W nominacjach – prawie równość, ale nie przełożyło się to na różnorodność wśród zwycięzców.

Patrząc na seriale, które pojawiają się w ofercie telewizji i serwisów streamingowych można odnieść wrażenie, że żyjemy w coraz lepszych czasach dla produkcji o różnorodnej obsadzie, zrealizowanych przez inkluzywne ekipy filmowe. Nie znajduje to jednak odzwierciedlenia w przyznawanych przez amerykańską Akademię Telewizyjną nagrodach Emmy. Mimo, że nominacje do nagród w najbardziej prestiżowych kategoriach aktorskich otrzymali w 56% biali i w 44% – aktorzy i aktorki innych ras, to podczas wczorajszej gali po nagrody sięgali tylko ci pierwsi. 

To efekt wielkiego sukcesu The Crown – serial nie tylko zgarnął nagrody w najważniejszych kategoriach, ale stał się pierwszą produkcją oryginalną Netfliksa, która sięgnęła po tytuł najlepszego dramatu roku. Inni wielcy wygrani to między innymi Mare z Easttown, HacksTed Lasso. Mimo że ostatecznie kolejna gala, po próbach różnicowania zwycięzców pod względem etnicznym, płciowym czy rasowym, sygnalizowanych przez kapituły Grammy czy Oscarów, okazała się balem wzajemnej, białej adoracji, to nie zabrakło też historycznej nagrody dla RuPaula, który z ósmą statuetką za swój program nie jest już tylko najbardziej znaną drag queen na świecie, ale też najczęściej nagradzanym, niebiałym artystą w historii Emmy. Ważna jest też statuetka dla Michaeli Coel za scenariusz do miniserialu I May Destroy You – to pierwsze takie wyróżnienie dla czarnej kobiety. Poza tym jednak kapituła ma jeszcze wiele do zrobienia, jeśli chodzi o równość dla nagrodzonych, a nie tylko PR-owe frazesy. 

 

WIĘCEJ