„You are all very welcome to this sacred armbinding ceremony to celebrate the Very Sacred Blessed Union of Dylan Robert Kerr and Luke Alexander Patrick Scott at the Temple of Domie on the Eve of Imbold”.
Tekst: Tomek Pawłowski Jarmołajew
Tymi słowami Jack Scollard, kłirowy artysta z Dublinu, przywitał gości zgromadzonych w poznańskim Domie w piątkowy wieczór 31 stycznia na wyjątkowym rytuale zaślubin Dylana i Luke’a. Jack występujący jako Matka Przełożona (Mother Superior) wcielił się w mistrzynię ceremonii, był również współreżyserem rytualnego performansu, który odnosił się do „kulturowej obsesji małżeństwa, oferując jednocześnie krytyczne podejście do przywilejów legislacyjnych i reprodukcji heteronormatywnych wzorców” – jak czytamy w “modlitewnikach” rozdanych świadkom_iniom wydarzenia. Zaślubiny nie były jednak uwzniośleniem romantycznej miłości, ale kolektywnym śnieniem utopijnej wspólnoty. Motywacją do zawarcia ślubu nie była więc wyłącznie intymna relacja głównych bohaterów_ek, ale próba wyobrażenia sobie obrzędu nieobarczonego religijnymi, prawnymi i kulturowymi zasadami. Jak do tego doszło?
Dylan przyjechał_a do Poznania dwa lata temu na Erasmusa, po czym postanowił_a zostać na dłużej i dokończyć studia licencjackie na Intermediach. W tym roku akademickim dołączyli do nich przyjaciele z Dublina Allanah i Jack, którzy wspólnie tworzą kłirową irlandzką diasporę na poznańskiej Wildzie. Pochodzący z Melbourne Luke trafił z kolei do miasta przypadkiem. Podczas zeszłorocznych wakacji w Portugalii podjął spontaniczną decyzję o rozpoczęciu magisterki w Europie, padło na Uniwersytet Artystyczny w Poznaniu, gdzie poznał m.in. Dylana. Jego studencka wiza uniemożliwia mu jednak podróżowanie poza granice Polski. Pomysł na zaślubiny z Dylanem wziął się z marzenia o rozwiązaniu tego problemu, jakim byłoby nabycie obywatelstwa jednego z krajów Unii Europejskiej poprzez wejście w związek małżeński z obywatelem/-ką któregoś z państw członkowskich. To dość powszechna praktyka, jednak w tym wydaniu stała się tylko pretekstem do krytycznego rozważania o heteronormatywnym charakterze instytucji małżeństwa.
Na tę okazję audytorium Domie, zaangażowanego ofspejsu na ul. św. Marcin, założonego przez artystki Martynę Miller i Katarzynę Wojtczak, zostało przekształcone w pełną świec kaplicę. W jej centrum stanął półtransparentny namiot, będący pierwotnie częścią instalacji Marka Kucharskiego, którego wystawa odbywała się w sali kilka dni wcześniej. Zbiegiem okoliczności projekt „Touring Club de Catastrophe” dotyczył animistycznych wierzeń na Madagaskarze, co stanowi ważną paralelę do alternatywnego obrzędu „najświętszego uramiennienia”, bo tak można byłoby przetłumaczyć tytułowe sacred armbinding.
Pojęcie powstałe na potrzeby performansu wzięło się z przekształcenia nazwy neopogańskiego rytuału zaślubin (handfasting). Sugeruje przesunięcie akcentu z tradycyjnego „brania sobie czyjejś ręki” na „wiązanie ramienia” – gest bardziej wspierający niż zawłaszczający. Tym gestem artystki pokazują, jak daleko sięga ideologia romantycznej miłości – działa już w języku, ujawniając swoje „zakusy” na nasze ciała. Pojęcie uramiennienia pokazuje zaś performatywną moc języka i kieruje ją w obszar partnerstwa i siostrzeństwa, na które, notabene, ostatnio zwróciły uwagę również Kayah i Viki Gabor w piosence Ramię w ramię.
Takich przesunięć i zawłaszczeń zaczerpniętych z istniejących rytualnych porządków i znanych z różnych tradycji ślubnych znalazło się w performansie dużo więcej. W porządku ceremonii pojawiły się m.in. chrześcijańskie oraz tradycyjne irlandzkie pieśni, błogosławieństwo, jak również dwa poetyckie czytania o symbolicznym i antyreligijnym przesłaniu. Wisienką na torcie była zaś noisowa wersja Sensual Word Kate Bush, zmiksowana przez odpowiedzialną za warstwę muzyczną DJ-kę Agatę Kneć.
Również w warstwie modowej nie zabrakło rytualnych odniesień. Odświętne kostiumy i make-upy, choć bliższe były zjazdowi czarownic niż przaśnemu weselichu, również nawiązywały do tradycji ślubnych. Matka Przełożona wyglądała jak kuriozalna szamanka, wiedźma-klauniara, a główne bohaterki przypominały postaci rodem z filmów Burtona. W kulminacyjnym momencie Dylan i Luke zamiast wymieniać się obrączkami, na wieczność naznaczyli_ły swoje ciała, tatuując sobie wzajemnie wokół ramion zwielokrotnione okręgi. W końcu nieprzypadkowa była również data ceremonii, która przypadła na dzień przed staroceltyckim świętem Imbold. To przedchrześcijański obrzęd odbywający się 1 lutego, w pierwszy dzień wiosny celtyckiego kalendarza. Dzień ten pierwotnie poświęcony był pogańskiej bogince Brigit, która wydłubała sobie oczy, żeby uniknąć przymusowego małżeństwa, a według niektórych legend była również lesbijką. Obecnie w tym terminie obchodzony jest Dzień św. Brygidy z Kildare, jednej z najchętniej obok św. Patryka gloryfikowanych patronek Irlandii, której kult łączony jest z pogańską Brigit.
Ten wieloobrzędowy koktajl, pełen popkulturowych, literackich i historycznych kontekstów był w istocie niereligijnym, ale tak samo duchowym i społecznym rytuałem, na potrzeby którego powstał osobny symboliczny język. Kampowe podejście do religijności i gra z normatywnymi konwencjami uwolniły ślub od ciężaru zobowiązań i tradycji w miejsce celebrowania osobliwego partnerstwa kłirowych dusz. To utopijna wizja innej wspólnoty, okazja do wyobrażenia sobie tego, jak mogłyby wyglądać i co mogłyby oznaczać zaślubiny osób, które nie mogą wziąć ślubu w kościele, cerkwi, meczecie lub urzędzie. Jak moglibyśmy celebrować relacje inne niż dominujące, narzucane przez patriarchalną kulturę. Związek przyjaciół, którzy kochają się i wspierają. Poliamorycznych wspólnot czy jednopłciowych związków. Również tych, które_rzy jak boginka Brigit sprzeciwiają się opresji małżeństwa.
Takie działanie w polskim kontekście ma charakter politycznego manifestu. Kampowe przęjęcie ślubu uwalnia tradycyjną ceremonię od przesadnej powagi, przekłuwa bańkę patosu, w której duszą się małżonkowie, ale jednocześnie nie jest po prostu beką i robieniem sobie żartów. Rytuał uramiennienia ujawnia fałsz optymizmu, który otacza tradycyjne zaślubiny, ponieważ wskazuje na ich wykluczający charakter. Buduje symboliczną przestrzeń dla wykluczonych z wszelkich religijnych wspólnot, ale też pozbawionych przywilejów grup społecznych.
Jednocześnie w wymiarze duchowym i symbolicznym jest niezwykle ważny. Konstytuuje nienormatywne modele relacji i różne oblicza miłości. Zarówno w Polsce, jak i Irlandii monopol na tego rodzaju rytuały ma Kościół katolicki i inne wspólnoty religijne. Osoby niepraktykujące lub wyrzucone poza nawias zostają pozbawione szansy symbolicznego celebrowania swoich relacji. A to bardzo ważne, żeby miłość celebrować! Każdą. Homo, hetero, mono, poli, nawet tę spod znaku it’s complicated. I można to robić na wiele sposobów. Uramienniając się, hajtając, zawierając legalne lub fikcyjne umowy, pobierając. Tworząc własne rytuały miłosne!