Jednym ze zjawisk, które mocno zdefiniowały internetowy clicktywizm w ostatnich latach jest tzw. cancel culture. To sposób na ukaranie kogoś, kto ma na koncie jakieś mniej lub bardziej udowodnione przewiny lub szkodliwe, toksyczne poglądy – głównym orężem jest deplatformizacja, próba odcięcia od źródeł dochodu i wpływowej pozycji.
Ostatnio internetową wojnę rozpętano przeciwko J.K. Rowling, która jest zacietrzewioną transfobką. Autorka Harry’ego Pottera jest, posługując się plugawym cytatem o bankach, zbyt wielka, by upaść, ale anulować udało się kilka osób: choćby R. Kelly’ego i Jussiego Smolletta (aktor sfingował rasistowski atak na siebie). Bilans cancel culture nie jest zbyt imponujący, a i wokół samego zjawiska narastają wątpliwości. Mimo dobrych intencji, metody walki bywają albo niewystarczające, albo dyskusyjne. Oczywiście, wiele z tych ruchów wynika z bezsilności wobec arogancji i bezkarności ludzi ze świecznika: wydawać by się mogło, że w dobie internetu tam, gdzie zawodzi prawo, luki uzupełnia sąd opinii publicznej. Ale nie jest to takie proste. Z pewnością publiczność ma jakąś władzę i mimo wszystko warto publicznie rozmawiać o szkodnikach z dużymi zasięgami. Nawet jeśli nie uda się ich scancelować, to przynajmniej więcej ludzi dowie się o ich przewinach.
W Polsce, kraju wyjątkowym pod wieloma względami, rozmowa o cancel culture jest mniej problematyczna: rozliczanie osób publicznych jest najzwyczajniej w świecie ignorowane. A to przecież z naszego kraju pochodzi jeden z najgłośniejszych przypadków, Roman Polański. Kiedy społeczna atmosfera na świecie zaczęła się zmieniać, wiele środowisk zaczęło coraz głośniej domagać się usunięcia reżysera z pozycji władzy, kapituł nagród itd. Ale nie w Polsce – u nas na jego obronę przybiegło całe liberalne środowisko, z Agnieszką Holland na czele, która stwierdziła, że kiedyś branżą filmową rządziły inne prawa. No nie wiem, gwałcenie dzieci jest od dawna dosyć czytelnym naruszeniem granic, niezależnie od branży. Reżyserka dodała, że wyciąganie tej historii jest nieludzkie. No właśnie, wyciąganie tej historii. Dość upiornie zabawne, że chrześcijaństwo Polaków jest ograniczone wyłącznie do ludzi znanych i wpływowych, którym po prostu wybacza się wszystko.
Wiele osób się zdziwiło, kiedy pewien duży warszawski klub w środku pandemii ogłosił, że wystąpi u nich Ten Walls, litewski artysta znany z homofobicznych poglądów. Co prawda po fali anulowania jego gigów w 2015 przeprosił, ale pierwotny post pokazywał naprawdę głębokie zacietrzewienie. Jasne, każdy ma prawo do odkupienia, ale warto postawić pytanie, czy środek nienawistnej nagonki na społeczność LGBTQ+ to naprawdę dobry moment na sprowadzanie (ex?)homofobów do Polski?
Wystarczyło zejść do komentarzy, by przekonać się, że po kilku latach debat, najróżniejszych aferek w mediach społecznościowych i wielu akcji edukacyjnych, frakcja skupmy się na muzyce wciąż trzyma się mocno. Najbardziej zapamiętałem jeden komentarz: do klubu przychodzi się po muzykę, nie po poglądy. Nie starczy nam czasu, żeby zacząć rozpakowywać, co jest nie tak z tym podejściem, ale jest ono powszechne i nie ograniczone wyłącznie do sceny klubowej.
Louis C.K. był wielką gwiazdą amerykańskiego stand-upu do czasu, kiedy okazało się, że ma dość unikalne zwyczaje seksualne, które narzuca kobietom w swoim otoczeniu. Po chwili milczenia postanowił spokojnie zacząć odbudowywać swoją karierę: postawił na niezapowiedziane występy w małych nowojorskich miejscówkach i… Europę Wschodnią. Występując w Krakowie zażartował, że gdyby go nie scancelowano, to by tu nawet nie przyjechał – życie pisze najlepsze dowcipy! Wracając do sceny klubowej, to mieliśmy niedawno dwa przypadki. We wrześniu wypłynęły dobrze ugruntowane oskarżenia wobec Derricka Maya, legendy techno z Detroit: o gwałt i notorycznie napastliwe zachowania wobec kobiet. Anulowano większość jego występów, ale nie w Filharmonii Szczecińskiej, gdzie zagra z orkiestrą. Classy! Kiedy zmarł znany house’owy DJ Eric Morillo, przy okazji gwałciciel, wiele osób wierzgało ile wlezie, z uporem maniaka krzycząc: skupmy się na muzyce!
Przykłady można mnożyć, dość powiedzieć, że gdyby R. Kelly planował jakąś powrotną trasę, bez problemu mógłby zacząć od Polski. Z czego wynika to podejście, które zawsze każe stawać po stronie oprawcy, a nie ofiary, które za wszelką cenę daje odpór cywilizowanym standardom w kwestii odpowiedzialności?
Z wyjątkowego przywiązania naszych rodaków do oddzielania twórcy od dzieła? Z głęboko chrześcijańskiej moralności, która każe wybaczać, jak jezusek przykazał? Gdyby tak było, to żylibyśmy w kraju intelektualnego i etycznego wzmożenia, a żyjemy w piekle na ziemi, więc chyba nie. Jak z większością problemów w Polsce, wiele sprowadza się do empatii, a w zasadzie jej braku. I z feudalnych kompleksów, które – jeśli wierzyć Lederowi i Sowie – nigdy nie zostały zaleczone, a wręcz pogłębione przez krwiożerczy kapitalizm lat 90-tych. Co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie i tak jedziemy dalej, z panteonem wojewodów: od gwałcicieli-reżyserów po krwiopijczych Bezosów tego świata. Jako naród nie lubimy odprawiać publicznych egzorcyzmów: po co się wychylać, po co się narażać, może kiedyś pan spojrzy łaskawie na mój chudy grzbiet, po co rozmawiać o takich strasznych sprawach, to przecież nieludzkie! Rozdarci między dulszczyzną zaglądającą pod kołdrę każdemu, a psychologią wstydu nałożoną przez klechy, Polacy nie mają problemów z cancel culture, bo u nas takowa nie istnieje.
Czemu powinniśmy to zmieniać? Choćby po to, żeby skończyć z bezkarnością na różnych szczeblach władzy. Owszem, dzisiaj rozmawiamy o abstrakcyjnych celebrytach i odległych gwiazdach rozrywki. Ale to podejście przekłada się na inne obszary życia: na różańce w obronie księży-pedofilów, na usprawiedliwianie wyzysku i mobbingu ze strony rekinów biznesu, na sprawców przemocy domowej, którzy nie są karani ani przez sądy, ani najbliższe otoczenie, na krzewicieli toksycznych, nienawistnych poglądów, które nie konfrontowane spokojnie rozkwitają i się normalizują. Jasne, warto i należy wybaczać, ale należy także egzekwować odpowiedzialność. Osoba bezkarna nie nauczy się nigdy, uparcie trwając w swoich złych zachowaniach, bez konsekwencji krzywdząc innych. W Polsce mamy spory problem: krzywda innych nas po prostu nie rusza. Najwyższy czas zacząć to zmieniać.