Samce alfa w natarciu. Na portfele.

Jednym z najważniejszych momentów w historii internetu – na dobre lub na złe – było pojawienie się formy reakcyjnej. Na początku reagowano na viralowe filmiki (a cwaniaczki zwane Fine Bros chcieli nawet założyć trademark na takie treści), potem na memy. Obecnie reaguje się praktycznie na wszystko, z naciskiem na dziwne postaci z mediów społecznościowych, tiktokowe trendy, klipy z podcastów, a nawet na absurdalne plany urbanistyczne. Początkowo główną platformą do reagowania był YouTube, ale kiedy Twitch opuścił gamingową niszę i stał się serwisem do streamowania niemal wszystkiego, reagowanie stało się naczelną formą treści. Szczególnie po stronie politycznych streamów, które mogły wraz ze swoją publicznością żywo komentować i krytykować klipy z wiadomości telewizyjnych, wywiady, czy wideoeseje dotykające tej sfery. Na razie jest za wcześnie na to, żeby oceniać, w jakim stopniu ta forma wpływa na dyskurs społeczno-polityczny (a w krajach takich, jak Polska, polityczny streaming niemal nie istnieje i jest ograniczony do prawackiego szaleństwa, względnie zrywów partyjnych przy okazji wyborów), ale nie da się ukryć, że takich treści jest coraz więcej, a ich widownia rośnie. To, co wychodzi wartościowego przy okazji tego mielenia – bo mimo wszystko to forma interpretacyjna, recyklingowa – to nagłaśnianie pewnych zjawisk i szukanie kolejnych szwindlarzy i dziwaków, gotowych zarobić na konserwatywnym przechyle większości internetowych platform. Jednym z największych zjawisk, jakie ostatnio zostają poddawane wiwisekcji, jest tzw. manosfera, czyli luźno powiązana grupa twórców, głoszących reakcyjne, mizoginistyczne, a czasem wprost jaskiniowe poglądy na płeć. Manosfera to ogromne terytorium, ciągnące się od papy Petersona, przez ghouli z podcastu Fresh & Fit (rozpijających i upokarzających dziewczyny w trakcie swoich nagrań) i finansowych krętaczy jak Gary Vee, aż po zwykłych przestępców w rodzaju Andrew Tate’a. Pod płaszczykiem samorealizacji, ulepszania siebie, dążenia do bogactwa, ułatwienia kontaktów w sferze romantycznej, czy zwykłego coachingu, manosfera popycha ogromne rzesze pogubionych mężczyzn w ramiona bardzo niebezpiecznych ideologii. Niczym w jakimś koszmarnym blockbusterze, manosfera to swoisty crossover naczelnych sił zła tego świata: patriarchatu, turbokapitalizmu, skrajnego indywidualizmu, antynaukowości i kultu zapierdolu.

Najbardziej ponurym faktem jest to, że naczelne postaci manosfery żerują na alienacji, rozczarowaniu i wykorzenieniu mężczyzn zupełnie świadomie. Papa Peterson, czy Andrew Tate głoszą czasami naprawdę oburzające poglądy nie dlatego, że w nie wierzą, a dlatego, że to się opłaca. Progresywne kręgi nagłośnią ten przekaz, tworząc, poniekąd słuszny, odpór. Algorytmy będą pchać viralowe klipy dalej, a biznes będzie się rozkręcał. Zawsze znajdą się jakieś zagubione duszyczki, które trafnie rozpoznają, że z urządzeniem świata jest coś nie tak, że obiecana wizja dobrego życia rozchodzi się z rzeczywistością. Ale zamiast pójść o krok dalej i włączyć się w progresywny proces, dążący do osłabiania kapitalizmu (stojącego na czele większości krzywd i rozczarowań) i bardziej równościowego rozkładu sił (patriarchat krzywdzi wszystkich, także mężczyzn), dostają pakiet łatwych odpowiedzi. Czujesz się osamotniony, twoja praca jest źródłem dalszej rozpaczy, a z mediów społecznościowych leje się słodziutki do porzygu strumień uśmiechniętych twarzy i życia w luksusie? TO PEWNIE WINA KOBIET! Na zaawansowanym etapie desperacji naprawdę trudno przekonać kogoś do kompleksowych analiz i progresywnych wartości, które nie dają się opakować w viralowe skrótowce. Co innego krótkie strzały od Fresh & Fit, którzy mówią o mężczyznach wysokiej wartości, czy Andrew Tate, żywiołowo pokazujący siłę męskiej decyzyjności. Manosfera, zrodzona w mrokach 4chanowych dyskusji o tym, że kobiety i mniejszości niszczą gry wideo, rozpędzona siłą autorytetu publicznego intelektualisty Petersona, zasilona podcastami o tym, jak zostać samcem alfa, wkracza w swoją ostateczną formę ewolucji.

Szczęśliwie, ta jest mniej mglista, niż trudne początki na niszowych forach i przestrzeniach poza mainstreamem, gdzie można było maskować haniebne poglądy troską o etykę dziennikarską. Jest również mniej przygładzona pod mainstream, bo nawet Papa Peterson w dowolnym temacie – od wojny w Ukrainie po Elliota Page’a – obecnie odjeżdża w kierunku szaleństwa z szybkością shinkansena. Współcześni bohaterowie manosfery – Andrew Tate, Fresh & Fit, Nelk Boys, czy zmarły niedawno Kevin Samuels – są wprost mizoginistyczni, a często po prostu komiczni w prezentowaniu swojego ubogiego repertuaru. To nie znaczy, że zagrożenie zostało zażegnane. Algorytmy, zorientowane na promowanie zaangażowania, wciąż tworzą całkiem solidne ścieżki prawicowej radykalizacji, od YouTube po TikToka. Fitnessowo-coachowsko-biznesowa otoczka wielu takich treści osłabia czujność i łowi całkiem pokaźną publiczność, która przychodzi z zamiarem ulepszenia siebie i swojego losu, a wychodzi z banialukami o byciu zwycięzcą (w najlepszym wypadku), czy o tym, że kobiety nie powinny mieć konta na Instagramie, jeśli są w związku (dosyć kiepski, acz powszechny scenariusz). Tymczasem algorytmy pracują i już podsuwają kolejne, coraz bardziej radykalizujące treści, np. Bena Shapiro, czy Stevena Crowdera. Wampiry czekają, z kłami wyostrzonymi queerfobią, denializmem klimatycznym, rasizmem, a często po prostu faszyzmem. Pozornie neutralny początek tej drogi ustawia całą podróż w konkretnym kierunku, a jest nim piekło prawackich fantazmatów. Nie muszę dodawać, że temat osób spoza kręgu cis-hetero jest tu albo ignorowany, albo prezentowany w sposób jeżący włosy na całym ciele. 

Charyzmatycy tego ruchu wykorzystują coraz gorszą sytuację społeczną wielu mężczyzn, szczególnie młodych. Większość kultury popularnej – która nie jest nawet w ułamku tak woke, jak wydaje się wielu alarmistom – buduje określone wzorce męskości, propaguje pewnego rodzaju oczekiwania wobec standardu życia i relacji seksualnych. Podobnie kapitalistyczne struktury, premiujące bogactwo i realizację na gruncie materialistycznym, pompują nierealistyczne oczekiwania. Młodzi mężczyźni słyszą z każdej strony: należy ci się to czy tamto! Ale wcale tego nie mają, bo system wyciska doły i wzmacnia drobną górę, do której na tym etapie można dostać się wyłącznie dzięki wielkiemu szczęściu, albo dobremu urodzeniu. Piewcy status quo od dekad pracują nad tym, żebyśmy za wszystko czuli indywidualną odpowiedzialność, jednocześnie zbierając frukta sprywatyzowanych zysków. Pogubieni mężczyźni – od totalnie zblackpillowanych inceli po konserwatywnych marzycieli, którzy w rubrykę zawód wpisują CEO (mimo, że ich firma zatrudnia jedną osobę i zajmuje się głównie traceniem hajsu na kolejnych kryptoszwindlach) – idą tym tropem i za swoje niepowodzenia obwiniają inne grupy, które tkwią w tej samej, a najczęściej jeszcze gorszej opresji. Patrzą na ludzi w rodzaju Andrew Tate’a – ziomka, który uciekł z Wielkiej Brytanii przed zarzutami o handel ludźmi, a skończył w Rumunii, gdzie – jak sam mówi – prawo o gwałcie jest bardzo luźne i z dumą deklaruje, że współpracuje z tamtejszą mafią – i myślą: no tak, on wie co robi, jest tam, gdzie powinien być. Tate to ciekawy przypadek, bo jego myśli nie mają żadnej podpory pseudonaukowej (jak u Papy Petersona), nie bawi się w owijanie w samopomocową bawełnę, ani nie wchodzi w żadne dyskusje. Mówi wprost: zabieraj swojej dziewczynie 80% zysków z jej OnlyFans, nie traktuj kobiet partnersko, bo to bzdura, w końcu są od ciebie słabsze pod każdym względem. W jego sukcesie nietrudno zobaczyć odbicie sukcesu Donalda Trumpa: równie bezczelnego, nie zważającego na fakty czy kulturę dyskusji, rozbuchanego samca, który idzie po swoje. Po trupach? No cóż, taki jest ten świat, a ty jako mężczyzna musisz się dostosować, lub zginąć, stratowany przez innych samców beta. Andrew Tate jest ostatecznym wcieleniem manosfery, chodzącą karykaturą wszystkich archaicznych i szkodliwych stereotypów dotyczących toksycznej męskości. Były kickboxer i mistrz szachowy (!) wypluwa z siebie oszałamiające opinie, fleksuje bogactwem i tężyzną fizyczną. Oczywiście, wiele jego wypowiedzi to zwykłe trollowanie, a cała persona, jaką wokół siebie wytworzył, to w dużej części teatralne odgrywanie postaci. Ale to wszystko trafia na podatny grunt. Tymczasem chłop robi tych osamotnionych desperatów w wała. Jego Hustlers University to maszynka do generowania zysków dla Tate’a, nie żadna przystań dla mężczyzn, którzy marzą o pieniądzach i statusie. Setki tysięcy (!) studentów to tak naprawdę pracownicy Tate’a, którzy klipują jego wypowiedzi i rozsiewają je po internecie. Dodatkowo płacący co miesiąc i wciągający w to innych, bo hej – Hustlers University ma strukturę łudząco podobną do grobu faraona. 

Z jednej strony manosfera się rozrasta, z drugiej jej naczelne postaci albo regularnie się kompromitują (JBP, Fresh & Fit), albo mają całkiem realną perspektywę trafienia za kratki (Andrew Tate). To szwindel nie do utrzymania na dłuższą metę, bo tylko pogłębiający poczucie osamotnienia, rujnujący finansowo i coraz bardziej rozchodzący się z rzeczywistością. W progresywnych kręgach coraz częściej wychodzi się poza zwykłą szyderę, a – idąc za naukami św. Contrapoints – zastanawia się nad tym, co zrobić, żeby tych pogubionych mężczyzn odzyskać. Ich żal do świata jest zasłużony i owszem, często łatwo czuć do nich gniew i mieć słuszne pretensje, że manifestują go w tak nienawistny sposób. Ba, sam się podśmiewywałem z inceli, czy innych oszołomionych patriarchatem delikwentów, ale chyba nie tędy droga. Ci ludzie wpadają w ramiona manosfery, bo nikt inny nie chce ich przyjąć. Nie mówię, żeby od razu iść nawracać black pillowców – których zresztą jest w Polsce zdecydowanie mniej, niż w krajach anglosaskich – ale żeby mieć na uwadze, że jest pewna platforma porozumienia, na którą możemy wkroczyć. Szczególnie w naszym kraju, gdzie fani manosfery nie są jeszcze tak zradykalizowani, jak ich koledzy za Oceanem. Nie mają dostępu do broni, nie są aż tak zanurzeni w toksycznym ścieku internetowych otchłani. Nie mają zbyt wielu lokalnych wzorców do naśladowania, które wprost naganiają do prawackiej zagrody. No, może poza zwykłymi faszolami i nackami, ale oni mają dość ograniczoną siłę przebicia wśród facetów o normickim usposobieniu. Jasne, jest cały obieg sigma grindsetowymentalność CEO, propagowany przez raperskie banany i sferę ekipopodobną, gdzie zdarzają się mizoginistyczne wybryki. Ale myślę, że na razie polska manosfera jest w powijakach, lub objawia się w innych, bardziej widocznych i bezpośrednio politycznych rejonach. Oczywiście, nie bagatelizuję tych zagrożeń – mimo wszystko badania politycznych preferencji wśród młodych Polaków są przerażające – ale wciąż mamy duże pole manewru, jeśli chodzi o deradykalizację. Obserwujmy manosferę, bądźmy czujni w polskim kontekście i rozmawiajmy z kim się da. Ostatnio komuś bliskiemu udało się przekonać bardzo młodego człowieka zapatrzonego w kulturę hustlerki, że krytyka bogaczy to nie to samo, co dyskryminacja społeczności LGBTQ+. Małe kroczki też są ważne, nawet jeśli wykonujemy je w piekle!    

WIĘCEJ