Tak trzymać chłopaki, wolność słowa to jakieś bzdury.

Polska to nie jest kraj, w którym prawa człowieka i wolność słowa mają wielkie znaczenie. Mimo usilnych zabiegów najróżniejszych organizacji przestępstwa nienawiści motywowane orientacją seksualną i tożsamością płciową wciąż nie są ścigane z urzędu. Policja bezkarnie nadużywa władzy, często sięgając po przemoc, co było widać choćby w trakcie Strajków Kobiet. Płody cieszą się większą ochroną prawną niż osoby, a dach nad głową, podstawowe prawo człowieka, to obiekt spekulacji patodeweloperów, a nie zadanie wypełniane przez państwo. Polska to kartonowa konstrukcja, polepiona z neoliberalnych bredni i katolicko-narodowego zadęcia. Nic dziwnego, że jednym z nielicznych przepisów, który rzeczywiście elektryzuje prokuratury jak nasz kraj długi i szeroki, jest ten o obrazie uczuć religijnych.

Wolność religijna ma fundamentalne znaczenie pośród wszystkich praw człowieka, bowiem dla osób wierzących wolność religijna prowadzi do życia wiecznego, prowadzi do wieczności. Dlatego też wykracza ona jako to wyjątkowe prawo człowieka poza wymiar doczesny, poza to, co „tu i teraz”. Teraz pytanie: czy powiedział to ksiądz w niedzielnym kazaniu czy wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł? Tak jest, to wykwity człowieka, który rzekomo ma kierować się zasadą świeckości państwa. Przez lata rządów prawicy zbyt łatwo przyzwyczailiśmy się do wypowiedzi, które absolutnie nie powinny mieć miejsca. Skala absurdu już dawno wyskoczyła za burtę, sytuując się gdzieś między memami z papajem a złotem kapiącym z licheńskiego pogaństwa. Słowa pana Warchoła to zapowiedź zaostrzenia przepisów o obrazie uczuć religijnych. Prawo jest niedoskonałe, bowiem zrównuje ochronę wiary, za którą miliony ludzi oddawały życie przez całe wieki, z prywatnym odczuciem osób biorących udział w danym nabożeństwie. Dlatego to zmieniamy. Ponadto chronimy wolność słowa osób wierzących. Dlatego Ministerstwo Sprawiedliwości zmienia przepisy po to, żeby dać jeszcze silniejszą ochronę konstytucyjną tej podstawowej gwarancji, o której mówimy, czyli prawie do wyznawania religii, swobodzie publicznego głoszenia poglądów. […] Obecne przepisy są zbyt ogólnikowe, posługują się takim pojęciem jak np. „złośliwe obrażanie uczuć religijnych”, co powoduje często bezkarność. Niestety ściganie tego przestępstwa jest dziś uzależnione od subiektywnego, prywatnego odczucia wiernych, co zniechęca często osoby, które z braku czasu, siły nie składają zawiadomień do organów ścigania. Przytaczam tę wypowiedź szeroko, żeby unaocznić skandaliczny kierunek, jaki planuje ministerstwo. Obecnie wszelkie naruszenia art. 196 kodeksu karnego wykonawczego należy zgłaszać do prokuratury indywidualnie. Słowami gagatka, któremu urzędniczy garnitur pomylił się z sutanną, zmiany mają wprowadzić ściganie z urzędu. Projekt Solidarnej Polski przewiduje większe kary: do trzech lat więzienia za przerwanie mszy świętej lub pogrzebu, do dwóch lat więzienia za publiczne lżenie lub wyszydzanie Kościoła, jego dogmatów i obrzędów, do dwóch lat więzienia za publiczne znieważanie przedmiotu czci religijnej, do trzech lat więzienia za publiczne lżenie, wyszydzanie, znieważanie podczas nabożeństwa lub z użyciem mediów. Lżenie, wyszydzanie, znieważanie z użyciem mediów to oczywiście bat na cenzopapę i inne antyklerykalne memy. Jak prokuratury będą walczyć z hydrą, jaką jest rozprzestrzenianie się contentu po sieci, nie wiem, ale jedno jest pewne – czeka nas złoty czas antyreligijnych i antyklerykalnych treści. W końcu nic tak nie zachęca jak zakazany owoc, a zadbanie o anonimowość w sieci to kwestia trzech minut i serwisu VPN. Nie sposób dostrzec w tych ruchach desperacji – postępuje laicyzacja społeczeństwa, a postaci takie jak Karol Wojtyła czeka mocna i niemiła rewizja. Prawica chce nie tylko złożyć kolejny trybut Kościołowi katolickiemu – który potem przełoży się na przychylne słowa z ambony w okresie wyborczym – ale także kijem przepisów zawrócić rzekę historii. Równościowe, świeckie i obywatelskie społeczeństwo to najgorszy koszmar konserwatystów, nie tylko z przyczyn ideologicznych, ale przede wszystkim pragmatycznych, bo nie mają mu nic do zaoferowania. Wrzutka o zaostrzeniu przepisów o obrazie uczuć religijnych w okresie wielkanocnym to żaden przypadek. W święta w kościołach pojawia się więcej osób niż zazwyczaj, więc księża tym śmielej będą mogli częstować głodnymi kawałkami o wojnie kulturowej i zagrożeniach, jakie ukrywają się w progresywnym zestawie wartości. Wskazanie, że jest polityczna siła, która nas przed tym uchroni, będzie wisienką na torcie, na którą liczy koalicja rządząca.

Sam art. 196 kodeksu karnego jest smutnym dziedzictwem lat 90. XX wieku. Po 1989 roku polskie państwo, niezależnie od partii czy koalicji, która dzierżyła władzę, prześcigało się w ustępstwach i przywilejach na rzecz Kościoła katolickiego. Zgniłe, archaiczne przepisy antyaborcyjne, mylnie zwane kompromisem, daleko idące względy podatkowe i majątkowe, religia w szkołach czy specjalny kokon ochronny, jaki państwo roztacza nad tym jednym podmiotem religijnym, to efekt brutalnej gry politycznej, która rozgrywała się dekady temu. Ambony były najważniejszymi punktami przekazu treści w kampaniach wyborczych, a przepisy, które zmieniły relatywnie liberalne obyczajowe prawodawstwo PRL w prokatolicki koszmar, stały się kartą przetargową w walce o dostęp do nich. Kościół żądał i dostawał niemal wszystko, a my zostaliśmy z sytuacją, w której łatwiej zaciągnąć przed sąd kogoś, kto podarł Biblię na scenie, niż księdza, który przez trzydzieści lat gwałcił dzieci. 

Artykuł 196 przez lata był głównie orężem fundamentalistycznych grupek skupionych wokół Kościoła katolickiego. To one zgłaszały do prokuratury takie incydenty jak podarcie Biblii przez wokalistę grupy Behemoth Nergala czy wypowiedzi Dody, która dość przytomnie podważyła sensowność wiary w księgę napisaną przez oszołomów sprzed kilku tysięcy lat. W takich zgłoszeniach wyspecjalizował się szef Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami Ryszard Nowak, któremu często towarzyszyli politycy prawicy (jak Stanisław Kogut z PiS), i Kaja Godek, znana miłośniczka płodów i przeciwniczka ludzkiego życia. Jedną z pierwszych głośnych spraw tego typu było oskarżenie Doroty Nieznalskiej za pracę Pasja w 2001 roku. Jak widać, lata mijają, a katolicka dzbanoza niezmiennie trwa w miejscu. Większość takich spraw sądy oddalały bądź orzekały o braku winy. Ale w trakcie drugich rządów PiS polityka wymiaru sprawiedliwości się zaostrzyła. W 2015 roku Trybunał Konstytucyjny orzekł, że art. 196 nie narusza konstytucji. W 2018 roku Jerzy Urban został skazany za grafikę opublikowaną w magazynie „NIE” – był to Jezus zdziwiony apostazją, w zasadzie sofcikowy obrazek. Grzywna wyniosła 120 tys. złotych, co było kuriozalnym i groźnym gestem zamachu na wolność ekspresji. W 2020 do sądów skierowano 29 aktów oskarżenia w związku z obrazą uczuć religijnych, w 2016 roku było ich 10. W ciągu ostatnich pięciu lat aż cztery sprawy zakończyły się karą bezwzględnego więzienia. Rozochoceni takim klimatem katoliccy działacze przypuścili prawdziwy szturm na prokuratury. W 2018 roku skierowano 90 zawiadomień do prokuratury w sprawie obrazy uczuć religijnych, w 2019 już 136, rok później 146. Część z nich staje się bardzo głośna medialnie. W 2019 Elżbieta Podleśna, Anna P. i Joanna Gzyra-Iskandar rozkleiły wlepki z Maryją w tęczowej aureoli na znak protestu przeciwko homo- i transfobicznej instalacji Grobu Pańskiego w płockim kościele. Prokuratura, na wniosek tamtejszego klechy i Kai Godek, wzięła się do roboty. W marcu 2020 roku sąd uniewinnił kobiety, wskazując, że był to protest mieszczący się w granicach wolności słowa. W zeszłym roku prokuratura wszczęła postępowanie przeciwko właścicielom pizzerii Iggy we Wrocławiu, bo kolaż z Maryją znajdujący się w lokalu obraził uczucia religijne jakiejś wyjątkowo smutnej jednostki. Policja zarekwirowała grafikę, sprawa trwa.

Jeśli upiorne zapowiedzi Solidarnej Polski zmaterializują się w postaci zmiany regulacji (a projekt ustawy właśnie trafił do Sejmu), stroną inicjującą te wszystkie absurdalne i ograniczające wolność słowa działania będą nie grupki religijnych oszołomów, ale polskie państwo. W takich sprawach ciśnienie na prokuratury, a w konsekwencji także sądy, będzie jeszcze większe. Zresztą już jest z tym kiepsko, co widać po wzroście liczby wyroków skazujących z art. 196 w ostatnich latach. Skuteczność takich przepisów będzie rzecz jasna odwrotna od zamierzonej, co tylko przyspieszy laicyzujące i antyklerykalne procesy zachodzące w kraju. Sojusz tronu z ołtarzem, w Polsce cementujący się od 1989 roku, nie pomoże ani jednemu, ani drugiemu, ale odklejenie rodzimej klasy politycznej i kleru od rzeczywistości chyba nikogo nie dziwi. Natomiast zasądzone grzywny (a kto wie, może i więzienie), stracony czas i zeżarte emocje to konsekwencje, z którymi będzie musiał liczyć się… No właśnie, kto? Biorąc pod uwagę szeroki zakres przewin zakładany przez Ministerstwo Sprawiedliwości, przed sąd może trafić niemal każdy, kto arbitralnie obrazi wierzących. To nie tylko autorzy cenzopapy i innych wybitnych trollingów internetowych, ale także organizatorki konferencji naukowych o świeckim państwie, a nawet osoby, które za mocno zainteresują się ciemnymi interesami Kościoła katolickiego. Nie wspominając o ekspresji artystycznej, która już dzisiaj – szczególnie w mniejszych miejscowościach i państwowych placówkach kulturalnych – ma problemy z wolnością wypowiedzi. Żarty żartami, ale prawicowi ekstremiści szykują nam kolejne przykręcenie śruby i kneblowanie każdych ust, które pokornie nie powtarzają pacierza. Planowanie zaostrzenia kar za przeszkadzanie w obrzędach religijnych ma ograniczyć możliwości protestu w kościołach. Tymczasem kulturowe przewiny katolickich funkcjonariuszy, jawnie naruszające zasady wolności słowa, są ignorowane przez prokuratury. Właśnie trwają święta wielkanocne – ilość tzw. Grobów Pańskich, które prezentowały treści antysemickie, homofobiczne, ksenofobiczne, a czasem wprost faszystowskie, przyprawia o ból głowy. Można się pocieszać tym, że jeszcze gorsze samopoczucie czeka kościelnych hierarchów, kiedy za dekadę policzą wiernych w ławkach.  

WIĘCEJ