„Cudowne przegięcie” to jedna z najważniejszych książek tego roku.
Na polskiej historii jest tyle białych plam, że czasami trzeba aż mrużyć oczy, żeby nas nie poraziło. O ile organy publiczne nie kwapią się do ich wypełniania – a w zasadzie idą w przeciwną stronę, jeszcze bardziej wymazując pewne zjawiska – tak różne społeczności robią to z pasją i rzetelnością. Jednym z większych pól zaległości jest kultura i historia społeczności LGBTQ+, szczególnie starsza, niż dekada czy dwie. Cudowne przegięcie. Reportaż o polskim dragu Jakuba Wojtaszczyka to świetny punkt wejścia w historię i różnorodność tej interesującej formy ekspresji. I chociaż drag jest bardzo pojemny, również tożsamościowo, to jego korzenie i główne formacje przynależą do społeczności LGBTQ+.
Na początku myślałem o takim ujęciu historycznym, żeby iść dekadami – mówi mi Jakub Wojtaszczyk, kiedy łączymy się w któryś z upalnych dni. Jednak wtedy faktycznie bym musiał napisać kilka tomów. Skupiłem się na osobach i wyznaczyłem kryteria – wyjaśnia. To musiały być osoby, które, z kilkoma wyjątkami, cały czas działają na scenie dragowej, oraz są popularne. Mając w pamięci to, że jest taki stereotyp, że drag to facet przebrany za babę, ewentualnie kobieta, która robi drag kinga, chciałem, żeby ten wachlarz był jak najbardziej szeroki. Co rzeczywiście się udało, bo w Cudownym przegięciu przeczytamy historie osób reprezentujących najróżniejsze miejsca na tożsamościowym spektrum. Jednocześnie w książce także jest miejsce na perspektywę historyczną. Wiedziałem, że chcę zrobić takie skoki w przeszłość, żeby przedstawić, jak to wyglądało kiedyś. Lata PRL-u reprezentuje Lulla la Polaca, która działa teraz i teraz jest obecna, ale jednocześnie te przebieranki, które one uskuteczniała, były silnie obecne w ówczesnej kulturze gejowskiej – nie mówię elgiebetowej, bo wtedy nie mieliśmy jeszcze tego skrótowca. Mamy też lata 90-te, gdzie ten drag zostaje w końcu nazwany. I mamy taką trochę przebieżkę przez to, jak to wyglądało w Warszawie i w Łodzi. To są choćby takie postaci, jak Lola Lou, która była dla mnie objawieniem. Ona była wtedy taką najbardziej znaną w Polsce, nie tylko w świecie elgiebetowym, osobą w dragu. To był Luc, Francuz, który przyjechał do Warszawy uczyć francuskiego, co mnie zaskoczyło. To ciekawe, że o niej mało kto pamięta. A Lola Lou była taką osobą, którą Kammel zapraszał na imprezy, śpiewała z Rodowicz na koncercie, brała udział w Teatrze Telewizji i była na okładkach takich pism, jak „Gentleman”. Teraz jest raczej mało prawdopodobne, że dragsa pojawi się na okładce mainstreamowego pisma. Lady Brigitte, która cały czas działa, była popularna pod koniec lat dziewięćdziesiątych, na początku lat dwutysięcznych. Sama mówi, że robi jej drag to „smocza królowa”, czyli nosi wielkie peruki i kiecki. Początek lat dwutysięcznych to między innymi Da Boys, czyli zespół drag kingów. To też jest ciekawe, że ci drag kingowie współcześnie wyglądaj trochę inaczej. O ile się w ogóle pojawiają, bo ten drag zawsze był traktowany trochę po macoszemu. Wydaje mi się, że przez szowinizm wśród gejów, ale też dlatego, że po prostu trudno performować męskość. Mimo tego hegemonia cisheterycznej, patriarchalnej perspektywy sprawia, że to idealna pożywka do twórczych subwersji.
Czym bliżej naszych czasów, tym drag otwiera się coraz bardziej. Współczesność jest bardzo szeroka i inkluzywna, zapraszająca różne odmiany dragu. Drag niebinarny, osób trans, ale też ultrakobiecy… Jak Chimera, która ma dostęp do mediów mainstreamowych: to nie tylko „Królowa” na Netflixie, ale też prowadzenie programu w telewizji. Bardzo lubię impersonifikatorów, np. Dżagę i Adelona. Opowieść o nich to Polska w pigułce. Rzeczywiście lubimy oglądać osoby, które naśladują celebrytów i celebrytki. Dżaga zaczął od parodiowania Dody. Jeździł po festynach, gdzie występował za mniejszą kasę niż jego pierwowzór. (śmiech) Z kolei Adelon zaczynał od wcielania się w Adele, ale chyba większą sławę dało dragowanie Magdy Gessler. Też zapraszany jest na różne imprezy. W reportażu opisuję jedną, na Pomorzu, gdzie jeździł meleksem i rozdawał ulotki klubów, w których występował wieczorem. Ludzie biegli za nim prosząc o autograf, myśląc, że to prawdziwa restauratorka. Dziś ich kariery rozwijają się w zupełnie inny sposób, ale ten początek był taki trochę przaśny, taki polski. W polskim dragu nie brakuje również osób ze scenicznym zapleczem. Graża Grzech mówi, że urodziła się z teatralnego kurzu, bo rzeczywiście wywodzi się z Teatru Narodowego. Wykorzystuje te umiejętności gry na deskach teatru w klubie. Ten wachlarz jest naprawdę szeroki.
Książka pokazuje różne podejścia do dragu, również pod kątem ideologicznym. Każda osoba inaczej rozumie funkcje i cel dragu, co jest inspirujące, ale może rodzić podziały. Szczególnie jeśli chodzi o rozumienie polityczności. Z mojej obserwacji wynika, że drag zawsze jest polityczny, ale nie możemy zapomnieć, że też przede wszystkim jest zabawa. Drag jest polityczny dlatego, że nawet jeśli weźmiemy takiego stereotypowego mężczyznę, przebierającego się za kobietę, to już jest jakiś wyłom w kulturze patriarchatu. To jest zabawa, bo jak mówi Twoja Stara, „dla każdego jego drag”, każdy może robić to, na co ma ochotę. Rozmawiamy o zmarłej niedawno Kim Lee, która dystansowała się od polityczności dragu, jednocześnie wymieniając listę instytucji i imprez, w których brała udział, czy które sama organizowała, jak wybory Miss Drag Queen. Wybory najlepszych drag queen były w jakiś sposób aktywistyczne, bo dawały możliwość zaistnienia osobom, które być może nie miały ich wcześniej. Dla mnie to jest ściśle związane. To jest moje wewnętrzne myślenie o dragu: nawet jeżeli wychodzisz na scenę i lip syncujesz do jakiejś piosenki tylko po to, żeby rozbawić społeczność elgebietową, to cały czas dajesz reprezentację. To jest najczęściej rozrywka i nawet Piotr [Twoja Stara] to mówi, że czasami jest tak, że faktycznie musi zrobić krok do tyłu i dać tę scenę młodszym osobom w dragu, które dopiero zaczynają, matkować im w jakiś sposób. Jednocześnie też może iść, odwalić lip sync, zgarnąć kaskę i wrócić do hotelu. Ale myślę, że nieważne, jaka jest pierwsza motywacja – to zawsze pokazujesz się innym, że taka ekspresja jest możliwa. Drag może wychodzić do publiczności, ale może także spoglądać wewnątrz. Tego typu występy, zrodzone w duchu queerowego aktywizmu, nie wszędzie spotykały się z przychylną reakcją. Jakub: z tego co wiem i tego, co mówiły mi te osoby, drag nazwijmy to ogólnie, mroczny, niebinarny, faktycznie nie był do końca mile widziany. Osoby nie były zapraszane, bo, jak mówi Vrona: „przyjdą queery i zrobią deprę”. To też wynika po części z niezrozumienia. Zahaczamy o anarchistyczne dziedzictwo Poznania i jego wpływ na to, co robi Vrona czy Babcia. Faktycznie, są takie konotacje. To jest taki drag, który nie do końca się kojarzył z takim klasycznymi występami, która robiła chociażby wspomniana Kim Lee. W książce Charlotte Drag Queer mówi o presji heteromatrixu, której chce się poddać część społeczności LGBTQ+ w obawie przed jeszcze większą opresją. Panowała i w sumie panuje cały czas, taka opinia wśród gejów bardziej normatywnych, czyli starających się za wszelką cenę wpisać w heteronormę, żeby nie odstawać, nie zrażać do siebie – mówi Jakub. To według nich nie przysporzy osobom LGB (o innych literkach nawet nie myślą) szacunku, czy jakiegoś posłuchu w polskim społeczeństwie. A drag, zwłaszcza ten queerowy, temu się przeciwstawia. Widać to na przykład na Marszach Równości, gdzie drag jest coraz głośniejszy i bardziej nienormatywny. Przestaje być odbierany tylko stereotypowo, jako facet z piórami. Jeszcze w chwili pisania reportażu, mówiono, że takiego queerowego dragu nie uświadczysz, na przykład w warszawskim Clubie Galeria. Było to miejsce dla „kobiecego” dragu. Na szczęście to się zmienia i te osoby zaczynają być zapraszane. Jest ferment. Widać to chociażby w Poznaniu, gdzie ta scena queerowa jest mocna.
Wiele aspektów tęczowej kultury obraca się wokół tworzenia więzi, wzmacniania społeczności, czasami wprost tworzenia nowej struktury rodzinnej, opartej na akceptacji, której mogło brakować w „prawdziwej” rodzinie. Od razu myśli kierują się choćby w stronę ballroomowych domów. W dragu działa to trochę inaczej. Wzajemne wsparcie istnieje – wyjaśnia Jakub. Ale jak zauważa Gelejza, trudno mówić o takiej formie, jaką tworzyły domy w ballroomie w latach 80-tych w USA, bo sytuacja się zmieniła. Ale jest poznański House of Orzeczenie, gdzie osoby nie tylko robią „mroczniejszy” drag, ale na pewno się wspierają, wzajemnie uczą makijażu, wymieniają się doświadczeniami. Z tego, co mi mówiły osoby, to jak jesteś w domu, łatwiej jest wyjść na scenę, pewne drzwi otwierają się szybciej. Z moich rozmów wynika, że zawiązują się przyjaźnie, jak to bywa w grupach artystycznych i zawodowych. Osoby rozmawiają ze sobą, współpracują. Takim przykładem jest Shady Lady, która bardzo często zaprasza Twoją Starą czy Vronę na cykliczne imprezy. Sama Twoja Stara prowadziła cykl Twój Drag Brzmi Znajomo. Impreza rozpoczęła się w nieistniejącym już lokalu Punto Punto, gdzie początkujące osoby w dragu mogły konkurować na lip sync. Po nich występowały już osoby, które zapraszała Twoja Stara, i które były bardziej osadzone na scenie. Show wraz z pandemią przeniósł się do sieci. Co jest moim zdaniem ciekawsze pod tym względem, że nagle ten drag, który jest kojarzony gównie ze scenami klubów gejowskich w dużych miastach, przeniósł się do netu i każdy mógł go zobaczyć, niezależnie od tego, gdzie mieszkał. Rozmawiałem któregoś razu z terapeutką, która zajmuje się młodymi osobami LGBTQ+. Zauważyła, że ten program dotarł pod strzechy. Te dzieciaki, zamknięte w domach, często nienawistnych i homofobicznych, dostawały reprezentację. To dla mnie też był sygnał, że drag faktycznie jest dla wielu osób istotny, nawet dla tych, które go nie robią.
RuPaul’s Drag Race na pewno przyczynił się do popularyzacji dragu w Polsce, ale nie da się ukryć, że wiele aspektów programu spłaszcza tę formę pod potrzeby masowej publiczności. Na czym szczególnie cierpiały reprezentacja i prezentowanie różnych dragowych form, o transfobicznych kontrowersjach nie wspominając. Przez Cudowne przegięcie program pojawia się w różnych kontekstach, nie zawsze pozytywnych. Nic dziwnego, jest najbardziej widoczną reprezentacją niszowej formy ekspresji w mainstreamie, co zawsze rodzi emocje i problemy. Zdarzało się, że młode osoby w dragu uczyły się na pamięć catch phrase’ów z RuPaula. Powtarzały angielskie słowa, które nijak się mają do polskiej rzeczywistości.Te osoby zupełnie nie znały historii polskiego dragu i opierały się wyłącznie na amerykańskiej wersji. Część z moich rozmówców i rozmówczyń wielokrotnie powtarzała, że jeżeli chcesz się osadzić w polskim środowisku dragowym, na kopiowaniu bohaterek RuPaula daleko nie zajedziesz.
To, o czym mówi Jakub, dotyka wiele obszarów kultury i rozrywki w Polsce. To efekt globalizacji, która podsuwa amerykańskie protezy nie tylko dragowi. Który, jako forma eksploracji tożsamości i premiująca oryginalność, potrafi na tym ucierpieć dosyć mocno. To jest na maksa ograniczające. Wiele osób, zanim weszło w drag na dobre, uczyło się makijażu z tak zwanego Uniwersytetu YouTube i podglądało te drażki, które występowały w RuPaulu i miały swoje kanały. To jest fajne na początkowym etapie, kiedy uczysz się swojej twarzy, kiedy uczysz się tego, jakie kosmetyki dobrze na niej leżą. To jest sztuka, musisz się pewnych elementów nauczyć, więc to jest dobry punkt wejścia, który później możesz wykorzystać już bardziej osobiście. Oczywiście są osoby, które w ogóle nie oglądają tego programu, czy w ogóle nie cenią RuPaula. Nie muszą tego robić, bo to jest tylko jeden show. Nasza scena dragowa jest zupełnie inna. Jest wiele osób, które nie chce się „padować”, czyli robić tej kobiecej figury, która u RuPaula jest niemal niezbędna, albo nosić wielkich peruk czy sztucznych piersi. I to też jest okej.
Wraz z profesjonalizacją sceny, mogą pojawiać się zgniłe kompromisy. Istnieje również zagrożenie marginalizacji radykalnych form wyrazu. Pytam o to Jakuba w kontekście dragu, bo wiele innych undergroundowych form ekspresji zostało dotkniętych przez podobne procesy. Z mojej obserwacji wynika, że jeżeli będziemy widzieć drag w mainstreamie, na przykład w „Królowej”, czy Himerę w reality show, będzie to drag bardziej kobiecy, w takiej klasycznej formie. Po prostu tak kojarzymy drag. Jeżeli głównym punktem odniesienia najczęściej jest RuPaul, to trudno się spodziewać czegoś innego. Mam oczywiście nadzieję, że stanie się inaczej i dostaniemy jak najbardziej szeroki wachlarz dragowych postaci. To mnie bardzo bawiło w „Królowej”, że tam na początku Seweryn rzeczywiście wygląda jak kobieta, a z tyłu są postacie w dragu – część z nich zresztą występuje w mojej książce. Zauważ, że ze wszystkich najbardziej odstawała Lola Eyeonyou Potocki, która jest osobą AFAB, a jej drag jest klauni. Cieszę się, że znalazło się dla niej miejsce wśród bardziej klasycznych drag queen. Przy okazji rozmowy do książki, Bartłomiej Bobrowski, opowiadał mi, że dostał możliwość zagrania w spektaklu jako drag queen. Jako Graża Grzech jest łysa, nie nosi peruk. Reżyser jednak powiedział, że skoro jest drag queen, musi w spektaklu musi mieć włosy. Najprawdopodobniej w taki sposób odgrywana postać miała być bardziej czytelna dla osób na widowni. Dlatego świadomość różnorodności dragu jest kluczowa. Cudowne przegięcie to publikacja, która zdecydowanie pomaga w jej krzewieniu i jeśli interesuje was polski drag, naprawdę warto po nią sięgnąć.