Reprezentant LTE Boys Global właśnie wydał swój drugi album. Kim jest Młody Yerba, skąd się wziął i dokąd zmierza? Razem z artystą przedzieramy się przez emo trapowy świat – jego przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.

Emo trap spod znaku LTE Boys Global zawsze był zawoalowany kompresją przesteru, VHS-owym szumem i mgłą egzystencjalnej nostalgii. Odcinanie – drugi album Młodego Yerby, który wyszedł w ostatni piątek – to jednak fuzja pop-punkowych i hip-hopowych motywów zrealizowana w dźwiękowym ekwiwalencie 4K. To wizja klarowna i ostra jak maczeta zdobiąca okładkę tego longplaya.

Zatopiony w strumieniach reverbu Yerba, w towarzystwie gitarowych riffów i gęstych perkusjonaliów, porusza się po znanych szlakach. Wielkomiejska samotność jest tu jednak przedstawiona w niesamowicie empatyczny sposób. To nie jest melancholia polskich Drake’ów w wynajętym jacuzzi – to życiówka młodych zdolnych w świecie, który nie kusi neonami i jest zwyczajnie lepki oraz nieprzyjazny. Odcinanie to muzyczna alegoria pancernej szyby, która oddziela nas od świata. Obrazy są widoczne i klarowne, od tafli szkła odbijają się jednak ze znacznym echem skonfundowane myśli i spisane w samotności autodiagnozy.

To nie jest jednak zapis beznadziei, który każe się pochylić nad siedzącą w rogu postacią i złożyć jej rękę na ramieniu. W poszczególnych trakach, w kontrze do tanatycznych impulsów objawia się też życiodajny eros – czy pod postacią niskobudżetowego bragga w „Nowym Dripie” czy poczucia braterstwa i siostrzeństwa, któremu wtóruje mlodyskiny w „Hadesie”.

Przez ten współczesny Styks przeprowadził nas sam gospodarz. Yerba to skromny, ale niezwykle bystry chłopak, który opowiedział nam z uczuciem o tym skąd bierze się jego muzyki, gdzie zamierza iść dalej i co sądzi o współczesnym politycznym klimacie.

Czym właściwie jest Odcinanie?

 

Z czasem zauważyłem, że w wielu kawałkach wspominam o odcinaniu się. Od ludzi, rzeczy, zjawisk – wszystkiego, co mnie przytłacza. Więc to motyw, który spaja ten album. W zeszłym roku, gdy ten materiał powstawał, zakończyłem dużo znajomości. Nie chodziło mi wcale o odcinanie się od jakiegoś artystycznego brzemienia. To czysto prywatne sprawy, dotyczące nieprzyjemnych i szkodliwych relacji.

 

W kontekście polskiego rapu to zawsze trudna kmina, ale jakbyś siebie określił? Jesteś raperem, wokalistą czy po prostu muzykiem?

 

To jest ciekawe, bo przez pryzmat trapowych bitów należy uznać, że jestem raperem. Ale całkiem obiektywnie i na spokojnie, to co robię nie ma prawie nic wspólnego z rapem – to po prostu śpiew, czasami z użyciem autotune’a. Artysta to strasznie buńczuczny termin, ale chyba najlepiej pasujący z uwagi na dosyć luźne ramy tego, co robię. Zamiast raper, śpiewak czy producent (bo produkuje prawie wszystkie bity na których nawijam), można to po prostu spiąć w ten pretensjonalny termin „artysta”.

 

Co sądzisz o określeniu emo trap?

 

Koniec końców jest najbardziej trafne w określaniu większości mojej dotychczasowej twórczości. Osobiście trochę mi się przejadło, bo ten prąd lawiruje cały czas wokół tych samych inspiracji. W Stanach prawie wszyscy goście robiący emo trap współpracują lub współpracowali z Travisem Barkerem [perkusistą blink-182 – red.]. To już stało się dla mnie memem. Z jednej strony to miłe odwołanie się do korzeni tej muzy, ale pokazuje to jak bardzo ten gatunek stał się zakładnikiem określonej stylistyki. Największą wartość na mojej nowej płycie mają właśnie smaczki, które nie są powiązane z tym gatunkiem.

Człon “emo” wydaje mi się trochę kłopotliwy. W połowie lat dwutysięcznych mieliśmy komercyjną falę emo, której przewodzili Avril Lavigne, Fall Out Boy czy Panic! at the Disco, która do dziś kojarzy się z czarnymi grzywkami i kolorowymi czaszeczkami. Czy tym kontekście to określenie jest jakoś deprecjonujące i negatywnie wartościujące cały ten prąd?

 

Wśród moich znajomych, którzy tworzą, lub tworzyli emo trap nikt się tym raczej nie przejmuje. Każdy z nas w jakimś momencie życia, zwłaszcza gdy był dorosłym bobasem, słuchał Avril i podobnych rzeczy. Moją ulubioną odnogą tej stylistyki był komercyjny metalcore – Asking Alexandria czy Escape the Fate. Te zespoły zawsze były wyśmiewane przez “prawdziwych” fanów metalu. Tutaj ten trzon emocjonalny jest bardzo podobny do tego, co robiły wczesne pop-punkowe i emo zespoły – jakiś rodzaj pretensjonalności. Wbrew tej dziecinności, wiele z tych melodii było dla mnie inspirujących. Wspomniane przeze mnie kapele napisały sporo bardzo dobrych numerów. 

Gdy zacząłem robić muzykę, to wiele osób mówiło, że przypomina to Lil Peepa. To nie była jednak oczywista inspiracja – to coś do czego doszliśmy z kumplami sami. Prosta sprawa, lubisz trap i lubisz gitary – robisz trap z gitarą. Prędzej czy później to musiało się zdarzyć i zdarzyło się też w Polsce. 

 

Lil Peep, XXXTentacion i Juice WRLD, kluczowi emo trapowi artyści, byli z mojej perspektywy w jakiś sposób pobłażliwie traktowani. Odnosisz wrażenie, że ich słowa i przesłanie zawarte w ich numerach nie były traktowane poważnie do momentu, w których ich życia się nie zakończyły?

 

Mi się z kolei wydaje, że w wypadku Peepa i Juice WRLD-a, ich fani postrzegali ich problemy w nazbyt natchniony i hagiograficzny sposób. Może nawet seksualizowali ich umęczone dusze. Peep miał mnóstwo numerów, w których nawijał o wielkości swojego członka i innych przyziemnych sprawach. Te ironiczne wtrącenia mocno zresztą do mnie i do jego wczesnego fanbejsu przemawiały. Duża część jego fanbase’u zmitologizowała go i wsadziła do pudełka. Rozumiem, że smutna_agnieszka2004 przychodzi w dane miejsce, by posłuchać Peepa oraz Juice’a i coś poczuć – utożsamić się z jakimś cierpieniem. Zbyt wiele osób je jednak spłaszcza i patrzy na twórczość tych gości w bardzo jednowymiarowy sposób – to wypaczanie sensu tego, co ci ludzie, normalni ludzie, robili. To jest jeden z ważnych problemów współczesności – seksualizacja problemów psychicznych.

 

Sam wielokrotnie na tej płycie oraz na poprzedniej mówisz i śpiewasz o psychicznym bólu. Co ci to daje w akcie twórczym?

 

Pierwsza odruchowa odpowiedź jest taka, że po prostu lubię to robić i poruszać takie tematy. Czysto na poziomie estetycznym, zaczynając od określonych basowych nut, a na wokalu i tekstach kończąc – łączy się to w jeden spójny obraz. W dłuższej perspektywie daje mi to oczyszczenie i pozwala poczuć się lepiej z emocjami, które towarzyszą mi w momencie pisania.

Zdarzyło mi się mnóstwo głupich tekstów w moich numerach – powtarzalnych czy schematycznych albo takich, które mi siadły, bo są zwyczajnie catchy. Część osób, zwłaszcza fanów mainstreamu, potrafi oddzielić muzykę od artysty. To są emocje wyciągnięte z danych chwil. Jeśli ktoś sobie tego słucha na słuchawkach, by poczuć się spoko lub się uzewnętrznić to wszystko w porządku. Ale często dochodzi do jakiegoś skrótu myślowego – redukcji artysty do konkretnych wyznań i tekstów. Nie da się przeprowadzić psychoanalizy autora na podstawie kilku piosenek. A ludzie mimo wszystko to robią – widzą jakieś depresyjne, samoistniejące twory. Świat byłby lepszy, gdyby ludzie po prostu słuchali muzyki.

Naturalnym zjawiskiem jest jakiś rodzaj projekcji.

 

Jasne, sam to często robię. I mam wrażenie, że w ostatnim czasie to zjawisko urasta do niebotycznych rozmiarów. X, Peep, Juice WRLD – ich wszystkich to dotyczy. Pierwszy z nich to wyjątkowo skomplikowany przypadek przez oskarżenie dotyczące wyjątkowo ohydnych rzeczy jakie miał robić swojej byłej dziewczynie. Oczywiście jego przedwczesna śmierć była przykra. Na początku swojej kariery mocno się nim inspirowałem – uwielbiałem jego wczesne nagrywki. Nie oszukujmy się jednak, facet został zastrzelony. Część jego fanów dopisuje do tego całą mistyczną otoczkę. Oni woleliby, żeby to było samobójstwo – pęd ku nicości. Los tak chciał, tak miało być. Tak się im chyba lepiej to odbiera. Dla mnie to jest okropne zjawisko – pewne fakty są faktami i nie da się ich przekuć w mit. Odrobina szczerości pomoże.

 

Jaka była pierwsza muzyka, która emocjonalnie z tobą rezonowała?

 

Przede wszystkim wczesny trance. Brałem od wujka kasety z miksami trance’owymi. Paul van Dyk, ATB, Armin van Buuren, Chicane – tego typu producenci. Po kilkunastu latach wróciłem do tego, bo byłem naprawdę mały, gdy się z tym zetknąłem. Zszokowało mnie jak dużo cichsze wydają mi się te numery. Trance kojarzy się z ogłuszającym, imprezowym brzmieniem, w które z biegiem lat wyewoluował. Pierwotnie jednak, ta muza miała dużo ambientowych cech – to emocjonalne dźwięki, przy których naprawde można odpłynąć. Sam robiąc muzykę szukam tych emocji i coraz chętniej korzystam z tych środków w bitach.

 

A teraz oprócz trance’u?

 

Jestem mocno wkręcony w artystów, którzy wyrośli z inpiracji Drain Gangiem lub Yung Leanem. Jest taki świetny ziomek z podziemia – oaf1. Sporo nasłuchałem się też zeszłorocznego albumu ecco2k. Do tego Yungster Jack i David Shawty. Oni zresztą też inspirują się trancem i kawałkami, których się słuchało, gdy ulepszało się zbroje w Metinie. W ostatnim czasie najbardziej mnie to dotyka i inspiruje. Miałem takie momenty w karierze, w których próbowałem się odwoływać do tych samych internetowych inspiracji, ale najczęściej były to jednorazowe przypadki. Sporo bitów oraz jakichś side-rzeczy dla wtajemniczonych. Mogę zdradzić, że wracam do tego w większej skali. 

Odcinanie jest bardzo minimalistycznym albumem. Dużo włożyłeś wysiłku w to, by wszystko było klarownie słychać?

 

Przy płycie współpracowałem z DJ-em Deszczu Strugi i jestem z tego mocno zadowolony. Udało nam się połączyć dwie szkoły miksu – podziemno-trapową i profesjonalną. Faktycznie dużo nad tym siedzieliśmy. Czasami jednak trochę mi brakuje tej lo-fi estetyk dźwięku. Zwyczajnie lubię, kiedy trochę gorzej słychać wokal, bo zjada go bit, reverb jest rozkręcony na maksa i wszystko się limituje. Jest w tym jakaś totalność. Chciałbym do tego wrócić – może nie na przestrzeni całej płyty.

W emotrapowym brzmieniu nie lubię przekombinowywania. Wolę udaną prostotę powstającą z czystej, skraplającej się zajawki. Słychać to np. w “White Wine” Lil Peepa. Dużo bardziej jarały mnie zresztą bity Nedarba Negroma, niż Smokeasaca. U Nedarba dominuje jakiś prostacki urok, który mi się kojarzy z metalcorem. Prostota w harmonii melodii i perki. Mega to sobie cenię i chciałem to przełożyć na swój własny język. Poszukiwałem też innych, mało oczywistych inspiracji i dróg. To kierunek, w którym chce iść – mieszanie różnych wpływów i muzyczna ucieczka w nieznane.

 

Jak to się stało, że nawiązałeś współpracę z Deszczem?

 

Czarny Hi-Fi zaproponował go do współpracy. Na początku nie było łatwo. Musieliśmy wypracować jakiś kompromis. Czasem przygotowanie wstępnego mixu trwało bardzo długo, ale znaleźliśmy wspólny język. On reprezentuje zupełnie inną szkołę miksu, czasami starał się ograniczać jakieś moje zapędy. Ale ostatecznie ma bardzo otwartą głowę na nowe brzmienia i wyszło mega. 

 

Zamierzasz domknąć swój emotrapowy rozdział?

 

Nigdy od niego nie ucieknę, a Odcinanie traktuję bardziej jako klamrę, niż zakończenie rozdziału. Nasłuchałem się tej muzyki już za dużo, a zajawki mam zbyt różnorodne, by zamykać się w pudełku – mimo to nadal mam energię by samemu poszukiwać dalszych dróg rozwoju w tej niszy. Miałem ogromną frajdę tworząc np. bit do numeru “biała noc” elvisa i skiny’ego. Zacząłem to robić nie dlatego, że było to modne i inni hajpowi artyści się za to wzięli – to naturalna konsekwencja moich muzycznych korzeni. Nigdy od tego nie odejdę w stu procentach. Ale chcę włączać do swojego brzmienia nowe rzeczy – trance, drum’n’bassy, industrial czy kwaśne ambienty.

Ostatnio jara mnie też np. Sega Bodega. On też łączy gatunki, w moim mniemaniu, niespotykany wcześniej sposób. Podobnie jak 100 gecs. Chcę iść właśnie tą drogą – łączenie zajawek i przemierzanie nieznanych rejonów. Pojawia się teraz nowa fala artystów, która mnie jara tak, jak mnie jarały ikony soundcloudowego rapu w 2016 czy 17 roku. PC Music nadal się rozwija i reprezentuje dla mnie przyszłość muzyki. Byłem wczoraj z dziewczyną w Żabce i cztery piosenki, które słyszeliśmy to były remixy i covery starych numerów – Jeniffer Lopez i Pitbull zarzynają lambadę, a ktoś to jeszcze zremiksował. Remixy są spoko, ale nie kiedy są czystym powtórzeniem w imię komercji. Muzyka się powiela i trzeba ją rozjebać do reszty. Pod pozorem losowości pociąć wszystko i zlepić na nowo. To jest zajebisty kierunek.

Nie mogę się nie odnieść do twojego zainteresowania Pokémonami. Na insta, na twoim zdjęciu profilowym jest Cloyster – dość złowrogi, ale przede wszystkim opakowany w potężny pancerz. Czy ten wybór coś mówi o tobie?

 

Może tak być. Uwielbiam ten design – złowrogość opakowana w defensywny mechanizm, grubą warstwę ochronną. To jest dualizm, który lubię rozpracowywać w zgodzie z własną naturą.

 

Jak poradziłeś sobie z ostatnimi miesiącami – kwarantanną i lockdownem?

 

Kiedy ten cały syf się rozprzestrzenił to mieszkałem w lekko PRL-owskiej kawalerce, całkiem przestronnej. Gdy wybuchł COVID-19 czułem się przytłoczony byciem w Warszawie – wielkim mieście, do którego się przeprowadziłem 1,5 roku wcześniej. U siebie w Ustce siedziałbym pewnie na chacie i robił muzykę. Tutaj jednak, warunki zewnętrzne bardzo wjechały mi na psychę. To wszystko spotęgował jeszcze ten polityczny syf. Nikt nie wiedział co stanie się w przyszłym tygodniu – dominowało poczucie ciągłego zagrożenia. Może w końcu świat wybuchnie?

 

A jak się czujesz po wyborach?

 

Bardzo łatwo wkręcić się we wkurw i utwierdzenie się w poczuciu niemocy. Wkurwia mnie symetryzm i centryzm, które są przepychane na siłę. Popularne jest teraz myślenie, że bezpodstawne szkodzenie drugiemu człowiekowi to jest pogląd. Nie jest. W obecnej politycznej rzeczywistości znowu istnieją ruchy odnoszące się do praktyk, które, w moim mniemaniu, powinniśmy mieć już dawno za sobą. W pierwszej turze jeden z kandydatów mógł się pochwalić poparciem, które znacząco przerosło moje oczekiwania – to było przytłaczające i nie omieszkałem wypowiadać się wtedy za pomocą insta i innych mediów. Zamieniłem się na chwilę w lewicową działaczkę, która spamuje infografiki tłumaczącymi dlaczego ktoś jest faszystą. Tak to bywa.

Nasze pokolenie w końcu się zaktywizowało. To dobrze?

 

Tak. Ale niektórzy nie dorastają albo jeszcze nie dorośli. Są pomysły, które wydają się kuszące i ciekawe w momencie, gdy jesteś w gimnazjum. Ale niektórym one nie wypadają z głów, a powinny. Wiadomo, że młodzi się radykalizują. Sam mam to za sobą i jako nastolatek pociągały mnie poglądy, z którymi teraz absolutnie się nie zgadzam. Dziwi mnie, że niektórym to zostaje na stałe. Dominuje kompleks elity intelektualnej – “może to nie ja jestem głupi, może to cały świat jest głupi, większość ludzi jest głupia, ale ja nie”. Sondaże niestety odzwierciedlają tę smutną tendecję i samolubność.

Trudna była też konfrontacja z faktem, że w moim fanbasie jest kilkuprocentowy odsetek osób, które mają poglądy zupełnie sprzeczne z moimi – z tym, co z moimi ziomkami głosimy w naszej twórczości. Kolorowe włosy i pomalowane paznokcie – to chyba jest jakaś wskazówka, co nie?

 

Skłania cię to do tego, by mocniej wypowiadać się politycznie w swojej muzie?

 

Nie chciałbym tego robić w otwarty sposób. Ale mam jeden niewydany kawałek, który pojmuję jako taki trochę “rewolucyjny”. Nadzieja na to, że coś w tym prawym kraju się zmieni powoli gaśnie i to jest temat, który chciałem poruszyć. 

WIĘCEJ