Ciężka edukacja z oblężonej twierdzy.
Internet to niesamowita platforma do egalitaryzacji wiedzy i popularyzacji nauki. Istnieje wiele stron, blogów czy kont na mediach społecznościowych, które podsuwają ciekawostki ze świata albo próbują kreślić pogłębione tło współczesnych zjawisk i wydarzeń. Oczywiście, jest również druga strona medalu, która karmi się dezinformacją, powielaniem fake newsów, a nawet rozmyślną manipulacją i szerzeniem nienawiści. Nie da się również ukryć, że obcowanie z takimi treściami daje iluzję zdobywania fachowej wiedzy. Tak jak trudno zostać przyrodniczką, oglądając filmy dokumentalne, tak godzina scrollowania hasztagu #science dziennie nie zastąpi rzetelnej, akademickiej edukacji. Co nie znaczy, że jest zupełnie bez wartości – niemal każda informacja, która pozwala nam lepiej zrozumieć siebie i świat, jest w jakimś stopniu cenna. Niestety w mediach społecznościowych łatwo dać się wpuścić w maliny albo narazić na osobiste przekonania naukowca czy naukowczyni, które w innych okolicznościach – choćby oficjalnej publikacji – byłyby ograniczone lub przynajmniej poprzedzone krytycznym wprowadzeniem. To w końcu też ludzie, ale właśnie w tym czai się niebezpieczeństwo: czerpiemy i szerujemy treści, często w ogóle nie zwracając uwagi na to, że jakaś ich część wynika bardziej z charakteru i poglądów autora czy autorki, a nie z obiektywnego stanu nauki.
I tak dotarliśmy do To tylko teoria, bloga, który ma ponad 201 tysięcy obserwujących na Facebooku (niewiele mniej od Szpaka, co jest niezłym osiągnięciem) i ponad 66 tysięcy na Instagramie. Łukasz Sakowski stojący za tym przedsięwzięciem to biolog, znany choćby z organizowania plebiscytu na Biologiczną Bzdurę Roku. Regularnie publikuje popularnonaukowe treści i posty z ciekawostkami. Działa trochę jak jednoosobowe czasopismo w rodzaju „Focusa”, umieszczając internetowe evergreeny w postaci zwierzęcych fotek, a do aktualnych tematów, jak wojna w Ukrainie czy szczepionki, dopisuje naukowe tło. Horyzont zainteresowań To tylko teoria jest naprawdę szeroki, a treści stricte przyrodnicze mieszają się tu z medycyną, wojskowością i tematami społecznymi. Na pierwszy rzut oka to zupełnie niegroźna inicjatywa – ot, naukowiec zajawiony popularyzacją racjonalnej myśli i najnowszych zdobyczy wiedzy. Niestety, publicystyczne pióro Sakowskiego, ukryte za murem rzekomo dobrych intencji (obiektywizm, racjonalizm, chłodna analiza), potrafi zapuszczać się w groźne i bardzo toksyczne tereny. W gąszczu imponujących zdjęć i internetowych faktów łatwo przeoczyć poglądy autora na bakier ze zdobyczami nauki, którą tak szanuje. Najczęściej chodzi o sprawy tożsamości i seksualności, w tym podejście do osób transpłciowych. Sakowski nie tylko promuje wątpliwej jakości publikacje, ale także powtarza martyrologiczne zabiegi, używane szeroko przez terfiarstwo tego świata.

Jeśli chcecie zepsuć sobie dzień, to zapraszam do lektury recenzji książki Debry Soh Gender bez emocji, opublikowanej na To tylko teoria. To publikacja ukochana na prawicy – mocno promował ją choćby Ben Shapiro, a autorka gościła u Joe Rogana, gdzie mogła bez żadnego odporu ze strony gospodarza uprawiać transfobię – i szeroko krytykowana przez progresywne środowiska. Sakowski chwali książkę, podkreślając, że jest wolna od bigoterii i uprzedzeń, ale też od nacisków ideologicznych ze strony fanatycznych aktywistów, przy okazji mieszając wiele pojęć, w tym dosyć swawolnie żonglując genderem. Co więcej, podważa teorie queerowe, zarzucając im, że nie są teoriami naukowymi w rozumieniu nauk ścisłych i przyrodniczych, co jest zaskakująco ograniczonym spojrzeniem jak na kogoś, kto ma promować wiedzę. Co ciekawe, często pisze o ekonomii i jestem bardzo ciekawy, jak te teorie mają się do tak wysokich standardów naukowości wyznawanych przez Sakowskiego. Autor bloga robi kolejny krok, stawia twierdzę i okopuje się w niej, wysoko podnosząc sztandar ofiary: Jeżeli ktoś zna się na genetyce czy ewolucji biologicznej, przypisywana mu jest transfobia. Skutkiem może być też oskarżenie o queerfobię, misgendering, a nawet faszyzm. I – w niektórych państwach – groźba postępowania dyscyplinarnego oraz sądowego. To ciekawa opinia, powstała pewnie na gruncie kilku krajów, które mają czelność karać za mowę nienawiści. Sakowskiemu polecam przejrzeć statystyki – o ile oczywiście spełniają jego wysokie standardy naukowości – w których jasno widać, że osoby transpłciowe wielokrotnie częściej są ofiarami przemocy fizycznej, werbalnej czy cybernękania. Więzienia wypełnione ludźmi, którzy siedzą za misgendering, to prawicowa fantazja, chętnie podchwytywana przez anglosaskie środowiska terfiarskie. Jej odprysk musiał trafić i do nas. Transfobiczne odjazdy Sakowskiego – szczególnie na Instagramie i Facebooku, w tym pozytywne interakcje z największymi rodzimymi terfkami – spotykają się z krytyką i odporem ze strony tęczowej społeczności, ale autor w odpowiedzi tym mocniej okopuje się na swoim stanowisku, co chwilę wyciągając legitymację biologa, który stawia fakty przeciw emocjom.

Im głębiej grzebiemy w tych faktach publikowanych na blogu i socialach, tym więcej niepokojących sygnałów dostajemy. Notka o szczepionce na wirusa HIV zostaje okraszona fotką zakapturzonego mężczyzny, który ponuro wstrzykuje coś w rękę. W serii o demografii przebijają się dziwaczne uwagi, szczególnie jeśli chodzi o ekologię i kwestię imigracji. Ostatnio furorę zrobił pogląd Sakowskiego na seks grupowy, przeciwko któremu rzekomo istnieje wiele argumentów z zakresu mikrobiologii, psychologii, socjologii i biologii ewolucyjnej. Jakie to argumenty, już się nie dowiemy, sama p o t ę ż n a wyliczanka musi wystarczyć. Kiedy autor podejmuje kwestie mediów społecznościowych i baniek informacyjnych, dość szybko popada w obsesyjną publicystykę, w której osoby krytykowane za transfobię są prezentowane jako najgorsze ofiary internetu (siebie porównał do ofiar wojny w Ukrainie, więc… dobrze dla niego?). Tradycyjnie pojawia się również nasz ulubiony sprawdzian na rozsądek, czyli rozdzieranie szat nad cancel culture. Sprzeciw wobec szkodliwych poglądów J.K. Rowling jest porównywany do kościelnej cenzury, a prostowanie terfiarskich bzdur jest niemal totalitarną opresją. Jeśli się dobrze orientuję, autorka Harry’ego Pottera wciąż publikuje, wciąż mieszka na zamku, a ekranizacje jej książek bez problemu można oglądać w kinach i na serwisach streamingowych. Rozdmuchiwanie oburzenia jakiejś grupy w internecie (niezależnie od jego słuszności, akurat w przypadku Rowling próba pociągnięcia do odpowiedzialności za słowa jest jak najbardziej słuszna) do apokaliptycznych rozmiarów to coś, przed czym autor bloga sam przestrzega, więc jego obsesja na tym punkcie jest dość ironiczna. Warto również wspomnieć o częstotliwości, z jaką autor robi z siebie ofiarę, czasami w dość zabawnych okolicznościach. Bez zupełnej żenady chwali się tym, że TikTok nie chciał umieścić jego filmiku o tym, co trzeba wiedzieć o platformie, bo… nie spełniał standardów TikToka. Nie jestem pewien wielu rzeczy o autorze, ale stawiam na jedno: ironia przelatuje mu nad głową niczym klucz bocianów. Sakowski sięga czasem po bardziej progresywne publikacje, miejscami rzuci coś o toksycznej męskości, nie podważa katastrofy klimatycznej czy rosnących nierówności ekonomicznych, czego nie można powiedzieć o wielu innych wpływowych postaciach w polskim internecie. Ale pomiędzy te zacne treści (i naprawdę fajne fotki zwierząt okraszone ciekawostkami) wkradają się reakcyjne zgniłki. Co oczywiście podgrzewa część internetu, a autor w odpowiedzi zacietrzewia się jeszcze mocniej. I tak w kółko, a followersów przybywa.
Można powiedzieć, że całe pastwienie się nad To tylko teoria to para w gwizdek. W końcu jakieś wartościowe treści się tam pojawiają, a sam autor ma kompetencje w niektórych obszarach, po których się porusza. Większość ludzi śledzi bloga, bo lubi naukowe ciekawostki, followuje konto, żeby oglądać fotki zwierząt i czytać ciekawostki na ich temat. Ale właśnie to tło naukowe jest tu najbardziej niepokojące. Sakowski mówi z pozycji autorytetu, często powołując się na swoje akademickie zaplecze. W tym kontekście można odnieść wrażenie, że wszystko, o czym pisze, spełnia te same standardy, wychodzi z pnia rzetelności i naukowej dyscypliny. Co niestety nie jest prawdą. To tylko teoria promuje zdrowy sceptycyzm, który bywa przykrywką dla pozbawionych empatii i rozeznania w temacie krzywdzących opinii, szczególnie jeśli chodzi o sprawy obyczajowe i tożsamościowe. Argumenty są dobierane tendencyjnie, a język autora wchodzi w agresywne, wykluczające rejestry. I jasne, sięganie po takie zabiegi to nic szczególnego – zwłaszcza kiedy temat jest oburzający czy emocjonujący – ale na gruncie publicystyki, a nie pracy popularnonaukowej, która wyznaczyła sobie naprawdę ambitne cele niesienia krużganka oświaty. Gdyby Sakowski był bardziej uczciwy wobec swojej publiki, to grałby z nią w otwarte karty i jasno określał publicystyczny charakter swojej działalności. Powtarzanie transfobicznych przekłamań i manipulacji, konserwatywny stosunek do seksualności czy tendencyjne dobieranie źródeł kłóci się trochę z naukowym duchem, którym rzekomo się kieruje. Nawet jeśli to tylko teoria.