Opowieść o lombardzie, to tak naprawdę opowieść o miłości, nadzei i Polsce. Ta wzruszająca pełna absurdalnego humoru historia o przetrwaniu opowiedziana przez reżysera Łukasza Kowalskiego do zobaczenia jest na dużym (a później i małym) ekranie w ramach festiwalu filmowego Millennium Docs Against Gravity.

Kultowy bytomski lombard latami kręcił się znakomicie, niestety, czas jego świetności minął i chyli się ku upadkowi w miarę, jak polskie Detroit stopniowo ubożeje. Właściciele, pan Wiesiek i pani Jola, zmuszeni są przenieść interes z kamienicy w centrum miasta do starej hali po Biedronce w dzielnicy Bobrek na obrzeżach Bytomia. Pozbawieni środków do życia mieszkańcy znoszą pod zastaw coraz bardziej absurdalne i bezużyteczne przedmioty. Wraz z trójką pracowników – Sandrą, Agnieszką i Tomkiem – podejmują ostatnią próbę uratowania prawdopodobnie największego lombardu w Europie znad krawędzi bankructwa.

Łukasz Kowalski śledził losy lombardu przed ponad 4 lata, a my rozmawiamy z nim i z bohaterami filmu o tym, co wydarzyło się od zakończenia zdjęć.

Hanna Szkarłat: Jak się teraz biznes wiedzie?

Wiesław: Niezbyt się wiedzie. Biedronka została sprzedana Bakomie, dlatego musieliśmy się znów przenieść. Szkoda, bo po ukazanym w filmie festynie zaczęło się naprawdę dobrze kręcić. Teraz ponownie trafiliśmy do centrum miasta, ale po każdej przeprowadzce potrzebny jest czas na rozkręcenie i duże nakłady finansowe na reklamy, w końcu trzeba ludzi jakoś przyciągnąć. Mam nadzieję, że film pomoże lombardowi rozkwitnąć na nowo.

Jak to było opuszczać Bobrek po tylu latach? W filmie wygląda na to, że bardzo zżyliście się z tamtą lokalną społecznością, wiedzieli, że mogą na was liczyć.

Wiesław: Pod koniec funkcjonowania lombardu symbioza między nami a mieszkańcami była bardzo ścisła. Na początku ludzie byli nieufni, budynek Biedronki stał tyle lat pusty, zdążyli się do tego przyzwyczaić, gdy nagle przyszliśmy my. Z czasem jednak nabrali do nas zaufania, a my odwdzięczaliśmy się przyjmując od nich naprawdę rozmaite rzeczy, z kolei chętnych do pomocy wokół lombardu nigdy nie brakowało. Stopniowo z wrogów, staliśmy się przyjaciółmi. Sprzedaż Biedronki Bakomie to był krach, rozwalił się cały łańcuch powiązań, układów i pomocy. Na nowym miejscu jesteśmy od maja 2021 roku, nie jest łatwo, ale wciąż zależy nam na budowaniu przyjaźni.

W filmie nazywacie siebie rodziną, wciąż jeszcze pracujecie razem?

Jolanta: Sprzedaż Biedronki sprawiła, że nie mogłyśmy dalej czekać. Przeniesienie lombardu to ogromne przedsięwzięcie logistyczne, a wszystkie mamy zobowiązania finansowe, Sandra i Agnieszka mają dzieci, nie mogłyśmy po raz kolejny czekać. Naprawdę byliśmy rodziną i nie chcieliśmy zostawiać nikogo na lodzie, ale życie wymagało od nas finansowej stabilności. Wciąż jednak mamy ze sobą kontakt, wspieramy się, piszemy do siebie, nasza przyjaźń trwa dalej. Nigdy nie byliśmy typowym lombardem tylko nastawionym na zysk, rozkręcanie biznesu i ładowanie pieniędzy do kieszeni. My wszyscy kochaliśmy to, co robiliśmy, to była nasza pasja.

To jak ułożyły się wasze ścieżki od czasu zakończenia filmu?

Agnieszka: Lombard tworzyli ludzie, to już nie jest to samo. Od 8 miesięcy mam inną pracę, ale wciąż czasem zakręci mi się łezka w oku na wspomnienie tego miejsca, w końcu spędziłam tam 5 lat życia, to był nasz drugi dom. Wkładaliśmy w niego całe serce.

Wiesław: W nowym miejscu zostaliśmy tylko ja i Sandra.

Jolanta: Obecnie czekam na zasłużoną emeryturę, cieszę się, że będę mogła więcej czasu spędzić w ogródku, wyjść na spacer z psem. Jednocześnie nie ma dnia, żebym się nie zastanawiała, czy choć na parę godzin nie wrócić do Lombardu. Nie jest wykluczone, że jeśli lombard rozwinie się w nowej lokalizacji, to ja jeszcze kiedyś tam wrócę jako kierowniczka.

A jak wyglądają wasze relacje romantyczne? W filmie oglądamy dwie pary: panią Jolę i pana Wieśka oraz rozwijący się na naszych oczach związek Sandry i Tomka.

Tomek: W naszym przypadku to był po prostu romans w lomabrdzie. Spróbowaliśmy, ale nie wyszło. Rozstaliśmy się w zgodzie, stwierdziliśmy, że tak dla nas lepiej. Miałem trochę dłuższą przerwę niż te 6 miesięcy wspomniane w filmie.

Sandro poczekałaś w końcu na niego, czy dotrzymałaś obietnicy danej w filmie i byłaś twarda?

Sandra: Nie poczekałam, w takich kwestiach jestem nieugięta. Przynajmniej teraz się nie kłócimy.

A druga para?

Jolanta: Pozostaliśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi. Jest dużo elementów tej relacji, które sprawią, że Wiesiek zawsze będzie częścią mojego życia, tego nie da się tak oddzielić. Jeżeli przyszedłby moment tęsknoty za tym miejscem i nie tylko, nie jest wykluczone, że coś tam jeszcze kiedyś zaiskrzy.

Łukaszu, jak w ogóle trafiłeś na lombard?

Łukasz: Mieszkam w Katowicach, więc niedaleko i od 15 lat realizuję krótkie reportaże na całym Śląsku. Mój pierwszy kontakt z lombardem był pod koniec 2017 roku. Realizowałem wtedy krótki reportaż o zaginionym mężczyźnie z dzielnicy Bobrek w Bytomiu, nazywanej dzielnicą cudów w tak zwanym polskim Detroit – to pierwsze miasto w Polsce, które miało ogłosić upadłość. Rozpytując po dzielnicy o tego zaginionego mężczyznę, wszyscy mieszkańcy Bobrka kazali nam udać się do lombardu, mówili, że pani Jola i pan Wiesiek wiedzą wszystko o wszytkim, a jak nie to na pewno zaraz się dowiedzą. Od początku urzekło mnie morze przedmiotów, które tam zobaczyłem.

W pewnym momencie samych aukcji na Allegro było 70 tysięcy, z czego jeżeli wystawione było 5 żelazek, to z opisu dowiadywaliśmy się, że w lombardzie jest jeszcze 200 nowych i używanych w każdym kolorze. Było 10 wystawionych futer z różnych gatunków zwierzątek, a opis informował, że łącznie jest ich 1100. Całe pokoje tematyczne, dedykowane danemu przedmiotowi: Pokój Łyżew, Pokój Nart. Za każdym z tych przedmiotów kryła się historia, niestety, zazwyczaj smutna.

Na początku marzył mi się film o samych przedmiotach. Bardzo podobał mi się stosunek ekipy pracującej w lombardzie do tych przedmiotów. Podchodzili do nich z czułością. Dziewczyny lubiły szkło i porcelanę, szef lubił rogi, ale też różne pamiątki górnicze, sam kiedyś pracował w kopalni jako sztygar, więc były mundry i kufle z górniczych biesiad. W morzu przedmiotów były też skarby, jak na przykład ząb mamuta przyniesiony przez emerytowanego górnika.

Czy prawdziwość tego zęba została ostatecznie zweryfikowana?

Łukasz: Dywagacje na ten temat trwały długo. Były pomysły zaniesienia zęba do dentysty, który miałby sprawdzić kość, oczywiście wiele godzin szukania w internecie. Ostatecznie nie udało się uzyskać żadnego certyfikatu, ale pozostaje to jedna z najfantastyczniejszych rzeczy, z którą się tam zetknąłem. Jednak szybko po rozpoczęciu zdjęć do filmu okazało się, że od opowieści o przedmiotach znacznie ciekawsza jest opowieść o niezwykłych ludziach. Lombard z założenia raczej kojarzy się z wyzyskiem ludzi w potrzebie, to miejsce funkcjonowało na zupełnie innych zasadach, dlatego przyglądałem się mu z zafascynowaniem. Lombard pełnił rolę centrum pomocy społecznej w biednej bytomskiej dzielnicy Bobrek. Był miejscem spotkań, ważny punktem zarówno dla mieszkańców, jak i dla pracowników. Poturbowani przez życie, wyrzuceni na margines ludzi, dzięki lombardowi żyli we wspaniałej symbiozie, wspierali się nawzajem, mogli na siebie liczyć.

Macie jakieś historie z lombardu, dotyczące przedmiotów lub ludzi, które zapadły Wam w pamięć?

Agnieszka: Kiedyś przyszła kobieta z wózkiem, w którym miała dziecko. Wyciągnęła je i chciała oddać wózek, bo nie miała na życie i leki.

Łukasz: Ciężko, żeby w takich sytuacjach nie pękło serce. Pani Jola dała za ten wózek o wiele więcej niż był on wart. Sam mam dzieci i nie wyobrażam sobie być postawionym przed takimi dylematami.

Agnieszka: W książkach czasem znajdowało się różne listy, pocztówki, kiedyś nawet z Sandrą trafiłyśmy na pozew rozwodowy elegancko napisany przez kogoś na komputerze. Może ktoś się rozmyślił i go nie wysłał?

Tomek: Mieliśmy jedną stałą klientkę, która chodziła właśnie po różnych śmietnikach i opuszczonych budynkach. Kiedyś przyniosła nam zwykłe organy z Yamahy, prosząc o 20 zł na życie, kupiliśmy je, później okazało się, że kosztowały 500 zł.

Jola: To oczywiście nie była próba oszukania tej kobiety. W czasach prosperity do lombardu w kolejce potrafiło stać po kilkadziesiąt osób, w natłoku ludzi i przedmiotów nie byłyśmy w stanie na bieżąco wszystkiego sprawdzać, dlatego czasem trafił się taki strzał. Nigdy jednak  nie mieliśmy intencji kogokolwiek oszukać. Zazwyczaj ludzie sami mówili, ile chcą za daną rzecz dostać, bo potrzebowali szybkiego zastrzyku gotówki. Wtedy zaniżali ceny, by móc szybko z powrotem wykupić dany przedmiot, później przeważnie po nie nie wracali.

Łukasz: Wielokrotnie byłem też świadkiem sytuacji, że w lombardzie pojawiał się znawca, który miał wypatrzony jakiś niedoszacowany przedmiot, kupował go za grosze, a potem sprzedawał za znacznie wyższą cenę. Tak było na przykład kiedyś z kompletem starych, poniemieckich monet.

Kto najczęściej pojawiał się Lombardzie? Mieliście jakiś typ stałego klienta?

Jolanta: Stali klienci po prostu zżywali się z nami. Dzieci z Bobrka mówiły do mnie ciociu, odwiedzały nas same lub z rodzicami, to byli nasi stali klienci. Często mieliśmy dylematy, czy sprzedać coś drożej lub taniej, a może oddać za darmo, bo tak się serce krajało. , przecież to byli ludzie, których znaliśmy. Przyjmowaliśmy rzeczy, które potem trafiały na złom, kiedyś trzeba było wywieźć pełne auto lodówek. Nie raz popłynęliśmy z kasą przez dobroć serca.

Łukasz: Byłem też świadkiem udanych interesów, pewnego razu przyjechali handlarze z Ukrainy, którzy za jednym razem kupili 500 skórzanych kurtek, bo wiedzieli, że u siebie sprzedadzą je z zyskiem. Z drugiej strony, gdy kiedyś zimą do Lombardu przyszła cienko ubrana dziewczynka, dostała od pani Joli za darmo kożuszek. W ogólnym rozrachunku przedmiotów raczej przybywało niż ubywało.

„Lombard” świetnie pokazuje, że mimo iż bohaterowie sami borykali się z problemami finansowymi, nigdy nie odmówili nikomu pomocy. To było niezwykle wzruszające oglądać, jak ludzie którzy sami zmagają się z problemami finansowymi, nigdy nie odmówią pomocy.

Łukasz: To piękna historia o człowieczeństwie, która pokazuje, że można być w ciężkiej sytuacji, a mimo tego nie pozostawać obojętnym na krzywdę innych. Film „Lombard” jest też historią o nadziei, jeżeli będziemy tak funkcjonować w małych, lokalnych społecznościach, to przetrwamy nawet najtrudniejsze czasy.

A szef ma jakąś historię?

Wiesław: Lombard zacząłem prowadzić w 2007 roku, wcześniej miałem sklep spożywczy przy kopalni „Rozbark”, ale w dwa lata po jej zamknięciu nie dało się już utrzymać biznesu, musieliśmy się zamknąć. Wtedy zaczęliśmy przygodę z lombardem. Jako nowicjusz najpierw zastawiłem własną komórkę w obcym lombardzie, by zobaczyć, jak wygląda przykładowa umowa, potem sam ustawiałem odsetki. Wszystko robiłem na czuja i od zera. Pomogło mi hasło zauważone na drzwiach komisu w Sierakowicach Śląskich: Przyjmiemy i sprzedamy wszystko: od igły po helikopter. I to hasło wykorzystaliśmy u nas w Bytomiu, napis sprawił, że ludzie naprawdę zaczęli do nas nosić totalnie wszystko, a lombard z miejsca, gdzie handluje się złotem, zegarkami czy elektroniką, stał się miejscem, gdzie można było znaleźć porcelanę, kufle, pamiątki z komunii, meblościankę, a nawet boiler. Byłem bardziej zadowolony z kilku pralek Frania niż z jednego telefonu, bo schodziły szybciej.

Jola: U nas naprawdę było wszystko. To był właśnie fenomen tego miejsca, kobiety oddawały buty, koraliki, odzież. Bogatość i różnorodność klientów, to nas wyróżniało. Były czasy, że Wiesiek zawsze miał w kieszeni 2-3 tysiące złotych. Taką miał smykałę, to było pierwsze takie miejsce w całej Europie. Ludzie w podziękowaniu przynosili nam różne rzeczy. Byliśmy z tego miejsca dumni, to było, coś niesamowitego, dlatego było nam tak żal z dziewczynami odchodzić. Takiego miejsca z duszą nie będzie już nigdy, wszędzie tylko surowe podejście do klienta, my traktowaliśmy ich jak przyjaciół.

Łukasz: Asortyment lombardu pokazuje kondycję miasta. W miarę jak Bytom chylił się ku upadkowi, ludzie zaczęli wynosić z domu różne resztki dobytku, jak te wspomniane kufle górnicze. Po zamknięciu kopalń mieszkańcy zubożeli, potracili pracę, to była lawina problemów, które lombard skupiał w sobie, jak w soczewce. Bytom kiedyś był najbogatszym miastem na Śląsku, tętnił życiem, niestety, nie poradził sobie z transformacją. Gdy zaczęliśmy robić zdjęcia lombard wyglądał trochę, jak takie zachwycające miasto widmo.

 

Gdzie i kiedy możecie jeszcze obejrzeć „Lombard” sprawdzicie tutaj.

WIĘCEJ