Piotrkowska znowu wybrzmi muzyką klubową.
Tak, jak wiele innych kultur, również i techno ma swoje mity założycielskie i organizujące zbiorową wyobraźnię. Jednym z takich mitów-wydarzeń jest Love Parade w Berlinie, które zdefiniowało sporą część europejskiej kultury klubowej w latach 90-tych XX wieku. Nie wiem, czy to tylko doświadczenie zachodniej ściany Polski, ale pamiętam wujków i kuzynów, którzy regularnie jeździli na Love Parade, nawet jeśli na codzień słuchali innej muzyki. Chociaż pierwsza parada odbyła się w 1989, to jej złote czasy popularności przypadły na drugą połowę lat 90-tych. To wtedy zaczęła się tradycja hymnów Love Parade, które, oprócz propagowania samej imprezy, stawały się samodzielnymi przebojami i wchodziły do kanonu muzyki klubowej. Od undergroundowej bibki na 150 osób, do wydarzenia, które elektryzowało cały świat. Pojęcie Techno-Kultur zawierało w sobie o wiele więcej, niż tylko jeden gatunek i było parasolem, pod którym kryła się cała kultura klubowa i jej różne muzyczne wcielenia. Co było również odczuwalne i w Łodzi, gdzie coraz mocniej na techno imprezach wybrzmiewał drum’n’bass. Jak mówi DJ Rebus w książce Bartłomieja Kluski, Technowulkan. Łódzkie Parady Wolności: Łódź taka jest, połamana, drumandbassowa. Pewnie ma to związek z tym, że jak w 1989 roku otworzyły się granice i ludzie z Łodzi jeździli na Zachód do pracy, to o wiele więcej z nich wybierało Londyn niż Berlin. Pierwotnie wydarzenie próbowało stworzyć utopię, zmieniającą cały Berlin w parkiet. Przesłanie miłości, równości i społecznej zmiany przez taniec dudniło w pierwszych latach z pełną mocą. Z czasem wydarzenie się skomercjalizowało, ba, zaczęli pojawiać się na nim nawet politycy. Po wyroku niemieckiego sądu z 2001 roku, Love Parade musiało działać na zasadach komercyjnych, czyli w całości ponosić koszty organizacji. Największym z nich było posprzątanie po paradzie. Love Parade rozlało się po całym świecie, roztańczone tłumy pojawiły się m.in. w Mexico City, San Francisco, czy Caracas. Ostatnia z nich, w Duisburgu w 2010, skończyła się tragicznie – zginęło 21 osób, ponad 600 zostało rannych. Mimo tak ciemnego finału, dwie dekady Love Parade odcisnęły swoje piętno na kulturze. Dla wielu była punktem wejścia do klubowego świata, dla innych utopijnym doświadczeniem, które sformatuje ich podejście do życia na lata. Co ciekawe, w tym roku Love Parade znowu przejęła Berlin, tym razem pod hasłem Rave the Planet. Po wielu latach zatańczy również ulica Piotrkowska w Łodzi, do której 30 lipca powróci Parada Wolności.

Eksplozja kultury klubowej w latach 90-tych nie pozostawiła Europy obojętną. W 1996 roku w katowickim Spodku na występ The Prodigy stawi się na 6 tysięcy ludzi (w 1997 roku The Fat of the Land stało się najszybciej sprzedającą się zagraniczną płytą po 1989 roku). W telewizji pojawi się DJ Club na Polsat 2, do kiosków trafi Plastik, a masowe biby techno będą się odbywać w każdym dużym mieście w kraju. Łódzka Parada Wolności, inspirowana Love Parade, wystartowała w 1997 roku. Ale tak naprawdę wszystko zaczęło się od klubu New Alcatraz, który założyli Robert Jakubowski i Sławek Żak, powracający z Wielkiej Brytanii ekspaci zajawieni ravem. To wykluwanie się kultury klubowej w Polsce było naznaczone problemami z sąsiadami i z samym miastem – w 1996 roku klub się zamknął, bo ograniczono godziny jego działania do północy. Ale coś się kończyło, a coś zaczynało i chwilę później powstało New Alcatraz Mega Party Organization. Żak i Jakubowski robili wielkie imprezy, a brytyjskie kontakty pomogły im w bukowaniu klubowych gwiazd. Zależało im na jakości i rozmachu, co przenieśli potem na organizację Parady. Przy Paradzie Wolności pojawił się nowy współpracownik – Rafał Baran, dyrektor marketingu w Sony, wcześniej dyrektor muzyczny Radia Manhattan. Dokoptowano również rzeczniczki prasowe Parady, Katarzyna Nowickę (Novikę, pierwszą damę polskiego clubbingu) i Beatę Boratyn. Parada Wolności nie była spontanicznym przypałem, a w pełni profesjonalną imprezą, którą zbudowało doświadczenie i wyczucie tematu. Odpowiedni PR, zabezpieczeni sponsorzy, spokojny przebieg wydarzenia – takiego scenariusza mogło pozazdrościć wiele innych imprez tego typu. By w stu procentach zapełnić Halę Sportową, musieliśmy ściągnąć do nas ludzi spoza Łodzi. Wymyśliliśmy więc paradę, gdzie w dzień można by się było wyszaleć, wytańczyć za darmo, a wieczorem kontynuować zabawę w hali. Nikt w Polsce tego nie oferował – mówi Robert Jakubowski w książce Technowulkan. Rafał Baran, tamże: pomyślałem, że jak będziemy robić te imprezy tylko w hali, to na zawsze zostaniemy w undergroundzie i że trzeba wyjść do ludzi, pokazać się światu. Tak narodziła się Parada Wolności, mająca połączyć rave’owe party z przemarszem ulicami miasta.

Do izby wytrzeźwiej trafiły trzy osoby, tylko jedna odpadła z zabawy już przed dziewiątą wieczorem. Kilka osób trafiło na odtrucie do instytutu toksykologii. Prawdopodobnie próbowali jednak środków dopingujących. Pozostałym do dobrej zabawy wystarczyła muzyka – pisał Jarosław Berger w Dzienniku Łódzkim w 1998 roku. W trakcie Parad zatrzymano jedną osobę, za sześć porcji marihuany, co jest zaskakująco dobrym bilansem. Aczkolwiek trzeba wziąć pod uwagę fakt, że w tamtych latach przepisy narkotykowe były w Polsce o wiele luźniejsze. Parady Wolności były wielkim sukcesem. Tysiące ludzi tworzących barwny tłum przejmowały ulicę Piotrkowską, wywołując zaciekawienie, a w niektórych przypadkach również i grozę mieszkańców Łodzi. Co ciekawe, pierwsza Parada Wolności odbywała się na samym finiszu kampanii wyborczej do parlamentu. W ostatni dzień przed ciszą wyborczą na ulicach Łodzi agitowano z pełną mocą. Do momentu, kiedy płynąca z głośników muzyka klubowa i barwny, ekscentryczny tłum nie zmył politycznego kiczu i nie przegonił agitatorów zupełnie inną energią. Dziennik Łódzki: Ze stojących na samochodowych platformach głośników w uszy spragnionych ostrego rytmu fanów buchnęła muzyka. Odezwały się setki milczących do tej pory gwizdków – ich dźwięk jest nieodłącznym elementem imprez w rytmie techno. Młodym ludziom rozdawano ulotki z napisem „Dragi to syf” oraz prezerwatywy. Na edycji w 2002 roku bawiło się już ponad 25 tysięcy roztańczonych osób – była to największa impreza z muzyką taneczną w historii Polski. Podobnie jak w przypadku berlińskiej imprezy, chodziło nie tylko o muzykę, ale także o wizję lepszego świata, opartego na otwartości, jedności i pokoju. W potransformacyjnej Polsce takie wydarzenie stało w jaskrawym kontraście do wszechobecnej szarzyzny i poczucia beznadziei. Nieśmiało podsuwano także wątki równościowe – na Paradach z otwartością przyjmowano osoby nieheteronormatywne, aczkolwiek w oficjalnych materiałach prowadzono delikatną dyplomację z władzami i sponsorami. Rave pokazywał swoją inspirującą i leczniczą moc, przy okazji popularyzując muzykę i kulturę klubową, która pod koniec lat 90-tych była i tak w dobrej kondycji, z mocną obecnością w mainstreamowych mediach i własnymi publikacjami. Fikuśne stroje i mocne, kreatywne makijaże, dzikie akcesoria i swawolne tańce, Parada Wolności była łykiem świeżego powietrza w dusznym, bezbarwnym kraju.

Każde miasto zostało dotknięte przez transformację ustrojową, ale Łódź, od XIX wieku miasto przemysłowe i robotnicze, po 1989 roku przeżyło prawdziwy wstrząs. Adam Radoń, który dołączył do ekipy organizującej Paradę z Beatą Boratyn, w magazynie XL napisał artykuł „Technowulkan”, w którym wprost połączył industrialne dziedzictwo miasta z popularnością techno: dlaczego wulkan wybuchł akurat w Łodzi? Powodów popularności muzyki techno w mieście robotniczym, pełnym maszyn, fabryk, kominów i smutnych twarzy można się jedynie domyślać. Zapewne koloryt, spektakularność technowidowisk i łatwość uczestniczenia sprawiają, że są one wymarzoną ucieczką w zupełnie inny świat pełen radości i barw. Fabryczne hale i magazyny to naturalne środowisko rave’u – czy rejwachu, jak pięknie spolszczono ten termin w tamtych latach – Łódź miała ich pod dostatkiem. Klimat w mieście sprzyjał imprezie w rodzaju Parady Wolności, która stała się klubowym centrum Polski pod wieloma względami. Jak wspomina Novika w Technowulkanie, wtedy ważną rolę odgrywały didżejskie konkursy, a ten organizowany przy Paradzie Wolności szybko zaczął cieszyć się renomą w środowisku. Miksy przysyłano na kasecie, stawką był kontrakt z jednym ze sponsorów imprezy, wytwórnią Sony. Łódź to miasto z modową tradycją, więc i pod tym względem było to inspirujące wydarzenie. Ta była nie tylko inspirowana przebitkami z podobnych imprez na całym świecie, puszczanych przez Vivę czy MTV. Z łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych przypływały fantazyjne kreacje, które funkcjonowały w symbiozie z klasycznym rave’owym (rejwachowym?) stylem i robotniczymi kamizelkami, chętnie przywdziewanymi przez roztańczoną gawiedź.

Wraz ze wzrostem popularności Parad, swoje platformy wypuszczały media, instytucje kultury, a nawet politycy w postaci młodzieżówki Unii Wolności. Każda z tych ciężarówek miała inny cel. Jedni mieli jakiś przekaz polityczny, inni chcieli zarobić, coś sprzedać, a jeszcze inni zbierali się jako środowisko rozmaitych dziwaków, którzy chcieli zamanifestować, że są. Nie wszystkim się te manifestacje podobały. Z naszej perspektywy czasowej, polska przestrzeń mogła od zawsze wydawać się naładowana katolicką, konserwatywną i nacjonalistyczną energią. To nie do końca prawda – owszem, kościół katolicki i środowiska z nim związane gromadziły ogromny polityczny i medialny kapitał w latach 90-tych XX wieku. Ale prawdziwa jazda zaczęła się pod koniec tysiąclecia, kiedy do władzy doszło AWS. Do tej pory różnorodność, ekspresja wolności, alternatywa były widziane jako pozytywne wartości, składowe zachodniego zestawu, który przyjęliśmy po 1989 roku. Wielu środowiskom politycznym, szczególnie tym związanym z kościelną prawicą, taka wizja rzeczywistości zupełnie nie odpowiadała. W 1998 roku uchwalono konkordat, pieczętując sojusz tronu z ołtarzem. Kiedy Parady Wolności się rozpędzały, w siłę rosły również głosy krytyki. Przodował im między innymi Zbigniew Nowak ze Stowarzyszenia Rodziny Polskiej. U podstaw tej idei leży hedonizm. Uczestnictwo w niej [Paradzie Wolności] demoralizuje młodzież, ucząc braku odpowiedzialności, zbędności zasad w życiu, przyzwyczajając do wulgarnego, wyzywającego zachowania. Podczas parad tego typu promuje się używania narkotyków i alkoholu. Jakimi Polakami, rodzicami i obywatelami będą młodzi ludzie, którzy w wieku nastoletnim przejdą taką „szkołę”? – pytał w 1999 roku. Dzisiaj już wiemy, że apokalipsa moralna nie nadeszła, ba, wiele z osób biorących udział w ówczesnych Paradach przeszczepiło pasję do kultury klubowej swoim pociechom i nic wielkiego się nie stało. Ale konserwatywna paranoja rozkręcała się coraz bardziej. Pisali o mnie, że jestem ambasadorem szatana na Łódź – wspomina Adam Radoń w Technowulkanie. Niezastąpiony Nasz Dziennik wpisywał Parady w szerszy, diabelski plan: Discjockeje (…) są zgranym zespołem dążącym do określonych celów. Podczas jednego technoparty specjaliści ci, wykorzystując najnowsze komputery „real time”, nowoczesne magnetowidy, potężne zestawy monitorów graficznych, potrafią wywołać odpowiednio: euforię, agresję, czy pożądanie seksualne jednocześnie u tysięcy młodych ludzi [i bardzo fajnie! – PK], wprowadzając ich w stan zbiorowego pokuszenia! (…) Widok tysięcy młodych ludzi w ekstatycznym uniesieniu, krzyczących, tracących kontrolę nad sobą w huku i morzy kolorowych oparów przywodzi na myśl skojarzenie z piekłem. Już pal sześć, że rydzykowe medium opisuje coś, co równie dobrze może być pielgrzymką na Jasną Górę, ale reakcyjne grupy czuły, że młodzi wyślizgują się z ich łapsk. Co ciekawe, część podobnych argumentów powtarzali przebrzmiali rockmani, jak Maciej Maleńczuk, którzy w techno nie widzieli wiele ponad hałas, a już na pewno nie muzykę. Polityczno-ideologiczna nagonka na Parady Wolności swoje apogeum osiągnęła w kampanii wyborczej Jerzego Kropiwnickiego, który wprost obiecał, że nie będzie wydawał zgody na ich organizację. Mimo referendum, które przyniosło wsparcie dla organizacji imprezy, było już za późno. Na progu nowego millenium zmienił się nie tylko polityczny klimat, ale również regulacje dotyczące reklamowania wyrobów tytoniowych i alkoholowych, de facto eliminując je z przestrzeni publicznej (poza piwem). Skutki mocno odczuła branża rozrywkowa i media lifestyle’owe. Wiele kultowych tytułów się zamknęło, a sponsorowanie imprez zostało znacząco ograniczone. Parada Wolności zasnęła na 20 lat, żeby obudzić się w nowej rzeczywistości. Zarówno muzycznej, jak i społecznej.

30 lipca tego roku ulica Piotrkowska w Łodzi znowu wypełni się tanecznymi brzmieniami. Hasłem tegorocznej edycji Parady Wolności jest Tańcz, baw się i bądź wolny, a wydarzenie ma być również gestem solidarności wobec Ukrainy i sprzeciwu wobec wojny. Pomysł krążył tak jak legenda tej imprezy. W Łodzi to miejska legenda, w środowiskach DJ-skich również. W ubiegłym roku ukazała się książka o Paradzie, „Technowulkan”, to było okazja do spotkania się dawnych organizatorów – mówi Rafał Baran, obecnie CEO Bridge2Fun. Berlin był inspiracją, ale chcieliśmy rozwijać coś własnego. Zresztą Berlin nie po raz pierwszy jest dla naszej kultury inspiracją (romantyzm nie wziął się z Mazowsza). Muzyka, która nas kiedyś unosiła siłą swojej awangardy teraz ma już mniejszą siłę, bo trudno mówić o awangardzie, która ma 30 lat… Zostaje zatem forma i wartości uzupełniane muzyką. I w tym kierunku chcemy się rozwijać, bo innej Parady w środku miasta nie ma w Polsce, nie ma też innej imprezy (może poza Pol’and’Rock), która jest autentyczna, a nie zrealizowana na zlecenie sponsorów. I to jest nasza siła: uczestnicy, zaangażowanie, centrum miasta, a nie jakieś getto wyrzucone poza miejskie granice. I tak, jak w 2003 roku władze miasta stanęły na drodze Paradzie, tak dzisiaj jest zupełnie inaczej – impreza jest częścią oficjalnych obchodów 599. urodzin Łodzi. W Łodzi zmieniły się tez władze, a trzeba pamiętać ze Parada skończyła się dwadzieścia lat temu, bo prawicowy prezydent miasta jej zakazał i to pomimo pozytywnych wyników referendum, które sam ogłosił. No i nowe, postępowe władze miasta na czele z panią prezydent Hanną Zdanowską, powiedziały, że wspierają reaktywacje imprezy, oraz przywrócenia Łodzi wizerunku miasta otwartego, różnorodnego, młodego i kreatywnego. Jest też moda na lata 90. i autentyzm muzyki, subkultur z tamtej dekady. Parada Wolności kojarzy się z Łodzią mimo, że minęło dwadzieścia lat. Impreza została odebrana jej uczestnikom przez Miasto i teraz się zreflektowało, że musi oddać to, co kiedyś zabrało i wykorzystać to do odnowy wizerunku Łodzi. Zmieniło się nie tylko nastawienie samorządu, ale i sama publika. Techno wygryzło muzykę gitarową jako główny język muzycznej alternatywy i nie wywołuje już takich negatywnych emocji, jak kiedyś. Rafał Baran: Myślę, że kontekst wcale nie jest taki inny, mimo, że muzyka klubowa jest już wszędzie. Jak każda subkultura weszła do każdej formy twórczości. Słowa takie, jak remix, clubbing, rave weszły na stałe do języka. Myśleliśmy, że świat się zmienił, ale on się nie zmienił. Nadal są siły, które zagrażają liberalnym wartościom, stylowi życia, prawom człowieka. Wtedy cieszyliśmy się, że wolność odzyskaliśmy, dziś trzeba pokazać, że o wolność trzeba ciągle walczyć i o niej przypominać. Parada Wolności to nie kolejny festiwal, impreza klubowa czy koncert. To manifestacja ludzi, którym zależy na wolności. Myślę, że będziemy mieli imprezę wielopokoleniową, bo tamta generacja z lat 90-tych ma już swoje dzieci, a nawet wnuki, którym przekazali kapitał kulturowy i światopoglądowy. Podejście władz miasta jest tylko jednym z wielu dowodów na prawdziwość tej tezy. Powrót Parady Wolności może być ciekawym eksperymentem demograficznym – spotkają się na nim zarówno weterani i weteranki, które przechodziły Piotrkowską dwadzieścia lat temu, jak i zupełnie nowa publiczność, która zafascynowała się kulturą klubową całkiem niedawno. Chcemy przyciągnąć młodych, bo dzięki nim Parada może mieć perspektywy. I mam nadzieję, że starzy wyjadacze z Parad z lat 90. przyprowadzą swoje dzieci, a osoby, które nie były w Łodzi na Paradzie, w końcu ją odwiedzą. To spotkanie pokoleń na gruncie muzyki idealnie wpisuje się w założenia i przesłanie Parady Wolności. Pokoleniowe koło rodzimej kultury klubowej toczy się dalej, zasilane nową i starą energią. Do zobaczenia w Łodzi!
Foto: Jakub Owczarek / Sebulec
Modelx: Ada Smyk, Natalia Mikke, Nikodem Jastrzębski
Stylizacje i produkcja: Julia Czub
Supervision: Daniel Jankowski
Makeup: Stella Duiwel
Featured fashion: Record Couturier, Cute Clothes, Fal-ash