Długo się wahałem, czy wybrać „Tu Es Petrus” (z którego pochodzi „Niech mówią, że to nie jest miłość”), czy „Rubikon” właśnie. Ostatecznie padło na składankę, bo najlepiej pokazuje skalę destrukcji na dobrym smaku, jakiej Rubik dokonywał na różnych etapach swojej kariery.
Odbiór muzyki to jedna z bardziej subiektywnych rzeczy na tej planecie – to, co dla jednych będzie dźwiękami nieba, dla innych zabrzmi jak paznokcie zjeżdżające po tablicy. Najgorsze płyty świata, nowy cykl, który zaczynamy od Rubikonu Piotra Rubika, nie rości sobie pretensji do obiektywnego poglądu, aczkolwiek większość muzyki tu zaprezentowanej można łatwo ocenić negatywnie przy pomocy mniej lub bardziej tradycyjnych kryteriów krytycznych. Przed nami wiele kuriozów, momentów wstydliwych i fascynujących!
Na tle całej galerii ludzi – memów z polskiej popkultury lat 90-tych i początków nowego tysiąclecia, Piotr Rubik prezentuje się dość niewinnie. Nie został hardcorowym foliarzem, raczej nie wyświetla się z dzbanowatymi opiniami na temat imigracji czy społeczności LGBTQ+. Poza zwyczajowym pajacowaniem w TVP na różnych jasełkach i innych okolicznościowych horrorach, paradą różnych kiepskich show, w których brał udział i dziwacznym związku z żoną (o którym można poczytać zdecydowanie za dużo w plotkarskich mediach), jego największym przewinieniem są luksusowe auta i bycie niemiłym w restauracji. Zwyczajowy chleb celebrycki, chciałoby się powiedzieć. Co więcej, zdarzyło mu się nawet prowadzić program o grach komputerowych, więc z niejednego pieca ten chleb jadł. Dlatego ciężko jest się gniewać na Rubika, że muzyka, którą stworzył, może nawiedzić nas w postaci koszmaru spoconej nocy. I nie mam tu na myśli „Dotyku” Edyty Górniak, czy innych popowych przebojów, które napisał. Ziomuś w pewnym momencie stwierdził, że czas wyjść z cienia i zrobić coś, do czego dumnie doczepi swoje własne nazwisko. Polacy to religijny naród, więc inspiracji szukał w sacrum, które zderzył z profanum wrażliwości muzyki popularnej. Efekt to oczywiście egzystencjalny horror i eksplozja kiczu na wielu poziomach. Świętokrzyska Golgota (2004) i Tu Es Petrus (2005) to płyty ciężkie do strawienia, ociekające rozmachem, który można śmiało określić licheńsko-dożynkowym. Pod płaszczykiem oratorium skrywają najbardziej banalne tropy muzyki sakralnej, dorzucając toksyczną dawkę popowego sentymentalizmu. I tak docieramy do Rubikonu (2006), składanki wydanej na fali sukcesu oratoriów. Polskiemu mainstreamowi Rubik objawił się niczym dźwiękowy Mesjasz, wznoszący naszą mierną egzystencję ponad astralne plany. To składanka, na której znajdziemy dawne przeboje kompozytora – z kapitalnym „Dotykiem” Edyty Górniak na czele – a do tego zdrową dawkę sacro-polo z nowego rozdania i katastrofy w rodzaju „Please Don’t Go”, wyśpiewane przez samego kompozytora.
I chyba ta składankowość Rubikonu sprawia, że nie da się tego słuchać spokojnie. Nasze uszy są rzucane co rusz na nowy front. Ten rozrzut jest tak absurdalny, że znalazło się tu nawet miejsce dla… tematu Wiadomości. Jasne Piotruś, to jest sztosik, ale nie wiem jak się ma do upiornej ballady Skrzyneckiej i Roberta Janowskiego, czy boleśnie alternatywnego kawałka Fiolki. Zderzają się tu style, ale nie emocjonalność – ta jest wciąż identyczna, boleśnie sentymentalna, kiczowata do sześcianu. Świat Piotra Rubika to ewidentnie rodzima telewizja i właśnie przez ten pryzmat należy patrzeć na Rubikon. Nawet jeśli zawarte na nim ballady nie są utworami z tanich seriali, to w większości przypadków nic nie stoi na przeszkodzie, żeby były. Epickie, bombastyczne stwory w rodzaju „Niech mówią, że to nie jest miłość” to idealne zwieńczenie jakiegoś durnego benefisu w telewizji publicznej, podobnie jak „Dove vai” z ekranizacji Quo Vadis, polskiego blockbustera, który nawet na małym ekranie wygląda biednie. Długo się wahałem, czy wybrać Tu Es Petrus (z którego pochodzi „Niech mówią, że to nie jest miłość”), czy Rubikon właśnie. Ostatecznie padło na składankę, bo najlepiej pokazuje skalę destrukcji na dobrym smaku, jakiej Rubik dokonywał na różnych etapach swojej kariery. Sacro-polo to oczywiście naturalna konsekwencja pewnego procesu, ale nie możemy udawać, że ten człowiek był wcześniej wolny od winy. Jeden „Dotyk” to za mało na odkupienie.
Muzyka Rubika fascynuje swoim brakiem granic, pewnego rodzaju frywolnością w braku respektu dla każdego decorum. Jako heretyka cieszy mnie, że nie ma żadnych hamulców, żeby z podniosłych, sakralnych brzmień zrobić sobie najzwyczajniejsze w świecie jaja. Albo żeby uczcić śmierć Naszego Wielkiego Papieża wałeczkiem, który mógłby z powodzeniem znaleźć się w jakimś Gothicu czy innym niskobudżetowym, oldschoolowym RPG-u. Głosy krytyczne wobec artysty często powtarzają, że to koniunkturalista, który gra na najniższych instynktach i ustawia się tam, skąd wieje wiatr. Umieszczone na Rubikonie pożegnanie Karola Wojtyły może być argumentem za taką opinią, podobnie jego liczne flirty z telewizją publiczną. Ale obcując z muzyką Rubika o wiele dłużej, niż powinienem (a umówmy się – nawet sporadyczny kontakt może być ryzykowny dla zdrowia), doszedłem do wniosku, że to jest szczera sztuka. Ten koleś naprawdę czuje narodowego ducha, chce być przykładnym obywatelem Polski katolickiej i normickiej. Jak kocha, to romantycznie, jak płacze po Papaju, to rzewnie i mocno. Kiedy wydaje składankę, to umieści na niej wszystko, co w jego opinii warto znać, łącznie z podkładem z jego strony internetowej, czy czołówką programu informacyjnego. Ostatecznie zostanie zapamiętany głównie jako bohater spranego dowcipu o starej klaszczącej u Rubika i autor jednego z bardziej dramatycznych przebojów w historii polskiej muzyki rozrywkowej. Myślę, że to i tak bardzo dużo.