Wczoraj (18 stycznia) Oliwka Brazil wypuściła nowy singiel „Karaluchy”, którego nieoczekiwanym gościem okazał się Białas. To dobry moment, by przyjrzeć się dotychczasowym poczynaniom Oliwki i zastanowić się, co jeszcze raperka może nam zaoferować.

Nawet taka laiczka jak ja, potrafi zauważyć, że przez ostatnie dekady polski rap diametralnie się zmienił. Oczywiście rap to obecnie pop, gatunek, który rozrósł się niesamowicie. Hip-hop tworzy miejsce dla rozmaitych twórców i twórczyń niezależnie od grubości potrfela, doświadczeń życiowych, pochodzenia czy nawet umiejętności raperskich. Kiedyś rapowali tylko prawdziwi ulicznicy i osiedlowe cwaniaczki, a teraz wystarczy dobrze nawinąć na TikToku, stać się viralem i odpowiednio pokierować swoją karierą, by dostać umowę od wytwórni. Odbiorca też się zmienił, bo hip-hopu słuchają wszyscy od kolegów Taty Matczaka po 12-letnie dziewczynki i każdy_a znajdzie tam coś dla siebie. Rap jest egalitarny, a co za tym idzie, z roku na rok oferuje coraz więcej reprezentacji.

Nie da się jednak zaprzeczyć, że od momentu powstania hip-hop był gatunkiem silnie zdominowanym przez mężczyzn. Na polskiej scenie muzycznej od lat 90. przede wszystkim gościli raperzy i do dziś jest to gatunek mocno zmaskulinizowany. Latami kobiety w hip-hopie funkcjonowały raczej w roli dodatków w teledyskach, niż jako pełnoprawne twórczynie, co potwierdza wydana przez Narodowe Centrum Kultury Antologia Polskiego Rapu, w której z 52 opisanych sylwetek, znajdziemy zaledwie dwie raperki – Lilu i Wdowę. W USA historia wygląda nieco lepiej, pionierki hip-hopu, takie jak Salt-N-Pepa i MC Lyte przełamywały bariery i kruszyły stereotypy dotyczące kobiecej seksualności już od połowy lat 80., torując drogę legendom, takim jak Missy Elliot, Queen Latifah, a później Nicki Minaj, Cardi B i Megan Thee Stallion. Miejsce raperek w kontekście gatunku, który nadmiernie seksualizuje i uprzedmiotawia kobiety to istotny temat w dyskusji, która za oceanem przewija się od lat, a w Polsce wciąż jeszcze nie wybrzmiała.

Nie wychodzę z założenia, że Oliwki Brazil należy bronić tylko dlatego, że jest kobietą, która otwarcie mówi o swojej seksualności i odważnie wchodzi w obszar, w którym kobiet jest wciąż mało. Kwestia raperek jest znacznie bardziej złożona, a Oliwka oprócz bezpardonowych przekleństw i bragga w damskim wydaniu do hip-hopu nie wnosi nic nowego. W rzeczywistości utrwala patriarchalne i mizoginistyczne wartości, które od zawsze były w sercu tego gatunku. Oliwka to tak naprawdę przebrana za raperkę pick me girl, która na koleżanki patrzy z góry, trzyma się z tylko z chłopakami (i ustawia ze słodkimi patusami), a tak w ogóle to wszystkich najchętniej obraża i to w mało błyskotliwy sposób, nie mówiąc przy tym nic ciekawego.

Dziewczyny, które robią muzykę zawsze chciały być Oliwką Brazil. Po prostu im nie wyszło i one teraz nie chcą mi podać ręki, bo one zawsze chciały tak nawijać – powiedziała raperka podczas audycji w Newonce.radio, którą prowadziła z Young Leosią. A w najnowszym singlu „Karaluchy” rapuje, że kumpel od wizażu, wiadomo, musi być gejem / Bo gdyby był hetero chciałby zbadać fiutem teren! Wniosek jest prosty – Oliwką Brazil chcesz być albo chcesz ją ruchać. Nie ma nic pomiędzy.

Nie czuję się osobą kompetentną do tego, by oceniać umiejętności wokalne czy muzyczne zarówno Oliwki, jak i Białasa. Jednak słuchając i oglądając „Karaluchy”, nie mogłam wyjść z podziwu. Koncepcja, estetyka, oświetlenie – nie za dużo się tu klei. Gdyby tekst piosenki o tym nie informował, w życiu nie zorientowałabym się, że wygenerowane komputerowo owadzie głowy osadzone na ludzkich, muskularnych ciałach to tytułowe karaluchy. Oliwka w kulkach z lizakiem wygląda raczej, jakby czekała na znajomych w warszawskich Zagrywkach, niż nagrywała klip do nowego singla, a do tego cały utwór to po prostu festiwal mizoginii. Wyglądasz, jak dziwka, dlatego wciąż Cię kupują – nawija Oliwka, po raz kolejny obrażając sex workerki (wers eskortki to chude szmaty, a ich suty jak salami jest wypalony w mojej pamięci). Białas wtóruje: Może zmieńmy tytuł tego kawałka na „Muchy” / Bo wyglądasz, jakbyś przepłynęła morze gówna. Ok, pozostawmy to bez komentarza.

Mamy 2022 rok, czy to naprawdę za dużo, by liczyć w rapie na coś innego?  Wzrastająca obecność raperek oraz ich komercyjny sukces to dowody na to, że kobiety wreszcie zaczynają zajmować należyte miejsce w hip-hopie. Jednak jeżeli ich sukces oparty ma być na mizoginii, to ja podziękuję. Wiele artystek podkreśla w swojej twórczości własną seksualność i mimo iż najczęściej estetycznie wciąż wpisują się w male gaze, pozostają wierne swoim zasadom, jak np. Cardi B i nie muszą tego robić kosztem innych. Coraz więcej jest i twórczyń (Princess Nokia, Tommy Genesis, Shygirl), które wyłamują się z patriarchalnych schematów, prezentując świeże, kobiece podejście do tematu cielesności i seksu. Co w Oliwce Brazil przeszkadza najbardziej, to nie wulgarność czy eksplicytna seksualność. Są zapewne i tacy, którzy argumentowaliby, że już te dwa aspekty czynią twórczość Brazil ewenementem na polskiej scenie hip-hopowej. Ostatecznie dekadę temu nikomu nawet nie śniła się tak zuchwała i wulgarna raperka. Rozumiem też, że rap ma być bezkompromisowy, teoretycznie nie jest to muzyka tworzona z myślą o tym, by jak lukrowany pączek spodobać się wszystkim, choć w praktyce różnie to bywa, ale wciąż uważam, że stać nas na więcej (a może po prostu inaczej) niż Oliwka Brazil. Cała jej narracja zdaje się opierać na banalnym: wy jesteście chujowi, ja zajebista. Dlaczego? Bo tak. Nie ma tu nic nowego i ciężko mi uwierzyć, że Brazil będzie w stanie zaoferować nam coś innego niż dotychczas, choć mocno trzymam za to kciuki.

WIĘCEJ