Tęczowy oktagon w Polsce to całkiem niezły zwrot fabularny.

Celebryckie pojedynki – czy to bokserskie, czy MMA – to naturalna kolej rzeczy, a nawet pewnego rodzaju zadośćuczynienie za sławę niepokrytą umiejętnościami czy dokonaniami zaangażowanych osób. Po rozwinięcie tej myśli zapraszam do starszego tekstu, a tymczasem życie przyniosło kolejną relatywnie dobrą wiadomość ze świata, który dość adekwatnie nazywa się mieszanymi sztukami walki. PINK MMA jest pierwszą polską federacją, która będzie organizować pojedynki między osobami ze społeczności LGBTQ+. To ciekawy ruch, nie tylko dlatego, że to wejście osób nieheteronormatywnych w naładowaną zmaskulinizowanymi kodami przestrzeń, ale także przez homo- i ogólnie queerfobiczną atmosferę w naszym kraju. Prawicowi politycy nakręcają spiralę nienawiści już od dobrych kilku(dziesięciu) lat, przy okazji kombinując nad zmianami w prawie, które jeszcze mocniej uderzą w społeczność LGBTQ+. Pojawienie się federacji MMA, która otwarcie deklaruje wsparcie dla społeczności i potrzebę jej reprezentacji, a do tego planuje oddawać część dochodu na rzecz tęczowych organizacji, jest w jakimś sensie gestem odwagi. Nie znaczy to, że sam pomysł nie jest najeżony pułapkami.

Zacznijmy od pozytywnego aspektu – tak jasna, równościowa deklaracja to rzadkość w świecie sportu, niezależnie od jego poziomu. Żyjemy w kraju, w którym szydzi się z kobiecej piłki nożnej, nie mówiąc o odpryskach zachodnich dyskusji o udziale osób trans w sportach zawodowych (która będzie czekać i nas, kto wie, może całkiem niedługo). MMA, mimo udziału kobiet, to środowisko posługujące się często stereotypowo męskimi i heteryckimi kodami i zwyczajami. Nie mówiąc o otwartej homofobii deklarowanej przez wielu zawodników. Pojawienie się osób LGBTQ+ w tym sporcie to nie tylko subwersja tych kodów, ale także świetna okazja do konfrontacji stereotypów i uprzedzeń wobec społeczności. Pod tym względem PINK MMA może zrobić dużo dobrego. Niestety jest pewien obszar, w którym czają się zagrożenia. Wiele mediów informujących o inicjatywie – szczególnie zajmujących się MMA – od razu przypisało federację do kategorii freak fight (nie wspominam o komentarzach, bo szambo było do przewidzenia). Jasne, PINK MMA nie rości sobie praw do sportu zawodowego, a kampowy charakter będzie raczej mocno eksploatowany (potwierdzono już udział drag queens). Ale słowo freak w kontekście osób nieheteronormatywnych ma niezbyt przyjemny ładunek, nawet jeśli osoby, które używają tego określenia, nie zdają sobie z tego sprawy. Przeglądając newsy o PINK MMA, łatwo trafić na sporo niefrasobliwych tekstów, podkreślających cudaczność przedsięwzięcia, w myśl zasady, że te legebiety to cudaki. Mała próbka: Pionierem w organizacji pojedynków deklarowanych homoseksualistów był Marcin Najman, który na gali MMA VIP najpierw zorganizował walkę homoseksualisty z kobietą, a potem pojedynek dwóch gejów: Mua Boya z Polskim Kenem. Widać tutaj opresyjność rzekomo przezroczystego języka informacji, który od razu kategoryzuje Innego, szczególnie w tradycyjnie męskiej zbitce homoseksualista i kobieta. Seksualność i performowana płeć to nie wyznaczniki całej osoby, a jedynie jej cechy, jedne z wielu. Rozumiem uproszczenie pewnych spraw dla celów rozrywkowych, ale w odbiorze wieści o powstaniu PINK MMA zbyt często można wykryć identyfikowanie nieheteronormatywności jako elementu freakowego. Strategia kampu się tym żywi, a samo MMA jest wręcz kampowe (przecież to są bójki spod klubu na Mazowieckiej, tylko na luźno określonych zasadach i z mocno krindżową oprawą), ale pewne niebezpieczeństwo dalszego freakowania osób nieheteronormatywnych istnieje.

Szefową PINK MMA jest Ewa Lubart, czyli pierwsza kobieta na takim stanowisku na świecie, charakter LGBT organizacji ma także być pionierskim ruchem w skali globalnej (obie deklaracja pochodzą od PINK MMA). Podkreślanie równościowych haseł w materiałach promocyjnych wskazuje, że intencje federacji są relatywnie czyste – w Polsce równość to słaby sposób na hajs, wbrew teoriom spiskowym prawicowych dzbanów, aczkolwiek MMA z nietypowego rozdania to dość chodliwy towar. Same walki mogą być bardzo atrakcyjne, bo choćby udział drag queens wskazuje na to, że będą zawierały elementy kultury queerowej. Marzy mi się absolutnie kampowa gala MMA, chociaż PINK MMA na razie oferuje mało konkretów, poza zaangażowanymi hasłami i deklaracjami o pokazaniu prawdziwej duszy fighterów. Pierwsza gala odbędzie się 3 czerwca w Białymstoku i taki wybór miejsca to kolejny dobrze przemyślany ruch. To tam, na Marszu Równości w 2019 roku, odbył się jeden z najbardziej homofobicznych ataków w wolnej Polsce. Relacja kultury masowej ze społecznością LGBTQ+ jest u nas bardzo skomplikowana (mówiąc dyplomatycznie), jestem bardzo ciekaw, jaki wpływ i ostateczny kształt przyjmie PINK MMA. Oby jak najbardziej pozytywny! 

WIĘCEJ