Od trzymania życia w garści ma już stygmaty.
Osobowość to kluczowa sprawa, jeśli chodzi o muzykę popularną, szczególnie hip-hop. Jasne, możesz mieć wydumane rymy i potrzebne tematy, możesz mieć kosmicznie dobre bity, ale jeśli nie masz osobowości – a wytwórnia nie wmówiła światu, że ją masz – to przepadasz. W przypadku polskiego rapu bardzo często obowiązuje wyłącznie to wtrącenie, bo lwia część najpopularniejszych ksywek albo osobowości nie ma, albo jest ona tak monochromatyczna, że trudno ją odróżnić od tła. Kiedy na scenę wjechał OKI, nie posiadałem się z radości. Oto zawodnik, który ma ogromną ilość energii, niesamowicie barwny pomysł na siebie, a do tego nie jest muzycznym męczybułą. Wspaniale wpasował się w OIO, a ostatnio wypuścił nowy album solo, PRODUKT47. I o ile wspólny krążek Żabsona i Igiego mnie zawiódł i zostawił z pustym poczuciem w środku, tak energetyczna bomba z jeżem na głowie wywołała we mnie zgoła odwrotne uczucia. OKI jest w szczytowej formie, a do tego prezentuje ją nie na jednostajnej sekwencji bliźniaczo podobnych bitów, ale w różnorodnej oprawie.
Aż dziwne, że w Polsce nie ma więcej adeptów radosnej sztuki Lil Uzi Verta. Kumam, że to depresyjny kraj, ale inne trapowe mody przeszczepiano na nasz grunt szybko i obficie. OKI nie jest kopią amerykańskiego kolegi (ba, to właśnie Uzi ostatnio zrobił sobie kolce na głowie, a to Polak był z tym pierwszy!), ale w wielu momentach podąża jego szlakiem. I super, bo taki „Jeżyk!” to jeden z największych hymnów polskiego rapu, pozytywny hiciorek na lato i osłodzenie jesieni/zimy. OKI bawi się swoim głosem, stosuje nietypowe zabiegi, jak kreatywną cenzurę, która jest integralną częścią utworu, potrafi sypnąć przezabawnym albo udanym wersem. Od trzymania życia w garści mamy już stygmaty – nawija w „Perłach”. Jasne, sporo tutaj znajomych tematów, choćby nieszczęsna miłość do hajsów, największa zmora polskiego trapu obok źle ustawionego autotune’a, ale raper utożsamiający się z Soniciem nie czyni z pęgi złotego bożka, któremu poświęci cały krążek. Ma coś do przekazania, nawet jeśli to prostu liryczne odbicie jego pozytywnej osobowości. Sprowadzanie OKIego do miana tylko trapisty jest nie do końca sprawiedliwe, bo to dość ukształtowany zawodnik, który trzyma ręce w kilku słoikach z ciasteczkami. Swobodnie leci na truskulu („Stado Hartów”), kozaczy na disco („Jakie To Uczucie?”), wjeżdża w a$apową psychodelę jak w masło („Zwariowane Melodie”). Jednocześnie nie jest to ten typ różnorodności, który sprawia, że wiele polskich rapowych płyt brzmi jednakowo. Chłop ma ADHD, o czym nawija z Taco (pozdro chłopaki, wy medi czy concerta?), a jego roztrzepana muzyka świetnie to oddaje.
PRODUKT47 nie męczy buły, ale z powodzeniem możnaby przyciąć tę płytę tu i ówdzie. 17 numerów to jest liczba, która przystoi Kendrickowi i to tylko w kontekście konceptualnego, dwupłytowego albumu. Rozumiem, że stream troling to świadomy zabieg, ale ponawiam apel na głusze uszy rodzimego rapu: niewielu z was udźwignie więcej niż 12 wałeczków, szanujmy się wzajemnie! Nie licząc kilku zbędnych traków, nowa płyta OKIego to świetna propozycja. Radosny rap, który nie przybija się do krzyża pseudomoralistycznych aspiracji, nie ocieka dripem mocniej niż trzeba, nie odmienia hajsu i suk przez wszystkie przypadki w każdym numerze. Sam „Jeżyk!” to paszport OKIego do rapowego kanonu, ale reszta nie jest wcale o wiele słabsza. Idą upały, PRODUKT47 to dobre tło pod gorące temperatury.