W „najlepszych” momentach to góralski Rammstein. W najgorszych ściga nas jabol-punkowy cover „Obławy” Kaczmarskiego. Opus magnum Kukiza to demonstracja tożsamości „prawdziwych Polaków” – pieniactwa i robienia z siebie ofiary i przekuwania tego w cnotę.

Przy okazji pierwszej, poświęconej Rubikonowi Piotra Rubika, odsłony cyklu Najgorsze płyty świata, w założeniu poświęconym polskim longplayom, które mogą się wyróżnić na światowej arenie swoimi dyskusyjnymi przymiotami, pojawiły się głosy, że powinniśmy promować dobrą krajową muzykę. Robimy to. Zapraszamy tu, tutaj albo też tu oraz do przejrzenia całego działu muzycznego na Poptown.eu. Wyróżnianie dźwiękowego szlamu nie jest dla nas uderzeniem w łatwy cel. Chodzi o coś więcej – pisanie o muzyce, która stała się popularna, choć nigdy nie powinna, mówi coś o naszym społeczeństwie lub poszczególnych jego częściach. I to, w z dnia na dzień coraz bardziej zatomizowanym świecie, analizować warto. Dzisiaj będzie politycznie. I będzie sporo opinii. Moich, całkiem osobistych. W poszukiwaniu obiektywizmu zapraszam w kosmos. Jeff Bezos i Richard Branson już tam byli. Może coś znaleźli.

Bohaterem dzisiejszej osłony Najgorszych płyt świata jest Paweł Kukiz. Nieaktywny w tej chwili jako muzyk. Umiarkowanie aktywny jako poseł. Bardzo za to aktywny we flircie z obecnym rządem. To ciekawa postawa człowieka, który 6 lat temu przebojem wdarł się na polityczną arenę, by być symbolem oporu przeciwko duopolowi, który faktycznie dusi nasz kraj już prawie dwie dekady. Kukiz przez lata promował przebudowę naszego systemu politycznego. Wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych, które w założeniu miały być uśmiechem w stronę małych społeczności, tworzących razem Polskę. Zdesperowany Bronisław Komorowski próbując zagarnąć w wyborach prezydenckich niepokorny elektorat na ostatnią chwilę zaaranżował nawet referendum w sprawie JOW-ów. Ostatecznie wzięło w nim udział oszałamiające 7 procent uprawnionych do głosowania osób. Sam Kukiz w wyborach prezydenckich zgarnął w pierwszej turze imponujące 20%. Jedna piąta głosujących osób dała się porwać wizji antysystemowej polityki i chciała podążać za jadącym na chopperze rebelem, który kijem bejsbolowym wybija witryny biur poselskich i skostniałych, niedziałających instytucji. Jak skończyło się to osuszanie bagna? Lista kandydatów do Sejmu Kukiz ‘15 miała być pozbawiona spadochroniarzy z innych ugrupowań. A jedną z jej lokomotyw był Jacek Wilk, który ledwie kilka miesięcy wcześniej przewodniczył Kongresowi Nowej Prawicy i wystartował w tych samych wyborach prezydenckich, w których wypłynął Kukiz. Rozdrabnianie swojego antysystemowego potencjału skończyło się na byciu przystawką tej samej partii, przeciw której muzyk rzekomo występował. Kilkadziesiąt nocnych rantów na Facebooku później Kukiz jest politycznym bankrutem, który gada swoje, a jego adwersarze odpowiadają, by “wrócił do tego na czym się zna, czyli do muzyki”. Na tę sugestię mam jedną odpowiedź: HELL NAH.

Podstawowym materiałem dowodowym w sprawie, która mogłaby Kukizowi zafundować dożywotni zakaz wykonywania zawodu i zbliżania się mikrofonu na mniej niż 50 metrów jest album Siła i honor, wydany w 2012 roku. Po cóż więc ten długi akapitem rekonstruujący epilog do wspomnianego dzieła? Bo, moim zdaniem, to paralela, która łączy się w jedną spójną całość. Cały program występującego przeciwko układowi mesjaszowi poznaliśmy na dobre kilka lat przed jego wejściem w politykę. Jak wygląda? Polega na odgrywaniu pokrzywdzonego romantyka, przywiązanego do swojej miedzy, któremu życie niszczą nikczemne, obce siły. Przesłanie tej płyty zrekonstruujemy sobie na koniec. Zacznijmy od wkładu dźwiękowego, bo, zaświadczam, jest o czym pisać i gadać.

Pierwsze podstawowe pytanie: co to w zasadzie kurwa jest? Krótka odpowiedź brzmi “bardzo dużo i bardzo mało równocześnie”. Dłuższa wymaga case studies na podstawie przejścia przez tracklistę. Kilkusekundowe intro to świergot ptaków – te pagórki leśne, te łąki zielone, pola malowane zbożem rozmaitem same się malują przed oczyma wyobraźni. Od razu rozbrzmiewają skrzypki i na modłę ludowej przyśpiewki Paweł Kukiz oświadcza, że tu jego góra jest. Ale idylliczne dźwięki nikną, pojawia się szum maszyn – samolotów, czołgów, mechów? Nieważne, trwa ATAK. Serie pocisków symbolizują ogłuszające gitarowe partie numeru “Heil Sztajnbach”. I tu się zaczyna. Sample z Hitlera, wypowiedzi skierowane wprost do ówczesnej przewodniczącej Związku Wypędzonych w Niemczech, Eriki Steinbach o to by się pomodliła i spojrzała na siebie oraz uświadomiła sobie, że jest po prostu potomkinią Adolfa oraz Stalina. To pierwszy z numerów na płycie, który dźwiękowo najlepiej określić jako tani Rammstein z naleciałościami góralskimi. Czy po tych trzech minutach zasłużyliśmy już na odpoczynek? Chyba nie. Czas na grzesiukowski “17 września”, który szkielet piosenki aktorskiej łączy z sentymentalnym akordeonem, by tym razem rozliczać Rosjan z ludobójstw na Polakach poczynionych w czasach II Wojny Światowej (i domyślnie, pewnie także wcześniej). Ok, zarysowaliśmy sobie wrogów po obu stronach kraju. Wewnątrz nas są dwa wilki, oba chcą nas zjeść. Co dalej? Trzeba spierdalać. Najlepiej w rytm jabol-punkowego coveru “Obławy” Kaczmarskiego. Tak, to naprawdę się dzieje. Potem tempo znowu zwalnia. Czas na powstańcze, zrezygnowane jasełka, które odgrywa walc zatytułowany “Ratujcie nasze dusze”.

W tym momencie Kukiz na chwilę kończy z lamentami. Czy pora na okazanie tytułowej siły oraz honoru? Tak jakby. Mięśnie prężą się w industrialno-metalowej aranżacji oraz w warstwie tekstowej: nie pytamy ilu jest wrogów, tylko gdzie oni są. Mocne słowa jak na reprezentacja nacji, która, poza misjami w Afganistanie, ostatni wymierny sukces w sztuce militariów odniosła pod Wiedniem – pod koniec XVII wieku. W tym miejscu płyta brzmieniowo się rozpędza – Kukiz czerpie garściami z groove metalu, miejscami nieporadnie udaje Tilla Lindemanna, ewidentnie próbując przerobić rammsteinowe brzmienie na polską modłę. Wielkie blaszane orły buchające płomieniami. Faceci w kolczugach grający na gitarach w kształcie buzdyganów. Paweł Kukiz na splamionych krwią husarskich skrzydłach przelatuje ponad Grobem Nieznanego Żołnierza i rozcina flagi ze swastyką oraz sierpem i młotem. To jest właśnie POLSKA POTĘGA.

Niesamowite jest to, że w tym estetycznym misz-maszu, nie ma w zasadzie miejsca na nakreślenie faktycznej, patriotycznej dumy. Cała tożsamość, o której wspomina Kukiz, opiera się na byciu tłamszonym wbrew własnej woli. Jesteśmy ofiarami i czujemy się gorsi od wszystkich pozostałych – taki rdzeń polskiej duszy proponuje właśnie słynny antysystemowiec. Zero recept, wyłącznie użalanie się nad sobą. Cały ten nasterydowany hałas nie produkuje nic konstruktywnego. Udowadnia jedynie, że naszym sportem narodowym wartym wszystkich ziemniaczanych orderów świata jest pieniactwo i awanturnictwo. Tyle właśnie można wyciągnąć z odsłuchu Siły i honoru Pawła Kukiza. Albumu, który od dawna polecam wszystkim amatorom i amatorkom granicznych doznań i najmocniejszych możliwych muzycznych wrażeń. Nie ma drugiej takiej polskiej płyty. I może lepiej, żeby nie było.

WIĘCEJ