba odpowiednio zagospodarować – nauczyć się języka, zrobić kurs internetowy, lub wreszcie zrzucić te dodatkowe kilogramy. Funkcjonujemy w systemie, w którym człowiek jest przede wszystkim konsumentem. Jego samoocena i motywacje uzależnione powinny być od czynników zewnętrznych, bo osobom wrażliwym na presję i uzależnionym od spełniania oczekiwań innych łatwiej sprzedać przepis na szczęście, zaklęty w cyfrowej, przejaskrawionej bańce Instagrama.

W swojej pracy niejednokronie byłam świadkinią konfliktu tego, co jest dobre dla ogółu, a tego, co jest dobre dla Facebooka. Firma za każdym razem rozwiązywała te konflikty na korzyść własnych interesów – na przykład zwiększenia zarobków – powiedziała Francis Haugen, była pracowniczka Facebooka. Podkreśliła również, że nikt spoza Facebooka tak naprawdę nie wie, co się dzieje wewnątrz Facebooka. Wygląda na to, że spółka z Markiem Zuckerbergiem na czele, lepiej niż ktokolwiek inny zdaje sobie z negatywnych społecznych skutków Facebooka i Instagrama. Niestety, wprowadzenie zmian zwyczajnie się nie opłaca. Haugen podczas swojego zeznania w Senacie namawiała do wprowadzenia regulacji i nadzorowania Facebooka, ponieważ zataja informacje na temat szkodliwości swoich produktów podobnie jak kiedyś producenci tytoniu. Jednak może nie być to tak łatwe, ponieważ Facebook sięga po co raz więcej władzy, a gdy większość mediów społecznościowych i kanałów komunikacji zostaje zmonopolizowana przez jedną firmę, to ma ona wystarczająco siły przetargowej, by grozić aparatom państwowym. Przekonała się o tym Australia przy próbie opodatkowania spółki. Ustawa mająca na celu zmuszenie Google i Facebooka do płacenia za treści informacyjne na swoich platformach spotkała się z ostrym sprzeciwem ze strony amerykańskich gigantów technologicznych, a Facebook zablokował wszystkie treści informacyjne dla Australijczyków. Zgodził się cofnąć tę decyzję dopiero po intensywnych negocjacjach z rządem, które doprowadziły do zmian w prawie.

A co jest najcenniejszym towarem dla Facebooka? Nasza uwaga i czas. Dlatego krytyczne myślenie i wrażliwość jest najlepszą bronią w walce z cyfrowym kapitalizmem, którego macki będą sięgały coraz dalej i ciaśniej nas oplatały. Bo przecież nie chodzi tylko o media społecznościowe, ale również o aplikacje informacyjne, platformy streamingowe czy rozmaite komunikatory. Nasze telefony to tak naprawdę przedłużenia nas samych. Już dawno minęły czasy, gdy można było wcisnąć komuś wymówkę, że sms nie doszedł lub byliśmy poza zasięgiem. Odpowiedzią na tak dogłębne przejęcie naszego życia przez sferę internetową, tę która uzależnia nas od czynników zewnętrznych, wydaje się być zwrot ku sobie. Wsłuchanie się w siebie i zerwanie z toksyczną produktywnością. Nie wszystko musi być nastawione na zysk, nie wszystko, co robimy, musi mieć nawet cel. Może po prostu sprawiać nam przyjemność. Nawet tak pozornie błahe rzeczy, jak brak poczucia winy za zmarnowany weekend przesiedziany w majtkach na kanapie, może być aktem rewolucyjnym w świecie nastawionym na produktywność i maksymalizację efektywności.

I nie chcę tu sypać radami, jak najlepszy coach mindfulness w stylu bądź tu i teraz albo brzmieć jak fanka teorii spiskowych spod znaku wyłącz telewizor włącz myślenie! Daleko mi również do wyznawczyni neoliberalnych frazesów o tym, jak to każdy jest kowalem swojego losu, bo wiem, że jedni rodzą się bardziej, inni mniej uprzywilejowani i z tego powodu napotykają rozmaite ograniczenia. Przecież każdy chce czasem po prostu w spokoju pooglądać memy, TikToki albo najnowszy, cringowy reality show, ale wydaje mi się, że świadomość pewnych procesów i mechanizmów to już połowa sukcesu.

WIĘCEJ