Wchodząc w 2019 rok chyba nikt nie spodziewał się, że to country będzie poligonem, na którym będą się działy jedne z najciekawszych muzycznych wydarzeń.

Kilkanaście miesięcy temu Kacey Musgraves za sprawą swojej nagrodzonej Grammy dla najlepszego albumu płyty Golden Hour poszerzyła mocno horyzonty tematów poruszanych w tym gatunku. Miley Cyrus do spółki z Markiem Ronsonem w „Nothing Breaks Like a Heart” zrewitalizowała klasyczne brzmienie Nancy Sinatry i pozwoliła mu się wspiąć na szczyty popularności. Przełomem jest jednak „Old Town Road”.  Niemający sobie równych w tym roku hit Lil Nas X-a, który połączył country z rapem w niespotykany wcześniej sposób i rozpoczął kolejną debatę na temat sztywnego kanonu ideałów, z którymi ta muzyka jest kojarzona. Dokonany ostatniego dnia czerwca coming out artysty tylko dolał oliwy do ognia.

Lil Nas X nie jest jednak pierwszym otwarcie homoseksualnym artystą eksperymentującym z brzmieniem współczesnych kowbojów. W marcu, po serii singli sięgającej końcówki zeszłego roku, swój debiutancki album wydał Orville Peck. Zagadkowy songwriter nie zdradza zbyt wiele na swój temat. Jego personalia to tylko pseudonim, a czujni internauci próbują namierzyć jego prawdziwą tożsamość, łącząc go z kilkoma punkowymi zespołami, w których rzekomo grał. Peck nigdy nie rozstaje się z jedną ze swoich masek. Skórzane, całkowicie zakrywające górną część twarzy akcesoria ozdobione są frędzlami zasłaniającymi usta i podbródek wokalisty i sprawiają, że wygląda on równocześnie jak komiksowy antybohater z Dzikiego Zachodu oraz uczestnik konwentu BDSM. Aura tajemnicy nie jest jednak wszystkim, na czym Amerykanin opiera swój image: „Jest mnóstwo teatralności w tym, co robię, i jest ona zamierzona. To całkiem ironiczne, bo równocześnie naprawdę wierzę, że ten projekt to najbardziej szczera rzecz, jakiej dokonałem w swojej artystycznej karierze. Nigdy bardziej się nie odsłoniłem jako wokalista i tekściarz” – mówił w wywiadzie dla Noisey.

Brzmieniowo Peck przypomina mroczny negatyw Roya Orbisona. Swoim głębokim, pełnym pasji głosem równocześnie przywołuje standardy country i amerykańskiego folkloru, ale także dodaje do nich solidną porcję mroku. Jego debiutancki longplay Pony miesza bowiem tradycyjne brzmienia z elementami rocka gotyckiego czy postpunku. Podobny podgatunek opatentowali już dobre dwie dekady temu m.in. Slim Cessna’s Auto Club czy 16 Horsepower. Mieszkający obecnie w Kanadzie artysta brzmi jednak świeżo przede wszystkim dzięki palecie emocji, którą udało mu się zawrzeć na płycie. Muzyk żongluje kliszami związanymi z kowbojskim życiem oraz na swój sposób interpretuje figurę samotnego jeźdźca. Wszystkie te stereotypowe przedstawienia same zresztą proszą się o dekonstrukcję. Najbardziej ujmująca w jego muzyce jest jednak wspomniana szczerość. Kryjąc się za swoją anonimową kreacją oraz skórzanymi akcesoriami, Peck otwiera się przed słuchaczem, poruszająco opisując samotność skontrastowaną z gnającym do przodu, wiecznie skąpanym w świetle księżyca w pełni światem. Doskonale balansuje przy tym na granicy uniwersalności tekstów country i homoerotyzmu kryjącego się w gatunkowym żargonie.

fot. Carlos Santolalla

Peckowi daleko jest do mainstreamu. Nie ma zresztą raczej takich ambicji. Pony ukazało się nakładem cieszącej się dużą estymą, ale niezależnej wytwórni Sub Pop. Songwriter nie wystawił się więc jak na razie na ostrzał środowisk z reguły kojarzonych z country – konserwatywnym bastionem republikańskiej Ameryki. Do spółki z wymienionymi na początku tekstu artystami prowadzi jednak bandę jeźdźców, którzy szukają nowych ścieżek ekspresji w tym tradycyjnym brzmieniu.  – To bardzo ekscytujące, być częścią debaty o łamaniu barier w tym gatunku. Mam niesamowicie dużo szacunku do country, słucham go od tak dawna i stąd wiem, że zawsze towarzyszył mu zróżnicowany i subwersywny underground. To jednak muzyka z określoną tożsamością w głównym nurcie. Grube ryby z Nashville prowadzą narrację, w której rządzą biali goście śpiewający o ciężarówkach. Tacy artyści jak Lil Nas X czy Kacey Musgraves otwierają drzwi nowym głosom i odmiennym perspektywom w muzyce country. To jest strasznie podniecające – powiedział w wywiadzie dla kanału CBC Music.

Popularność Orville’a Pecka stale rośnie (Pony to jeden z tych albumów, które zaczęły zdobywać rozgłos z opóźnionym zapłonem), a jego wpływ na hermetyczne i uważane za mocno tradycyjne środowisko może się okazać niebagatelny. Nie jest on jednak pionierem w tej kwestii. Ten tytuł należy się Patrickowi Haggerty’emu występującemu pod pseudonimem Lavender Country. Jego eponimiczny album z 1973 roku jest powszechnie uznawany za pierwszy album country nagrany przez otwarcie homoseksualną osobę. Aktywny od lat 60. w grupach i stowarzyszeniach wspierających mniejszości seksualne, muzyk chciał „stworzyć coś dla ludzi, którzy muszą ukrywać się ze swoją orientacją”. Pochodzący ze stanu Waszyngton Haggerty udzielał się jednak tylko lokalnie i nigdy nie zajął się muzyką na pełen etat. Z zapomnienia wyrwała go wytwórnia Paradise for Bachelors, która w 2014 wydała reedycję jedynego albumu Lavender Country, nagłaśniając w ten sposób jego niezwykłą historię. Haggerty powrócił do koncertowania, a w czerwcu tego roku wydał pierwszy od 46 lat album – Blackberry Rose and Other Songs and Sorrows from Lavender Country.

Front gejowskiego country jest więc bardzo zróżnicowany i fascynujący. I jest być może najbardziej ekscytującą rzeczą, jaka muzycznie wydarzyła się w tym roku. Teraz pozostaje oddać lejce Orville’owi Peckowi i zobaczyć, na jakie rubieże zaprowadzi ten nurt.

WIĘCEJ