Gdy wellness wjedzie za mocno. Kogo stać na bycie zdrowym_ą?

Oglądając jakiś czas temu nowy sezon Kardashianek w szczególności przykuł moją uwagę motyw samozwańczej hipochondryczki Kendall Jenner, która nie dość, że ma w domu cały pokój odnowy biologicznej wypełniony rozmaitymi komorami, gdzie poddaje się różnym zabiegom – np. terapii tlenowej pod wysokim ciśnieniem, to w ramach rozrywki umawia się ze znajomymi na kroplówki. Oczywiście tłumaczone jest to wkrętką w zdrowie i wellness. Skonsternowana tym, że zamawianie kroplówki na telefon dla zupełnie zdrowej 26-latki to nowa definicja dbania o siebie, postanowiłam zgłębić temat.

Termin wellness został spopularyzowany pod koniec lat 50. przez dr Halberta L. Dunna, tak zwanego ojca ruchu odnowy biologicznej. Od tego czasu wyraźnie zarysowała się różnica między zdrowiem i dobrym samopoczuciem a wellness. Podczas gdy zdrowie rozumiane jest jako brak choroby, to wellness ma być aktywnym i ciągłym dążeniem do poprawy własnego ja. I tak wellness wkroczył w nasze życie jako uosobienie zdrowia, szczęścia i permanentnego dbania o siebie, które szybko zmieniło się w przemysł o wartości szacowanej na 1,5 miliarda dolarów. To nierealny cel, coś, nad czym pracujesz, do czego dążysz, o co walczysz, ale nigdy nie widzisz końca. Im bardziej się w to angażujemy, tym więcej możliwości na lepsze samopoczucie. Jak dobrze jest wystarczająco dobrze? Według branży wellness zawsze możesz być lepiej. Szukamy strzału w dziesiątkę, kiedy w rzeczywistości wpadliśmy w króliczą norę i skończyliśmy, jak Alicja w Krainie Czarów.

Wellness w gruncie rzeczy ma więcej wspólnego z zyskiem niż ze zdrowiem. Idei tej nie promują lekarze, a chude, białe celebrytki, którym zależy na sprzedaży własnej linii olejków eterycznych, autorskich zabiegów na ciało czy suplementów, które odmienią twoje życie i sprawią, że schudniesz w rekordowym tempie. W wellness chodzi o przyjmowanie drogich witamin bez uprzedniego ustalenia przez specjalistę, czy faktycznie cierpisz na niedobór. O robienie detoksu sokowego z selera, bo to magia dla twojego jelita. Wellness to eliminowanie grup pokarmowych, które akurat w tym sezonie okazują się być wysoko uczulające, nowa dieta ułożona pod twoją grupę krwi i noszenie odpowiednich markowych legginsów. Wellness to też nowy holistyczny hotel położony w zacisznej okolicy poza miastem, który oferuje już nie tylko indywidualny weekend dobrego samopoczucia, ale też pakiet firmowy na kurs: wellbeing w miejscu pracy.

Branża wellness sprawia, że popadamy w obsesję, jesteśmy niespokojni i czujemy się przytłoczeni. Ciągłe kontrolowanie tego, czy na pewno się zdrowo odżywiamy może w rzeczywistości szkodzić własnemu samopoczuciu. Ortoreksja to stan obsesyjnych zachowań w dążeniu do zdrowej diety. Chociaż jest to stosunkowo nowe pojęcie (termin został ukuty w 1998 roku) to zjawisko to przybiera na sile, bo tzw. clean eating staje się stylem życia. Objawy mogą być kompulsywne, jak sprawdzanie etykiet żywieniowych, eliminowanie całych grup żywności (cukier, węglowodany), stresowanie się brakiem dostępu do zdrowej żywności i obsesyjne śledzenie kont żywieniowych influencerek wellness. Każdy_a z nas zna taką osobę, a może to nawet my?

Diety przewidują tzw. cheat meals, które mają zaspokoić jedzeniowe zachcianki i sprawić, że będąc na restrykcyjnym planie żywieniowym nie czujemy się całkowicie pozbawieni ulubionych potraw. Założenie jest takie, że jeśli wiesz, że możesz raz w tygodniu rozkoszować się ulubionymi potrawami, w tygodniu będziesz trzymać dyscyplinę. Po pierwsze cheat meals sugerują, że jedzenie naturalnie dzieli się na to złe i dobre, a gdy zjemy ulubioną pizzę neapolitańską, czy w upalny dzień pójdziemy na lody i nie jest to wpisane w nasz cheat meal, to powinniśmy czuć się źle. Wiecie co jest naprawdę złe? Przypisywanie emocji do jedzenia, bo sprawia, że gdy zjemy coś, co nie jest clean, ​​czujemy wstyd, zjada nas poczucie winy i zaczynamy nienawidzić siebie. Zdrowy rozsądek podpowiada nam, że chodzi o równowagę, ale clean eating wcale nie jest równowagą, to trenowanie siebie, które prędzej czy później  skończy się złamaniem się, a potem surową krytyką za zbyt słabą wolę, co może prowadzić do rozwinięcia się poważnych zaburzeń odżywiania. Oczywiście należy myśleć o tym, co jemy i starać się dbać o zrównoważoną dietę, ale detoksy sokowe to czysty marketing i warto mieć świadomość, że nie trzeba płacić za nie kilkuset złotych, bo wątroba oczyszcza się za darmo.

Kolejnym toksycznym aspektem wellness jest noszenie urządzeń, które śledzą i mierzą pracę organizmu – tzw. wearables. W kulturze wellness co druga osoba korzysta z aplikacji, stron internetowych i rozmaitych urządzeń, aby monitorować każdy kęs, który przechodzi przez ich usta, każdy krok, każde uderzenie serca, cykl snu i postępy w sprawności fizycznej. Obecnie mamy informacje na temat zdrowia, do których nigdy nie mieliśmy dostępu, ale nieograniczone dane mogą przyczynić się do powstania kultury lęku o zdrowie. Coraz częściej zauważa, że ludzie są zaniepokojeni problemami zdrowotnymi do tego stopnia, że może to negatywnie wpływać na ich zdrowie psychiczne, pracę a nawet relacje. Nasza waga zmienia się w zależności od tego, kiedy byliśmy w łazience, ile soli było w naszym posiłku, kiedy ostatnio sikaliśmy, i jak bardzo jesteśmy odwodnieni.  Podarowanie ludziom dostępu do spersonalizowanych danych, których nie potrafią interpretować może mieć skutki odwrotne do zamierzonych, a w najlepszym wypadku będzie mylące i demotywujące.

Najgorsze w kulturze wellness jest przeniesienie odpowiedzialności za zdrowie na jednostki poprzez rynek komercyjny. Środowisko, w którym żyjemy, powinno być zaprojektowane tak, aby zmaksymalizować nasze zdrowie. Ćwiczenie powinno być nieświadomą przyjemnością, a nie obowiązkiem, w który musimy zainwestować czas i pieniądze. Lepsza infrastruktura dla ruchu pieszego i rowerowego to pierwszy krok do tego, by wprowadzić ruch do naszego życia codziennego tak, by nie musieć kupować karnetów na siłownię, na którą prowadzi droga w korku. Jazda na rowerze powinna być łatwiejsza, bezpieczniejsza i szybsza niż dojazd samochodem. Naszego dobrego samopoczucia nie powinniśmy mierzyć w kilogramach, zamiast tego uczyć się jeść intuicyjnie, bez konieczności obsesji na punkcie ilości kalorii, mikro i makro. Wellness to nie powinna być nowa seria świeczek z Poosh od Kourtney Kardashian czy kurs oddychania wypuszczony przez Goop Gwyneth Paltrow, a już na pewno nie powinna to być kroplówka na dowóz. Wellness to powinien być dostęp do mieszkania bez wilgoci i pleśni, określona ilość godzin pracy bez siedzenia po nocy i możliwość wzięcia urlopu chorobowego lub pójścia na terapię na NFZ. Powinniśmy zredefiniować wellness i zdjąć odpowiedzialność za zdrowie z jednostki i zacząć myśleć o odpowiedzialności społecznej. Warto szukać też wypowiedzi ekspertów i ekspertek, którzy wypowiadają się przeciwko sianiu strachu i fałszywym twierdzeniom ogromnej części branży wellness, bo na zdrowie nie powinno móc stać tylko odpowiednio zamożnych osób.

WIĘCEJ