Więcej bzdur w szkołach, wytrzymają!
To, że polska szkoła nie uczy zbyt wiele na temat współczesności, wiemy nie od dzisiaj. Osoby zajmujące się edukacją od dawna mówią o tym, że program rozchodzi się nie tylko z wyzwaniami, przed jakimi staną dzieci i młodzież, ale także z tym, co już wiedzą o świecie. Efekt jest łatwy do przewidzenia – przeraźliwa nuda na lekcjach, brak zaangażowania, a nawet pogardliwe podejście do kadry nauczycielskiej, która jawi się jako odklejona i archaiczna. Jednocześnie, w szkołach brakuje rąk do pracy. Płace, wbrew temu, co deklaruje ministerstwo, nie rosną w odpowiednim tempie. Z roku na rok odbiera się kolejne skrawki nauczycielskiej autonomii, dokłada biurokracji, wprowadza nadzór polityczny i eskaluje ciśnieniem ze strony kuratoriów, kontrolowanych przez prawicę. Powołanie przestało być argumentem, bo gospodarcze otoczenie zmieniło się drastycznie. Ludzie wolą iść do innej pracy, a nawet wyjechać z kraju, szczególnie kiedy są zaraz po studiach – mówi mi znajomy historyk. Nie chodzi tylko o pieniądze, ale także o to, że władza traktuje nas z pogardą i wrogością, tak zwana „godność zawodowa” praktycznie nie istnieje – kwituje. Po czym dzieli się anegdotką o tym, jak kilkadziesiąt osób czekało na radę pedagogiczną prawie godzinę, bo katechetka nie umiała wpisać ocen prawidłowo. Zresztą dyrektorka tej placówki brała udział w chrztach nienarodzonych dzieci, więc pozdrawiam serdecznie. Co robi Ministerstwo Edukacji i Nauki? Proponuje elastyczną podstawę programową, przeprowadza szeroko zakrojone konsultacje społeczne, podnosi płace, adekwatnie do odpowiedzialnego zadania, jakim jest edukacja? A może organizuje nowy przedmiot, który formatuje historię XX wieku pod potrzeby prawicowej propagandy, a podręcznik do niego pisze nieumarły licz? Oczywiście, że to drugie!
Od czasu akcji państwa Elbanowskich, nie było tak dużej aktywności rodzicielskiej w sprawach szkolnych. W podręczniku do Historii i Teraźniejszości, napisanej przez licza ukrywającego się pod mianem profesora Roszkowskiego (dla niewtajemniczonych – licz to nekromanta, który osiągnął moc i nieśmiertelność na skutek potężnych rytuałów; nie mamy dowodów na to, że Roszkowski liczem nie jest, istnieją za to dowody, że wskoczył na kolejny poziom ciemnych mocy), jest bardzo dużo rzeczy, do których można się przyczepić. Rasizm (pada stwierdzenie ruchy murzyńskie, a przy Black Lives Matter autor powtarza haniebne hasło o tym, że wszystkie rasy się liczą – haniebne, bo to kalka z amerykańskich, rasistowskich konserwatystów), homofobia (Stonewall prezentuje się jako atak na policję, a wartości rodzinne to wyłącznie cisheterycka rodzina z dziećmi), przezabawna krytyka współczesnej popkultury (z metalem i Beatlesami na czele, obrywa się również Britney i Backstreet Boys), no i oczywiście polityczne obsesje prawicy, zrównujące feminizm i gender z nazizmem, a lekceważące katastrofę klimatyczną. Całość jest upiornym wysrywem starego obsesjonata, który ma ogromny problem z seksem i prawami człowieka. Za to chętnie dzieli się faszystowską wersją historii i społeczeństwa, które ma ginąć za ojczyznę i oburza się na to, że zachodni historycy (szczególnie niemieccy) zrównują faszyzm z nazizmem. Trochę odkrywanie kart kolego, co? Nie muszę dodawać, że kościół katolicki jawi się tutaj jako instytucja niemal idealna, a na pewno gwarant i ostoja dobrego, moralnego życia. Ale to wszystko nie wywołało takiego oburzenia, jak akapit o in vitro. Coraz bardziej wyrafinowane metody odrywania seksu od miłości i płodności prowadzą do traktowania sfery seksu jako rozrywki, a sfery płodności jako produkcji ludzi, można powiedzieć hodowli. Skłania to do postawienia zasadniczego pytania: kto będzie kochał wyprodukowane w ten sposób dzieci? Państwo, które bierze pod swoje skrzydła tego rodzaju „produkcję”? Miłość rodzicielska była i pozostanie podstawą tożsamości każdego człowieka, a jej brak jest przyczyną wszystkich prawie wynaturzeń natury ludzkiej. Ileż to razy słyszymy od ludzi wykolejonych: nie byłem kochany w dzieciństwie, nikt mi nic nie dał, więc sam sobie muszę brać – czytamy. Nie wiem jakie plugawe bóstwo podpowiedziało liczowi Roszkowskiemu starcie z rodzicami – to w końcu prężna i liczna grupa, dzierżąca w rękach potężne czary publicznego oburzenia. A jeśli chodzi o samo in vitro, to według danych Europejskiego Towarzystwa Rozrodu Człowieka i Embriologii, z takich zabiegów korzysta w Polsce około kilkanaście tysięcy par rocznie. Pomnóżmy to przez rodzinę i znajomych tych par i wychodzi nam sporo bardzo wkurzonych ludzi. Ba, ja również mam w bliskiej rodzinie takie osoby i wiem, że słowa z podręcznika – podsypane potem kompostem publicznych wypowiedzi różnych pisowskich aparatczyków – spotkały się z gwałtowną reakcją.
Minister Czarnek umywa ręce i mówi, że to problem wydawnictwa. A kłopotów szykuje się więcej, bo wkurzeni rodzice szykują pozwy. Przeciwko liczowi Roszkowskiemu, ale także wydawnictwu. Za jednym z nich stoi stowarzyszenie Nasz Bocian, które wspiera rodziców w walce z niepłodnością. I jasne, już słyszę co bardziej krewkie głosy o tym, że można adoptować, ale hej – to nie czas i miejsce na dyskusję na ten temat. Media donoszą, że haniebny fragment zostanie usunięty, ale czy tak się stanie, zobaczymy. Podręcznik Roszkowskiego nie jest obowiązkowy, aczkolwiek nietrudno się domyślić, że w szkołach, w których kadra jest zależna politycznie od partii rządzącej, liczowski wysryw będzie z powodzeniem terroryzował młodzież. Natomiast powstaje Cyfrowy HIT – podręcznik, który ma być pozbawiony prawicowego szaleństwa, przygotowywany z myślą o sensownej edukacji na temat współczesności. Link do zrutki znajdziecie tutaj. Oczywiście, kibicuję rodzicom, którzy walczą o dobre imię i szacunek swoich dzieci, a także o lepszą jakość edukacji. Ale inba o Historię i Teraźniejszość, choć bardzo medialna, to tylko drobny wyimek problemów z polską szkołą. Jest duża szansa, że ta afera skończy się jak wiele innych spraw dotyczących rodzimej edukacji, czyli ugrzęźnie w ponurych realiach biurokracji i miriady problemów, wpływających na zniechęcenie uczniów i wymęczenie kadry. Z prawicowych obsesji warto szydzić, ale tu potrzebne jest absolutne oczyszczenie. Wprowadzenie większej demokracji do szkół, dowartościowanie kadry przez większą autonomię i wyższe płace, otwarcie podstaw programowych na nowoczesność, przemodelowanie systemu oceny pracy po wszystkich stronach, nacisk na progresywne wartości i szykowanie na wszystkie możliwe skutki katastrofy klimatycznej… Czyli kompletna rewolucja. Tymczasem nie ma na to ani woli politycznej – ta idzie w całości na obyczajową kontrrewolucję, zupełnie bezproduktywną, bo nie rezonującą z osobami uczniowskimi – ani środków (miliardy dla rydzyków tego świata nie biorą się znikąd), ani sił po stronie nauczycielskiej, przetrzebionej doświadczeniem strajku i pandemii. Oczywiście, jest światełko w tunelu, bo dzisiejsza młodzież jest o wiele lepiej skomunikowana, a rodzice – czasami na dobre, czasami na złe – bardziej zaangażowani w to, co dzieje się w szkole. Trzymam kciuki, bo szkoła to bodaj jedyne miejsce, w którym na (w teorii) równych prawach spotykają się osoby z różnych środowisk społecznych i sytuacji ekonomicznych. Nawet jeśli kusi nas antynatalizm, nawet jeśli samx dzieci nie mamy, to w interesie nas wszystkich leży porządna, nowoczesna i równościowa szkoła. A licz Roszkowski? No cóż, sądy należą do potężnej szkoły magii, nawet jeśli po części zasiadają w nich podopieczni wampira Ziobry. Podpowiadam – dobrym kontratakiem na nekromancję jest rzucanie błogosławieństw!