Gdzie diabeł nie może, tam pośle polskiego rapera.
Kiedy ktoś mówi, że ludzkość panuje nad czasem tylko w science fiction, od razu odsyłam do polskiego rapu. Tutaj czas zatrzymał się w 2006 – przynajmniej mentalnie – i zawsze można liczyć na to, że ten czy inny raper wrzuci wujaszkową linijkę, dokoptuje jakieś dziewczyny do klipu do numeru, który zupełnie o różnych formach miłości nie jest, czy odwali jakąś rasiolską akcję, a potem skwituje smutno, że dzisiaj to już nic nie można. Można, można, tylko warto mieć łeb na karku i rozglądać się wokoło – świat naprawdę mocno się zmienił od czasu, kiedy Tedzik nawijał o srebrnym beem wjeżdżającym na teren. Reagować na każdą taką sytuację w formie tekstu byłoby naprawdę ciężko, bo wtedy zamieniłybyśmy się w raponewsowy ściek jakich wiele. Zresztą, te formy komunikacji, rozdrapujące każde beefy (udawane i prawdziwe, głębokie i głupkowate), żerujące na minikontrowersjach i maksiprzypałach, to dzisiaj chleb dla wielu ust. Wiedzą o tym także osoby, które hip-hopem kręcą, zawsze chętne na wrzucenie durnej linijki z nadzieją na nagłówki. I tak, zdaję sobie sprawę z tego, że to, co czytacie, także napędza tę machinę. Ale kiedy jedna z najważniejszych wytwórni rapowych w kraju, QueQuality, otwiera nowy rozdział swojej historii clickbaitowym seksizmem i kolonialnym koszmarem, warto reagować.
Tych dwóch gagatków powyżej to Filipek i Bober, jeden z nich został niedawno szefem QueQuality, bo Quebo wybrał SBM. I trzeba mu oddać, że poprowadził label na szczyt rodzimego rapu, wykazując się niezłym nosem do młodych talentów. Sam też przesunął kilka artystycznych granic i jest raczej pozytywnym duchem polskiej sceny. Filipek… No cóż, na pewno nie ma tak udanego bilansu wydawniczego, a lata na scenie freestajlowej, która rządzi się swoimi, nie zawsze ludzkimi prawami, wyrobiły w nim specyficzne poczucie humoru i styl liryczny. Przez QueQuality przewinęło się trochę rapowych talentów (Guzior), część z nich wciąż tam jest (Miszel, favst). „Płyta Dekady 3” Filipka i Bobera otwiera nowy rozdział. Panowie wybrali pocztówkę z wakacji jako formę klipu, co jest zabiegiem starym i sprawdzonym, co najmniej od wyjazdu Chillwagonu do Barcelony. Problem w tym, że znowu została zagrana zgniła, kolonialna karta: prezentowanie rdzennej ludności jako akcesorium. Takich gestów, czynionych bezwiednie, jest w polskich wyjazdach za granicę pełno: bekowe fotografowanie się z miejscowymi, nakłanianie ich do różnych czynności za pieniądze (najlepiej na wideo), tworzenie narracji spod znaku a u nich to… Oczywiście, nie mówimy o granicach Zachodu: raczej nie spotkamy raperów nagabujących paryżan, za to na Zanzibarze – już tak. I taką strategię obrali Bober i Filipek, a 4Money wsamplował do bitu tradycyjne śpiewy miejscowej ludności, którą oglądamy w teledysku. Czy wszystko zostało im godziwie opłacone? Czy mają writing credit przy bicie lub całym utworze? Czy zapłacono im za udział w teledysku? Dodajmy, że w obrazku jeden z miejscowych jest ubrany w bluzę spod znaku jebać 60. I jak bardzo jestem przeciwny strzelaniu z ucha na pałach, tak ta sytuacja to najgorszy rodzaj kolonialnych zabaw. Jakby tego było mało, jeden z raperów nawinął: rośniemy w siłę jak cyce Leosi, bo wiecie, haha, kobiety mają piersi i robią zabiegi kosmetyczne. Oczywiście, cel tej linijki jest jeden: nagłówki w muzycznych pseudomediach, co się udało. Jak kopać w mule, to na całego!
W Polsce mamy problem ze zrozumieniem, że wiele z naszych gestów, powiedzonek i zwyczajów może kogoś urazić. Nie mamy zbyt wielkiej tradycji wrażliwości społecznej, a rasizm – choć obecny u nas w zatrważającej gęstości – jest często neutralizowany głupkowatymi stwierdzeniami o tym, że to nikomu nie przeszkadza. Tak, jesteśmy w dużej części monokulturowi i monorasowi, ale to nie znaczy, że jesteśmy zwolnieni z odpowiedzialności za kolonialne zagrywki i protekcjonalne podejście do innych kultur. A już szczególnie kultur z kontynentu afrykańskiego, który z europejskich rąk wycierpiał niewyobrażalne krzywdy. Kontekst „Płyty Dekady 3” (lol z tego tytułu potężny) jest o tyle gorszy, że rzecz dzieje się na Zanzibarze, który w trakcie pandemii stał się ulubionym kierunkiem białych, imprezowo-turystycznych kolonizatorów. Władze Tanzanii przedłożyły hajs turystów ponad zdrowie swojej populacji i trzeba o tym głośno mówić. Filipkowi i reszcie QueQuality na nowej drodze życia życzę przede wszystkim rozumu i godności człowieka. Ale wiem, że to towary deficytowe w polskim rapie.