Polskie życie składa się z serii smutnych rytuałów, a jednym z najsmutniejszych jest oczywiście Marsz Niepodległości. Od kilku lat 11 listopada przez ulice Warszawy przetacza się faszystowska horda, praktycznie nie niepokojona przez służby, w myśl zasady, żeby nie prowokować starć.

Te starcia i akty wandalizmu zdarzają się i tak, w końcu mówimy o nabuzowanych tłumach agresorów, często uzbrojonych. Dość diabolicznym akcentem jest tu obecność rodzin z dziećmi, tak podkreślana przez różnych nacjoapologetów – rzeczywiście, w tłumie można zauważyć berbecie, ba, niektóre nawet z materiałami pirotechnicznymi. Chciałoby się zapytać gdzie są służby, ale jeszcze do tego przejdziemy. W zeszłym roku przemarsz faszystów we Wrocławiu został rozwiązany – w tym policjanci patrzyli biernie, jak kilkutysięczny tłum odpala race i wykrzykuje całe spektrum faszystowskich haseł. Jeśli slogan tęczowe śmiecie, Wrocławia nie dostaniecie nie wywołuje żadnej reakcji ze strony mundurowych, to chyba nie trzeba nic dodawać o moralności chłopców z pałami. Brakowało tej ochoty, z jaką policja legitymowała i spisywała demonstrantów przy Urzędzie Wojewódzkim kilka dni temu, z kolei w Warszawie nie było brutalnej łapanki, jaką niebiescy urządzili w trakcie tzw. tęczowej nocy na Krakowskim Przedmieściu. Wybiórczość, z jaką służby mundurowe podchodzą do różnych protestów jest skandaliczna, ale ma mocne, polityczne podbrzusze. Tak, policjanci starli się z bandyterką przy Rondzie De Gaulle’a i na stacji Warszawa Stadion. Ale Robert Bąkiewicz, bez maseczki wykrzykujący nienawistne hasła i zawiadujący rozjuszonym tłumem nacjoagresorów, po Marszu Niepodległości nie trafił na dołek, a do studia jednej z liberalnych telewizji, której nie przeszkadza udzielanie platformy faszyście. Policja lubi swoje coraz brutalniejsze interwencje w demokratyczne protesty uzasadniać nie politycznymi naciskami Kaczyńskiego, niezadowolonego z łagodnego traktowania demonstrantek (co zresztą prawie kosztowało stanowisko Komendanta Głównego Policji), a troską o zdrowie w trakcie pandemii. Wczoraj, mimo tego, że narodowcy brykali wesoło bez maseczek, mundurowi stali biernie.

Omar Marques/Getty Images

Jest w tym oczywiście polityczna metoda. Faszyści są potrzebni PiS-owi podwójnie. Po pierwsze, jako środek na wycięcie konkurencji po prawej stronie. Bąkiewicz, skłócony z częścią środowisk narodowych, coraz bardziej dryfuje w stronę PiS-u (zresztą karierę zaczynał od Klubu Gazety Polskiej). O nadziei na ciepły i udany związek partii rządzącej z narodowcami świadczy nie tylko udział premiera i prezydenta w zeszłorocznym Marszu, ale także przekazy idące z TVP. Trudno posądzić państwową telewizję o samodzielność w formułowaniu komunikatów, a zatem te wszystkie bajki o niemieckiej Antifie i innych prowokatorach, de facto zdejmujące odpowiedzialność z narodowców za wandalizm, muszą mieć błogosławieństwo Nowogrodzkiej. Zresztą siepacz polskiej kultury, minister Gliński również bajdurzył o różnych prowokatorach i bełkotał coś o tym, że nie znamy faktównie wiemy, kto rzucał kamieniami, jacy to prowokatorzy. Otóż wiemy, wiemy aż za dobrze. Gdy podpalano mieszkanie na drodze Marszu, Bąkiewicz stał dosłownie metr od sprawców.

Drugi powód przydatności narodowców to oczywiście kolejne ataki na Strajki Kobiet. Przywoływany wcześniej upadły moralnie Gliński winę za zamieszki zrzucił na atmosferę podgrzewaną od kilku tygodni nielegalnymi protestami na ulicach. Rzeczniczka PiS, Anita Czerwińska wprost mówiła o tym, że odpowiedzialni są politycy opozycji, bo od wielu tygodni uczestniczą w nielegalnych zgromadzeniach. Brakowało tylko tego, żeby dopowiedziała, o jakie marsze chodzi, ale to oczko puszczone jest wyjątkowo ciężko. Natomiast przy okazji jej wypowiedzi znowu wracamy do punktu pierwszego: w środę widziałam jednego z posłów Konfederacji, który wręcz zachęcał do określonych zachowań. Wycinamy Konfederację, obwiniamy Strajk Kobiet – ot, dwie pieczenie na jednym, pisowskim ogniu toksycznych odpadów. Żyjemy w kraju, w którym szefem MSWiA jest przestępca (wyrok za aferę gruntową, ułaskawiony bezprawnie przez prezydenta Dudę) – Mariusz Kamiński nie omieszkał wykorzystać zamieszek do zagrożenia zaostrzeniem kursu wobec wszystkich demonstracji. Wobec kolejnych zgromadzeń, podczas których miałoby dochodzić do podobnych aktów przemocy i agresji, bez względu na to kto jest organizatorem takich zgromadzeń, będą podejmowane analogiczne i bardzo stanowcze działania policji. Nie trzeba dodawać, kogo miał na myśli.

Maciej Luczniewski/NurPhoto via Getty Images

Flirt PiS-u ze skrajną prawicą to przerażające widowisko. Z jednej strony taryfa ulgowa prowadzi do bezkarnych aktów wandalizmu i kapitulacji służb 11 listopada (tych rzekomych kilkaset zatrzymań to przecież kropla w morzu potrzeb), z drugiej do legitymizacji najbardziej ohydnych poglądów nacjonalistycznych w przestrzeni publicznej. Oczywiście, łaska narodowców na pstrym koniu jeździ i ta polityczna kalkulacja jest dość ryzykowna – w trakcie tegorocznego Marszu Niepodległości padały hasła antyrządowe, a nawet sugestie ruszenia pod siedzibę PiS-u. Kalkulacje polityczne na bok, wypuszczanie demona faszyzmu z butelki to najgorsze, co można zrobić, bo jego powrót do zamknięcia jest bardzo trudny. A że narodowcy już teraz czują się grubo dowodów jest aż nadto. Jako naród mamy bardzo żyzną glebę do rozwoju faszystowskich zgniłków. PiS igra z ogniem, dosypując kolejne dawki nawozu. Jarosław Kaczyński, kierując do skrajnych środowisk odezwę o obronie kościołów myślał, że kupuje sobie zwolenników. A po prostu oddał za darmo licencję na przemoc.

WIĘCEJ