Kto żyje w Polsce, ten się w cyrku nie śmieje.

Moja relacja z Polską to typowe love-hate relationship. Kocham polską literaturę, kulturę, sztukę, język i poczucie humoru. Kocham Tatry i Bałtyk, do których bliżej mi (nie tylko geograficznie) niż do Alp czy Adriatyku, bo to właśnie tu czuję się zakorzeniona. Mam tu miejsca i ludzi, które i których kocham najbardziej na świecie, a jednocześnie Polska mnie codziennie, niemal fizycznie boli – napisałam na Instagramie w Święto Niepodległości dwa lata temu. To był czas, gdy po psuedowyroku TK byłam na ulicy kilka razy w tygodniu. Nie szłam sama. Były ze mną tysiące innych kobiet z całej Polski. Nawet jeśli nie szłyśmy ramię w ramię, to wiedziałam, że mam ich wsparcie, mogę na nie liczyć. Co się przez te dwa lata zmieniło? Chciałabym napisać, że władza. Chciałabym móc powiedzieć, że wreszcie wszystkie osoby, które mogą zajść w ciążę mają możliwość decydowania o własnym ciele. Niestety, zamiast tego zaledwie tydzień temu Kaczyński po raz kolejny pokazał, jak bardzo nie szanuje Polek.

Tyle mnie w tym kraju wkurwia, że aż ciężko zliczyć. Ale spróbuję. Wkurwia mnie brak poszanowania dla demokracji i autonomii cielesnej. Brak szacunku dla przyrody (zarówno ze strony obywateli, jak i ze strony rządzących), przez co cierpi środowisko naturalne. Brak pomysłu opozycji na to, jak wygrać następne wybory, bo z doświadczenia wiemy, że ***** *** to jednak trochę za mało. Brak równości małżeńskiej, brak chęci rozmowy i zrozumienia odmiennej perspektywy od własnej. Absurdalna polityka energetyczna, która uzależniła nas od rosyjskiego węgla. Władza, bezkarność i wpływy Kościoła. Zawłaszczanie przez rząd kolejnych instytucji kultury i układanie ich programu w myśl katolicko-narodowego światopoglądu. Niewystarczająco wysokie zarobki nauczycieli i brak sensownej reformy systemu edukacji. Kryzys na rynku mieszkaniowym i zero realnych pomysłów, jakby mu zaradzić. Pogarszający się stan ochrony zdrowia i coraz mniejsza ilość lekarzy, którzy wyjeżdżają z Polski w poszukiwaniu lepszych warunków pracy. Nie potrafię się zdystansować do tego, co dzieje się w polityce, bo gdy śledzę kolejne szkodliwe, a w najlepszym wypadku po prostu głupie decyzje podejmowane przez naszych polityków, to chce mi się płakać. Wreszcie niezmiennie wkurwia mnie, że narracja dotycząca patriotyzmu została zawłaszczona przez ludzi przepełnionych nienawiścią i strachem. Rzucanie kostką brukową, chlanie wódy na przystankach i odpalanie rac nie ma nic wspólnego z patriotyzmem, mimo że 11 listopada na ulicach Warszawy dzieje się pod biało-czerwoną flagą. Wkurwia mnie, że bycie patriot(k)ą kojarzy mi się z agresją, ksenofobią i homofobią. Kojarzy mi się z ludźmi, z którymi nie chcę mieć nic wspólnego, a którzy uzurpują sobie prawo do wyznaczania, kto jest prawdziwą Polką i prawdziwym Polakiem. Gdy widzę polską flagę lub słyszę hymn narodowy, to spinam się i najeżam. Czuję się niepewnie, bo nie chcę mieć nic wspólnego z tymi, którzy tę flagę dumnie noszą na ramieniu, gdy bezmyślnie dewastują rzeczy, wyzywają ludzi i podpalają mieszkania.

Patriotyzm – przyglądam się temu słowu, obracam je w ustach. Wydaje mi się jakieś takie obce, nie moje? Nigdy nie rozumiałam dumy z miejsca urodzenia. Równie dobrze mogła to być Australia lub Niemcy, więc z czego tu być dumną? Gdy opowiadam obcokrajowcom o swoim kraju, to zamiast dumy częściej towarzyszy mi wstyd. Staram się wytłumaczyć (innym? sobie?) polskość, ale jest ona tak specyficzna, że wręcz nieprzekładalna na inny język lub inne doświadczenie. Tyle rzeczy mnie w tym kraju wkurwia, uwiera i boli, ale przecież codziennie decyduję się, by tu zostać, bo mimo wszystko mi na Polsce zależy.

Chcę, żeby się tu dobrze mieszkało, więc wychodzę na ulicę i protestuję. Sprzeciwiam się tym, którzy tę Polskę rozmontowują, szczują nas na siebie i zaogniają konflikty. Chcę, żeby osoby nieheteronormatywne czuły się w Polsce bezpiecznie i miały pełnię praw obywatelskich. Chcę rzetelnej edukacji i reformy ochrony zdrowia. Chcę dofinansowania na kulturę i psychiatrię. Te postulaty nie zmieniły się od dwóch lat. Chcę bardziej świadomego, empatycznego społeczeństwa i wierzę, że takie może być, bo przecież na własne oczy widziałam ten niesamowity zryw pomocy dla Ukrainy w obliczu rosyjskiej napaści. Ludzi, którzy otworzyli swoje domy dla obcych, zarywali nocki, by robić kanapki i nalewać herbatę na przepełnionych ludźmi dworcach. Wpłacali na zrzutki i organizowali zbiórki ubrań. Oferowali swoją pomoc i ekspertyzę za darmo. Widziałam tę solidarność i czyste dobro w postaci działań, które mają miejsce do dziś. Przez ostatnie dwa lata wydarzyło się dużo złych rzeczy. Pod wieloma względami żyje się w Polsce gorzej, ale przez ten czas poznałam też wiele fantastycznych osób, dzięki którym wciąż nie tracę nadziei, że jeszcze będzie inaczej.

WIĘCEJ