You better work, bitch.
Wiele z nas miewa takie dni, kiedy od 9 do 5 bardziej przypomina pobudkę i zapierdol od rana, aż praca nie będzie zrobiona. Dla niektórych (większości?) niestety nie kończy się pojedynczym dniu tu i tam, bo wyrabianie ponad 40 godzin tygodniowo to standard dla przykładnego produktywnego pracownika. Witamy w dobie hustle culture, innymi słowy, kultury zapierdolu i ciągłego pośpiechu. Kultury, w której praca przejęła nasze życie i dominuje w tak nienaturalny sposób, że nie mamy czasu ani siły na nic innego. Kultury, która priorytetyzuje karierę do tego stopnia, że inne aspekty bycia człowiekiem – takie jak odpoczynek, rozwijanie zainteresowań, czas z rodziną i przyjaciółmi czy dbanie o siebie – schodzą na dalszy plan.
Niestety pomimo drastycznych negatywnych skutków, jakie przepracowanie za sobą niesie w sferze psychicznej, fizycznej i emocjonalnej, poświęcanie się dla swojej kariery jest wciąż celebrowane. Najchętniej przypominają nam o tym oczywiście ci najbardziej uprzywilejowani, którzy z kultury zapierdolu czerpią bezpośrednie korzyści. W 2018 roku był to Elon Musk, który na Twitterze napisał: Nikt jeszcze nie zmienił świata w 40 godzin tygodniowo, podczas gdy pracownicy fabryk Tesli pracują po kilkanaście godzin dziennie za pensję niższą niż minimalna. W zeszłym roku profesor Marcin Matczak narzekał na to, że młodzi lewacy są leniwi, bo nie chcą pracować po 16 godzin dziennie. Najnowszym hitem z libkowego grona popisała się Kim Kardashian, która uważa, że powinniśmy przestać marudzić i spróbować czegoś, co nazywa się ciężką pracą. W wywiadzie udzielonym magazynowi Variety Kim poradziła kobietom, by ruszyć swoje pierdolone dupska i zabrać się do pracy.
Problem w tym, że dla millenialsów i tej części pokolenia Z, które już pracuje, zapierdalanie siedem dni w tygodniu w dwóch firmach i na własnej działalności to naprawdę nic nowego. Wiele osób czasu wolnego po prostu nie ma, żywi się dietą pudełkową, a ich życie prywatne praktycznie nie istnieje. Praca zabiera coraz więcej czasu ludziom na całym świecie. Według sondażu z 2021 opublikowanego przez ADP Research Institute, 1 na 10 ankietowanych pracowników w 17 krajach stwierdziło, że wykonuje ponad 20 godzin bezpłatnej pracy tygodniowo! Pracownicy_e w ogóle średnio dorzucają 9,2 nieodpłatnych nadgodzin tygodniowo, podczas gdy w 2020 były to 7,3 godziny. Magazyn Harvard Business Review wykazał, że najwyższy wzrost wskaźników rezygnacji wykazali pracownicy między 30 a 45 rokiem życia na stanowiskach średniego szczebla. Według badania MetLife menedżerowie z pokolenia millenialsów są wypaleni częściej (42%) niż inne pokolenia.
Niektórzy nadgodziny robią w ramach pełnoetatowej pracy w korporacji, ale eksperci Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) za wzrost przepracowania winią przede wszystkim gig economy (wielozadaniową pracę od zlecenia do zlecenia) i pracę zdalną, przez którą granica między pracą a życiem osobistym coraz bardziej się zaciera. Pandemia nauczyła miliony ludzi, że mogą być równie wydajni – jeśli nie bardziej – unikając dojazdów z pracy do domu i na odwrót. Do tego prawie każdy stara się jakoś dorobić na boku: brat jeździ na Uberze, koleżanka sprzedaje świeczki na Etsy, a znajoma z branży kreatywnej łapie dodatkowe zlecenia, by opłacić ratę kredytu, która wskutek galopującej inflacji rośnie w oczach.
Kultura zapierdolu to nadrzędne przekonanie, że im więcej robisz, tym bardziej wartościowy_a jesteś. Zwolennicy powiedzą ci, że bardziej zajęty równa się lepszy, a bycie wiecznie zapracowanym oznacza lepsze zarobki, prestiż, szczęście i wysoką samoocenę. Szkoda tylko, że mniej mówi się o skutkach ubocznych hustle culture, jakimi na przykład jest psychiczne i emocjonalne wyczerpanie, które prowadzi do wypalenia. Działanie na wysokich obrotach ma również wpływ na ciało. Deficyt snu i stres to przyczyny nadciśnienia, zawałów, a nawet udarów mózgu. Niestety, pracowanie ponad siły jest do tego stopnia znormalizowane, że trudno zidentyfikować, kiedy staliśmy się częścią hustle culture, a jeszcze trudniej się z niej wyrwać. Nic dziwnego, że zarówno w przypadku wypowiedzi Kim, jak i Matczaka ludzie zareagowali złością. Mają zwyczajnie dość mitu produktywności i wciskania nam bzdur na temat tego, że wystarczy ciężko pracować, a sukces przyjdzie sam. Dziś wiemy, że sukces ma wiele składowych, a jedną z głównych jest przywilej. Praca pracy nie równa, bo gdy urodziłaś się w Beverly Hills jako córka znanego w całym kraju prawnika i od małego obracałaś się wśród celebrytów i celebrytek, to ciężka praca jest dla ciebie czymś innym niż dla większości z nas. Kardashianki słyną z oferowania bezpłatnych staży i przenoszenia produkcji kosmetyków czy ubrań do krajów, w których prawa pracownicze nie są szanowane. Na wywiad Kim odpowiedziała jej była pracownica Jessica DeFino: Byłam redaktorką aplikacji Kardashianek w 2015 roku w Los Angeles, pracowałam całymi dniami, nocami i w weekendy, stać mnie było tylko na zakupy spożywcze w sklepie 99 Cents Only Store, niejednokrotnie brałam chorobowe, bo nie mogłam zatankować samochodu, żeby dojechać do biura, i dostałam naganę za dorabianie na boku.
Jak widać, hustle culture dla każdego wygląda inaczej. Kim już w 2015 roku za pojedynczy post na Instagramie otrzymała 500 tys. dolarów, a było to jeszcze przed tym, jak na rynek weszła jej marka KKW Beauty. Strach pomyśleć, ile kasuje dziś. Nie wątpię, że dzień Kim po brzegi wypełniony jest rozmaitymi zobowiązaniami, ale w gruncie rzeczy w każdej chwili może się z nich wycofać i być spokojna nie tylko o swoją przyszłość finansową, ale też i jej dzieci. Pewności tej nie miała Jessica DeFino i miliony innych jej podobnych.
Kultura zapierdolu wciąż wznosi się na nowe wyżyny. Poza zwykłym poświęceniem się pracy istotny coraz bardziej znamienny jest element performatywny. Zarwane nocki, wczesne poranki i wiecznie zielona kropka statusu na Teamsach ma swoje drugie oblicze. Wielokrotnie słyszałam od znajomych, że w ich korpo osoby, które wyrabiały nadgodziny były chwalone i zgarniały rozmaite profity. Jednocześnie osobom, które stawiały granice i wykonywały tylko tyle, ile powinny odmawiano awansu i marginalizowano w zespole. Dlatego lepiej mówić, że przepracowało się więcej godzin w tygodniu, niż faktycznie, aby nie odstawać od reszty i uczestniczyć w wyścigu na najbardziej zapracowaną osobę w towarzystwie. Ta dziwna spirala rywalizowania między sobą nakręcana hustle culture ponownie sprowadza się do tego, że jedynym wyznacznikiem naszej wartości jest de facto ilość przepracowanych godzin. Ci którzy pracują dużo, udają, że pracują jeszcze więcej, by zyskać w oczach nie tylko szefa, ale i współpracowników, a nawet znajomych.
Hustle culture w szczególności dotyka kobiet, które spędzają większość swojego życia, udowadniając innym, jak wiele są w stanie zrobić zarówno w pracy, jak i w domu. Ogarniają mnóstwo rzeczy na raz i nie widzą w tym nic specjalnego, bo tak samo robiły przecież ich matki i babki. Sprzątały, gotowały, wychowywały dzieci, trenowały do maratonu i zarządzały udanym biznesem bez większego wysiłku. A przynajmniej tak nam się wydaje, bo te same osoby dziś kompletnie nie potrafią odpoczywać, a nawet po prostu myśleć o własnych potrzebach. Dlatego nic nie denerwuje mnie bardziej niż ojciec Maty wyrzucający z siebie farmazony o 16-godzinnym dniu pracy. Należy doceniać i szanować to, że poprzednie pokolenie pracowało bardzo dużo, ale powinniśmy również wyciągnąć z tego wnioski, nie romantyzować wypalenie zawodowe. Wypowiedzi takie, jak Matczaka czy Kim bardzo dobrze pokazują stopień odklejenia się tych osób od rzeczywistości i kompletna nieznajomość realiów rynku pracy ludzi zamożnych.
Życie to przecież coś więcej niż praca. Jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało, mam wrażenie, że zbyt wiele z nas (ze mną włącznie) notorycznie o tym zapomina. Bo choć ciężka praca z pewnością może przynieść korzyści, to warto jest dbać o to, by rozwijać się też na innym polu niż to zawodowe. Robić rzeczy z czystej przyjemności, nie dlatego, że będzie z nich hajs. Świat się nie zawali, gdy trochę zwolnimy i zastanowimy się, co naprawdę daje nam radość. Przede wszystkim nie dajmy sobie wejść na głowę i uczmy się stawiać granice, robić tylko to, co do nas należy. Nie dajmy też sobie wkręcić, że praca = pasja, nie ma nic złego w tym, że praca to jedynie źródło przychodu. Jest mnóstwo innych sfer życia poza pracą, w których można się rozwijać lub nie – ostatecznie to kapitalizm nam wmawia, że wszystko musi być w jakimś stopniu produktywne lub opłacalne, a przecież może po prostu być przyjemne. Nawet jeżeli jest to leżenie na telefonie i scrollowanie memów.