Koło mediów społecznościowych modami się toczy. Co chwilę pojawiają się apki, które szturmem podbijają serca i palce użytkowników i użytkowniczek, najczęściej młodych (starsi odgrywają wtedy rytuał pod tytułem nie rozumiem, o co chodzi z aplikacją X). 2020 to zdecydowanie rok TikToka i OnlyFans. Chińską zmorę boomersów dzisiaj zostawimy, ale o OnlyFans porozmawiać warto, bo sukces serwisu jest znamienny z wielu powodów.

Dla niewtajemniczonych – OnlyFans to serwis, który powstał w 2016 roku i działa na zasadzie płatnych subskrypcji, pierwotnie był bezpieczną przestrzenią dla sex worku, często o fetyszystycznym zacięciu, choć nie tylko. Skala wyuzdania contentu jest różna, nie mówiąc o tym, że znajdziemy tam także treści kompletnie nieseksualne: w dobie powszechnie dostępnych, bezpłatnych treści, bezpieczny serwis z sensownym paywallem jest dobrym wyjściem dla twórców i twórczyń.     

Nietrudno zgadnąć, że pandemia miała potężny wpływ na rozwój OnlyFans. Już na jej samym początku wiele osób żartowało, że jeśli stracą pracę, to wejdą w porno, co oczywiście rozsierdziło osoby parające się sex workiem (poniekąd słusznie, bo praca seksualna wcale łatwa nie jest). Dla wielu osób postawienie konta na OnlyFans przeszło ze sfery żartu do rzeczywistości: ekonomiczne reperkusje pandemii, a w części przypadków także i nuda, dały się  we znaki i serwis przeżywa oblężenie. Od marca miesięczna liczba zapisów rośnie w tempie 75%: za wzrost odpowiadają głównie Stany Zjednoczone, gdzie bezrobocie podskoczyło astronomicznie, a administracja Trumpa uparcie odmawia sensownego wsparcia dla poszkodowanych przez pandemię. Mimo stygmy wokół pracy seksualnej, OnlyFans przez swoją przystępność i względne bezpieczeństwo stało się realną alternatywą wobec biedy. Kto wie, być może konsekwencją sukcesu serwisu oprócz realnej poprawy sytuacji materialnej wielu osób będzie także poprawienie opinii, jaką cieszy się sex work.

Ale serwis przyciągnął nie tylko zdesperowane ofiary późnego kapitalizmu, czy tych, którzy czują się na tyle swobodnie ze swoim ciałem, by na nim zarabiać. Czy to z zachłanności, czy z próżności i nudy, na OnlyFans rzucili się także celebryci i celebrytki.

Niedawno głośna była sprawa Belli Thorne. Dawna gwiazdka Disney’a wkroczyła na serwis jak po swoje i już pierwszego dnia mogła pochwalić się zarobionym milionem dolarów. Efekt? OnlyFans zmieniło zasady rozliczania z tygodniowego na miesięczny i wprowadziło limity napiwków i cen za ekskluzywne treści. Thorne broniła się tym, że po prostu robiła research do nowej roli, a zyski idą na cele charytatywne i… będą inwestycją w jej firmę produkcyjną (rzeczywiście, cel ze wszech miar szlachetny). Świat hip-hopu również pokochał OnlyFans: konta mają tam m.in. Cardi B, Tyga, czy Blac Chyna. Nie brakuje też standardowych hien i energetycznych wampirów łasych na sławę i pęgę: YouTuberka Tana Mongeau, profesjonalny edgelord Onision czy smutny człowiek Aaron Carter (brat Nicka z Backstreet Boys) to tylko kilka nazwisk z tej dość niekomfortowej listy.

Można spytać: co w tym złego, kto bogatemu zabroni? Właśnie, słowo bogaty jest tu kluczowe. OnlyFans z bezpiecznej przystani dla osób pracujących seksualnie staje się kolejnym obszarem skolonizowanym przez osoby ze środkami pozwalającymi dominować nad tymi, którzy tych środków nie mają. Zwykła osoba z kamerką rywalizuje o portfel i uwagę z celebrytką, która ma na podorędziu cały zespół pracujący nad contentem. Obecność znanych nazwisk zmienia naturę serwisu i zasady tego, jak działa – jeśli uwaga jest walutą, to wejście celebrytów musi zachwiać systemem. Widać to dobitnie po sprawie Belli Thorne, której przybycie miało bardzo negatywne skutki dla reszty. Znowu bogaci się bogacą, a biedni biednieją, czyli późny kapitalizm w pełni swej bezwstydnej ohydy.

Tu i ówdzie mówi się, że OnlyFans może stać się nowym Instagramem. Podstawowym problemem treści w mediach społecznościowych jest to, że są one bezpłatne i ciężko je monetyzować. OnlyFans proponuje zdrową alternatywę: pracujesz wizerunkiem i/lub ciałem – zarabiasz. Zresztą już dzisiaj dla wielu osób, które eksploatują swoją cielesność, wizerunek lub seksualność, Instagram jest tylko sposobem na promowanie konta na OnlyFans. Swoistego rodzaju wersją demo: tutaj jest w miarę grzecznie, ale jak zapłacisz, otworzy się przed tobą zupełnie nowy świat wrażeń! To oczywiście zmiana na lepsze – powstały już całe książki o tym, jak staliśmy się darmowymi pracownikami i pracowniczkami mediów społecznościowych, dobrze, że jest serwis, który pozwala w miarę bezpiecznie monetyzować treści.

W jakimś sensie przejście od Instagrama do OnlyFans jest również logiczną konsekwencją bastardyzacji rewolucji seksualnej, której dokonuje kapitalizm: ostateczną komodyfikacją ciała i seksualności. Nic dziwnego, że łapie się na to także świat muzyki, od dekad szkolony w sprzedawaniu czegoś więcej, niż tylko dźwięków.

Nie wiem, czy sukces OnlyFans jest wyłącznie wynikiem pandemii, mam niejasne podejrzenia, że raczej naturalną konsekwencją pewnych procesów. Tym bardziej warto mu się przyglądać, bo jak w soczewce skupia wiele zagadnień współczesności. Nierówności ekonomiczne, celebrycki kult, zagadnienia związane z prywatnością i seksualnością, obieg treści w internecie… Za Oceanem stał się fenomenem, ale i w Polsce znajdziemy wiele osób, które zaczęły korzystać z serwisu w aktywnej roli. Czy OnlyFans stanie się nowym Instagramem i co to będzie oznaczać? Zobaczymy za jakiś czas – kolejne pandemiczne miesiące raczej nie zastopują wzrostu serwisu, a tylko go wzmocnią.    

WIĘCEJ