Nie pozwólmy, żeby histeryczny krzyk o segregacji zabrał nam radość ze wspólnej zabawy.
Branża muzyczna była jedną z najgorzej potraktowanych przez pandemię. Nie tylko ze względu na to, że koncerty, występy i DJ sety z udziałem publiczności są kręgosłupem jej działalności, który plaga utrąciła, ale także ze względu na ignorancki, żeby nie powiedzieć wrogi stosunek władz. Tym, którym udało się przetrwać trudny czas gratuluję, ofiarom współczuję i mam nadzieję, że ich duch nie został złamany do końca i inicjatywy w jakiejś formie jeszcze wrócą. Tymczasem pojawiło się światełko w tunelu – bynajmniej nie w postaci jasnych wytycznych dotyczących rozmrożenia działalności kulturalno-rozrywkowej, bo tu dalej zalewa nas mętne, ziejące odorem złej woli błoto sprzecznych sygnałów – program szczepień jakoś idzie do przodu, plenery wznowiły działalność, a i przypadków zakażeń mamy o wiele mniej. Muzyczny niedźwiedź budzi się ze snu, chociaż bez wsparcia publiczności będzie mu trudno przetrwać.
A ta może mieć trochę obaw, czasami niestety mało racjonalnych. Mamy już na podorędziu sporo badań, które wykazują, że koncerty na świeżym powietrzu są bezpieczne. Pojawiają się rozwiązania, które pozwalają działać w tych wciąż nietypowych okolicznościach. Testy na miejscu, mierzenie temperatury, a także – co jest solą w wielu oczach – zaświadczenia o szczepieniach to część sensownych propozycji. Szczególnie ta ostatnia staje się wybitnie kontrowersyjna, a w ostatnich dniach wywołała wiele pojedynków na komentarze i eksplozję foliarskiej furii. FEST Festival, jeden z niewielu dużych festiwali, który zdecydował się spróbować działać w pełnym trybie w tym roku, zapowiedział, że przyjmie tylko osoby zaszczepione. Podobną decyzję podjął Pol’and’Rock Festival (w sumie tęsknię do czasów, kiedy mówiło się na niego Woodstock). W odpowiedzi na takie ruchy zespół Kult wydał kuriozalne oświadczenie, pozwolę sobie przytoczyć spory fragment: Grupa KULT nie bierze udziału w koncertach, na które będą wpuszczani tylko ludzie zaszczepieni. Apartheidowi mówimy zdecydowanie NIE. CHCEMY ŁĄCZYĆ, A NIE DZIELIĆ. Uch, sporo się tutaj dzieje. Po pierwsze, mamy słowo apartheid, co z ust zespołu, którego lider ma odrażające poglądy na temat politycznego zbrodniarza Walusia, zwolennika apartheidu, brzmi mocno problematycznie. Po drugie, Kult to jeden z najpopularniejszych i – wybaczcie – kultowych zespołów w Polsce. Jeśli używa swojej ogromnej platformy do kontynuowania antyszczepionkowego szaleństwa, to już nadszarpniętą merkantylnym cynizmem własną legendę zrównuje do poziomu gleby. Efekty były do przewidzenia – oświadczenia festiwali spotkały się z krytyką publiczności, a komunikat Kultu został wręcz obsypany kwiatami.
Foliarstwo ma się w naszym kraju dobrze, ale to nie tylko ono jest przyczyną niskiej chęci na szczepienia, na tym etapie dostępne niemal od ręki na terenie większości kraju. Najbardziej smuci postawa młodych, przekonanych o własnej niezniszczalności. Owszem, koronawirus pewne grupy wiekowe traktuje łagodniej (chociaż pojawiły się już mutacje, które niezbyt zaglądają w metrykę i koszą każdego), ale szczepimy się głównie z przyczyn społecznych. Jeśli nie będziemy tego robić, to na jesień czeka nas kolejna fala pandemii, która znowu dołoży zgonów, a poobijane biznesy (nie tylko muzyczne) zmiecie z planszy. Biorąc pod uwagę darmowość i dostępność szczepień, nie ma żadnego powodu, żeby z nich nie skorzystać. Niestety, postawa reprezentowana przez część społeczeństwa, a wzmacniana przez koszmarne komunikaty w rodzaju tego od zespołu Kult, komplikuje ten proces. Kiedy ogłoszono nowe przepisy, które z limitów publiki na wydarzeniach wyjmują osoby zaszczepione, zasugerowałem, że festiwale mogą wesprzeć promocję szczepień. Spotkało się to z oburzeniem części moich kolegów i koleżanek z branży, bo jak to, my musimy nadrabiać obowiązki państwa? No słuchajcie, robimy to od samego początku pandemii, bo trafił nam się gang Olsena, a nie sensowny rząd. Przykro mi, ale mural z Otylią Jędrzejczak i nienajszczęśliwszym w jej kontekście hasłem ostatnia prosta to za mało, żeby do szczepienia zachęcić sceptyków i sceptyczki. Fajnie skrojone komunikaty proszczepionkowe – a PR polskich festiwali naprawdę rozwinął się w sprawne strony w ostatnich latach – mogą zadziałać bardziej.
Branża muzyczna potrzebuje wsparcia publiczności. Potrzebuje udanych frekwencyjnie wydarzeń, potrzebuje zobaczyć, że tak, jak ona z utęsknieniem czekała na ludzi, tak ludzie czekali na nią. Wsparcie ekonomiczne to jedno, ale wasze ucieszone gęby to drugie. Kultura i bardziej ambitna rozrywka nigdy nie miały łatwo w III/IV RP. To sól w oku kolejnych rządzących, którzy widzą w niej ekonomiczny balast w najlepszym, a najzwyklejszego wroga w najgorszym wypadku. Najczęściej zdajemy się na wolę publiczności, a ta przed pandemicznymi czasami była przecież coraz bardziej przychylna, co docenialiśmy bezgranicznie. Koronawirus wyjałowił i podzielił branżę, która i owszem, czasami nie potrafiła wykazać się rozsądkiem (i nie, organizowanie imprez teraz, przy szczepieniach i małej ilości przypadków nie jest hipokryzją, jak zgodnie z przewidywaniami głoszą ci, którzy robili je nielegalnie przy 30 000+ dziennych przypadków zakażeń), ale znacząco dokłada się do dobrego samopoczucia ludzkiego. O czym zaświadczą tysiące ludzi, które wyszły na światło dzienne po długich miesiącach zamknięcia i mogło wreszcie pobawić się ze znajomymi przy setach w plenerowych miejscówkach. Festiwal Soundrive wyprzedał się na pniu, podobnie część już zapowiedzianych koncertów. Ale to wciąż za mało. Jeśli zależy wam na kulturze, sztuce i rozrywce na poziomie, to nie bójcie się – zaszczepcie się, zachęcajcie do tego znajomych, a potem bawcie się dobrze. Pandemia cofnęła scenę muzyczną i kulturalną o kilka dobrych lat (jak nie więcej), kolejne zamknięcie może być jeszcze bardziej mordercze. Nie wiem jak dla was, ale dla mnie życie w kraju bez rozwiniętej i różnorodnej sceny muzycznej brzmi jak piekło. Szczęśliwie mamy po swojej stronie armię aniołów w strzykawkach, która tę demoniczną wizję może przegonić. Nic tylko sobie dać w kanał!