Hate the game, not the player. Może?

Przez cały świat przetacza się fala piekielnego gorąca, dość stanowcza manifestacja tego, że katastrofa klimatyczna już tu jest. Gdzieś z tyłu głowy tli mi się nadzieja, że wspomnienie tego lata jesienią przełoży się na bardziej stanowcze ruchy ze strony władz, ale skoro pandemia – która mogła być kogutem piejącym na przebudzenie – niewiele zmieniła, to mam mało złudzeń. Zmierzamy do tragicznego końca i to szybciej, niż się wszystkim wydaje. W progresywnych środowiskach istnieje, poniekąd uzasadnione, ciśnienie na zmianę modelu życia. Bezmięsna dieta, bezemisyjny transport, ograniczanie zakupów ubraniowych, ekotorby, ekosłomki – to wszystko składa się na szlachetny gest. Gest o tyle ważny, że można przed sobą powiedzieć, że zrobiło się cokolwiek. Niestety, gest daremny wobec systemowej bierności. Są rozwiązania, które rzeczywiście wymagają ogromnych nakładów finansowych i logistycznych, choćby w obrębie energii. Ale są i dość proste regulacje, które nie są na rękę elitom i stąd ich absencja. Choćby zakaz podróżowania prywatnymi odrzutowcami. Transport lotniczy to wysokoemisyjna, szkodliwa forma transportu, ale o ile można jakoś uzasadnić podróże cywilne, tak dla bogaczy fruwających ponad wszystkim, uzasadnienia po prostu nie ma. Prywatne odrzutowce to coś w rodzaju wód międzynarodowych, pozbawiona regulacji próżnia dla uprzywilejowanych. Nie przechodzą odprawy, ba, mają nawet osobne wjazdy na lotnisko, czy nawet lotniska wyłącznie dla siebie. Latają bez oglądania się na koszty, w błahych sprawach i dla idiotycznego flexu w rodzaju randki w Paryżu (kiedy jest się z Los Angeles). Ostatnio na celowniku opinii publicznej znalazła się Kylie Jenner, która swoim prywatnym odrzutowcem poleciała… 17 minut, na drugi koniec aglomeracji. Swoją drogą, tramwaj z mojego osiedla na dworzec Wrocław Główny osiąga podobny wynik, co chyba powinno świadczyć o absolutnym szaleństwie kardashiańskiego rozpasania. 

Czy nazywanie Jenner klimatyczną zbrodniarką (znacie internet, co mogę wam jeszcze powiedzieć) ma sens? Instynktownie powiedziałbym, że oczywiście, w końcu jakaś odpowiedzialność za otoczenie spoczywa na każdej z nas. Ale sprawa nie jest aż tak czarno-biała, jak mogłoby się wydawać. Absolutnie nie znaczy to, że usprawiedliwiam celebrytkę – to skandaliczne zachowanie, świadczące o zupełnym odklejeniu od rzeczywistości. Ale sam fakt, że Jenner ma samolot i może z niego korzystać z równą swobodą, co ja z mojego roweru, świadczy o systemowej słabości realiów. Celebrytka poleciała, bo mogła, skorzystała z zupełnego immunitetu, jaki mają osoby bogate od jakiejkolwiek odpowiedzialności. Zamożni nie muszą płacić podatków (sama Jenner spotkała się z zarzutami o oszustwa podatkowe i unikanie skarbówki już dawno temu), mogą poruszać się tak, jakby granice nie istniały, a sprawy klimatu to dla nich co najwyżej wymysły (o ile w ogóle zdają sobie sprawę, że ta katastrofa w ogóle się odbywa, do czego wrócimy za moment). To problem nie tylko w Stanach Zjednoczonych, które mają wyjątkowo wyluzowany stosunek do jakichkolwiek regulacji, a bogata osoba ma status podobny do Karola Wojtyły w Zakopanem. W Polsce też mamy swoich krezusów, a oni mają swoje samoloty. Nie mówiąc o tym, że nasza klasa polityczna także woli bujać się po chmurach, zamiast jeździć transportem publicznym w ramach trzymania się ziemi i perspektywy zwykłego człowieka (co jest normą w niektórych krajach). Według różnych szacunków, najbogatszy 1% ludzi odpowiada za około połowę emisji z transportu lotniczego. To nie są podróże esencjonalne dla czegokolwiek, większość z nich to fanaberie, jak u nieszczęsnej Kylie. Która wyrosła w platynowej bańce z łez influencerskich aspiracji reszty świata, więc nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co robi. Myślę, że sporo ghuli i wampirów z 1% nie rozumie świata, w którym żyje. Luksus pozbawia perspektywy, a poruszając się swobodnie między modnymi miejscówkami, dostosowanymi do gustów arystokracji późnego kapitalizmu, raczej ciężko zauważyć, że świat dosłownie płonie. 

Recepta na odrzutowe wybryki elit jest prosta i nie wymaga nic ponad polityczną wolę. A to, w dobie kultu bogactwa nawet wśród ludzi, którzy dali sobie wmówić, że ciężką pracą też mogą zarobić na samolot (co jest totalnym kłamstwem), przeszkoda niemal nie do ruszenia. Ostatnio dostałem rykoszetem komentarzami na temat zakupu kolejnego domu przez Ewę Chodakowską – ludzie naprawdę wierzą, że to ciężka praca umieściła ją w pozycji bogactwa i dają jej pełne prawo do idiotycznej, szkodliwej dla reszty świata rozrzutności. Podkreślam, że komentujący piszą to z perspektywy kraju, w którym nierówności ekonomiczne znowu idą na rekord, a kryzys mieszkaniowy to jedno z największych wyzwań społecznych. I rozumiem, złuda bajki jest lepsza niż koszmar rzeczywistości, ale to tylko pokazuje, jak skuteczna jest propaganda głosząca, że do 1% można się dostać w jakiś uczciwy sposób. Nie można. Nawet jeśli Chodakowska twierdząca, że do bogactwa doszła ciężką pracą, mówi prawdę, to po prostu wygrała los na loterii. Bo na tym najbardziej zależy elitom: nie na tworzeniu równościowego świata, gdzie najbogatsi mają mniej, a reszta więcej, a na podtrzymywaniu iluzji, że loteria i wyścig szczurów to jakiś racjonalny, uczciwy system. Kult zapierdolu, flex bogactwem, toksyczna pozytywność – to delikatne instrumenty, obliczone na usypianie czujności i wdrażanie posłuszeństwa wobec statusu quo. Paradoksalnie, dzisiaj mobilność społeczna jest mniejsza, niż zaraz po II Wojnie Światowej, mimo tiktoków, instagramów i xboxów tego świata. Wiem, że popularnym celem pośród pokolenia Z jest bycie CEO i jest to cel osiągalny, założenie firmy to w końcu kilka klików. Ale chyba lepiej mieć stabilną pracę, niż być CEO firmy, która nic nie produkuje, ma kapitał startowy na poziomie jednej tysięcznej bitcoina, a po najważniejsze porady dotyczące biznesu zwraca się do płatnych kursów prowadzonych przez kryptobrosów. Finałem historii jest często magazyn Amazona, złamane ciało i poturbowana dusza.

Czy oburzenie na Kylie Jenner przełoży się na cokolwiek poza zasilaniem tzw. outrage culture? Oczywiście, że nie. Progresywny Twitter poklepie się po plecach, bo znowu bogaci zostali zaorani na wolnym rynku idei, karawana idzie dalej. Nie na Jenner powinniśmy się wkurzać, a na władze, które pozwalają na transport prywatnymi odrzutowcami. A pozwalają również przez brak uczciwego i srogiego opodatkowania arystokracji kapitalizmu. Na głosy mówiące: zarobiła, to może, przecież pracuje! mogę tylko odpowiedzieć pytaniem. Czy naprawdę uważacie, że praca celebrytki czy CEO żerującego na pracy innych, jest warta aż tyle milionów więcej, niż wasza, równie ciężka, jeśli nie bardziej? Czy nie zastanawia was fakt, że przez swoje życie (procentowo, a często nawet w kwocie netto) zapłaciłyście więcej podatków, niż elity? Siedząc w przepełnionych, przegrzanych mieszkaniach, ociekając potem pośród betonowej pustyni stworzonej na potrzeby wąskiej grupy, w perspektywie mając śmierć całych ekosystemów, naprawdę uważacie, że ostra regulacja i jeszcze ostrzejsze opodatkowanie ludzi marnujących paliwo o wartości miliona złotych miesięcznie (!) to jakaś zbrodnia na prawach człowieka? Kochanx, robi się nas w przysłowiowego konia i to od bardzo dawna. Żarty się skończyły, stawką jest przetrwanie. 

WIĘCEJ