Odcinek 27

Znów zmiotło mnie z planszy. W ostatnich miesiącach zapewniłem organizmowi taką dawkę projektozy zapominając, że posiadam organizm. Przepotężne grypsko wprawiło mnie w stan wręcz agonalny, ale może to dobrze, bo miałem czas odpocząć i dokończyć wreszcie te teksty.

Kreatura mody to nie tylko mój cykl. Tak zatytułowany jest 27 odcinek kultowego serialu Świat według kiepskich, gdzie możemy obejrzeć skrajnie awangardową i postmodernistyczną kolekcję mody O kurde! zaprojektowaną przez samego Ferdynarda.

Porównanie do serialowej rodziny towarzyszy mi od początku działalności twórczej, bardzo mnie ono bawi ale czy to nie jest śmiech przez łzy?

Ferdek po oglądnięciu pokazu mody jest mocno zdegustowany i zawiedziony wyglądem modelek. odzywa się w nim artystyczna dusza kreatora mody. Postanawia zorganizować rewię w domu. Wykreować swoje pomysły i oczywiście na tym zarobić – tak brzmi opis odcinka, równie dobrze tak mógłby zaczynać się podręcznik wiedzy na temat tego, jak w Polsce postrzegana jest moda, a także instrukcja jak zostać projektantem.

Czy tylko ja ciągle myślę, że za mało robię? Czy Ty też zawsze kończysz pracę z listą dużej ilości niewykonanych podpunktów, nieodpisanych wiadomości. 

Choćby nie wiem co zawsze czujesz się niewystarczająca/y?

Zastanawiam się skąd bierze się to przeświadczenie i mania?

Praca projektanta w Polsce to nie przywilej i czerwony dywan. Przynajmniej nie dla mnie. Bycie projektantem to nie tylko zawód, to jest rodzaj dyspozycji i zacięcia, u mnie bardzo często lawinowo przekształca się przekleństwo lub opętanie. Mam przeświadczenie, że muszę robić kolejne projekty. Wchodzić na kolejne poziomy. Przebijać siebie samego.

Wiele lat zajęło mi zrozumienie, że mogę odpuścić, odpoczywać, mieć weekend, wakacje, że muszę mieć czas także na swój rozwój, istnieć, interesować się, szukać, wiedzieć co się dzieje, w Polsce i na świecie, oglądać pokazy, innych projektantów, łazić, po muzeach, archiwach, galeriach, czytać, rozmawiać o tym, opowiadać o tym znajomym, obcym, innym twórcom, pytać, kontaktować się.

Długo zajęło mi zrozumienie, że nie jestem tu tylko dla innych, ale też dla siebie.

Od zawsze byłem naocznym świadkiem rozkładu. Dzieciństwo nauczyło mnie życia w czymś, co inni nazywają sytuacją kryzysową. Pochodzę z biednego miasteczka, w które dotkliwie uderzyła zmiana systemu. Zrozumienie, że świat nie musi tak wyglądać i się tu nie kończy, było dla mnie jak przewrót kopernikański.

Końcówka lat 90. i lata 00. kojarzą mi się z degrengoladą, powszechnym alkoholizmem, wszędobylską przemocą, bezrobociem – jak wszyscy wiemy – i z upadkiem przemysłu, szkolnictwa zawodowego, spadkiem zapotrzebowania na zawody z tradycjami i rzemiosło. W pierwszych dwóch dekadach wieku wszyscy byliśmy naocznymi świadkami katastrofy społecznej i zbiorowej, irracjonalnej histerii środowisk konserwatywnych. Od kilku lat natomiast widzimy kolejne walenie się pozornego porządku społecznego. Kryzys szczególnie uderza w klasę politycznych beneficjentów systemowej zmiany roku ‘89.

Neoliberałowie i inteligencja telepią się w swojej niemocy, wsłuchując się w dopuszczony głos innych klas społecznych, obcych, którym odbierano głos i prawo do samostanowienia. W pełnej krasie ukazały się nam klasistowskie i boomerskie, niedostosowane do realiów, postawy i wpisy.

Ja, mimo pochodzenia, też byłem ślepo zapatrzony w klasę polityczną, która utrzymuje nas w przeświadczeniu, że trzeba po prostu wcześniej wstawać i pracować 16 godzin dziennie. To, że do twojej miejscowości nie dojeżdża żaden pociąg/autobus, nie masz komputera, kibla, łazienki, mieszkasz z wielopokoleniową rodziną w kawalerce, to tylko twoja wina. Ty sobie nie radzisz, jesteś za mało elastyczny, kreatywny, przedsiębiorczy. Jesteś roszczeniowy… po prostu zmień pracę… tam, gdzie jej nie ma… weź kredyt… wyjedź za granicę… Inni jakoś mają czas być lepsi od ciebie, zmieniać się, uśmiechać i wyglądać ładnie, inwestują w siebie i swoje pasje. Nie to, co ty…

Nic dziwnego, że frustracja mniej wpływowych, ale liczniejszych rzesz ludzkich nazwanych beneficjentami 500+, hejterami, ewentualnie wcześniej wspomnianymi dresiarzami i babciami, w pewnym momencie wybuchła. Ja sam wziąłem się też z tego „nikąd”, „z tej masy ludzkiej”. Około zarania ery smoleńskiej obejrzałem swój pierwszy pokaz mody w życiu. Dla osoby, której kultura kojarzyła się ze śpiewem w kościele, ewentualnie wierszami ku czci powstańców wyklętych, było to jak zetknięcie z obcą cywilizacją. Nie spałem, tylko oglądałem pokazy McQueena, Pugha, Muglera i płakałem. Będąc biedakiem, bez pleców, bez bogatych rodziców, aspirującym do high fashion… Dziś patrzę na to jak na totalny absurd… tak jak wtedy… Byłem nikim. Nuworyszem. Przeczytałem parę książek o kompozycji, sztuce i modzie… Pretendowałem do bycia kimś i zadawania się z ludźmi z pozoru z „wyższej półki” – pozornymi elitami kulturowymi, które dziwnym trafem zapomniały o swoim chłopskim pochodzeniu i często o podstawowych zasadach społecznych.

Jean Paul Gaultier… Awangardowa kolekcja wyceniona na kilka milionów dolarów, obwieszcza z telewizji lektor, a nestor rodu Kiepskich zachłysnął się piwem ze zdziwienia. W programie słyszymy kolejne opisy stylizacji: Arabskie noce – peniuar z polistyrenu, udekorowany goździkami. Kapelusz Semiramidy fantazyjnie ozdobiony ptasimi odchodami. Nie no, kobitka to zupełnie niczego sobie, ale po co jej to obsrane kapelino włożyli. – Tatuś, ty się na modzie nie znasz. Byle co założyć, byle z Paryża.

Rzeczywiście moda premium w Polsce to bardzo dziwny elitarny twór. Według raportu Centralnego Muzeum Włókiennictwa „Branża modowa – znaczenie gospodarcze, analiza czynników sukcesu i dalszych możliwości” z 2017 roku jest to 25 marek luksusowych, 80 marek premium oraz 308 marek basic. Myślę, że od tamtego czasu niewiele się zmieniło. Słyszeliśmy raczej o wielkich upadkach niż nowych markach.

Modę w Polsce tworzy w zasadzie garstka ludzi. Skupiona tylko na tym, co na Zachodzie. To, co niepolskie, zagraniczne, wiecie: stamtąd, spoza Polski, to lepsze… Wszyscy tam znają się wzajemnie i nie dopuszczają nikogo z zewnątrz. Czasami zdarzało mi się zbłądzić na jeden z tych ich salonów. Czerwony dywan, ścianka, elitarność, zamknięte imprezy dla nikogo, puste widownie, puste oczy bez nadziei, podczas niby wielkich pokazów, eventów, gdzie garstka wybrańców może za darmo pić alkohol. Gdy po jednym wydarzeniu skomentowałem na Instagramie stan upojenia widowni, która nie pozwoliła mi przeprowadzić mojego performansu w takiej formie, jak to pierwotnie przewidywałem, redaktorki szantażowały mnie, abym usunął post.

To pan nazywasz modą? Jak to jest moda, to lepiej, żeby pan chodził nago – mówi Paździoch. Ja jestem ponad to, ja mody nosić nie muszę, bo ja ją kreaturuję – odpowiada Kiepski. Kreatura mody na żywo przestylizowuje sąsiada. Toś pan powinien chodzić tak: guzik oparty o oczodół, krawat w ustach. Prezentuje mu choreografię agresywnego raka. Wypatrosza kieszenie na wierzch. Żona Paździocha nadaje stylizacji pierwszorzędnego modela tytuł Marian, ty już więcej nie pijesz!

Arbiter elegantiarum w łazience zaglądał mi do bidetu, a na bankiecie, niczym wujek na weselu, proponował mi chlanie wódy w stylu ze mną się nie napijesz?. Aby finalnie skomentować to, co robię, jako totalnie prowincjonalne i wsiowe. Walduś też nie wierzy w ojca i jego projektowanie: Tatuś nie znasz się na modzie, Jak ktoś to kupi, to mi tu wyrośnie kaktus. Zakładają się o powodzenie założeń projektowych Ferdynanda o to samo co zawsze, czyli o browara. Jan Paul Kiepski został dyktaturem mody. A gdy zmieniła się globalna koniunktura, na koncentrację na lokalności i korzeniach, arbiter sam wstawia moodboardy odwołujące się do ludowości.

Życie dało mi niebywałe możliwości adaptacyjne. Gdy zacząłem pracę w modzie, narzuciłem sobie postawę stachanowca, myśląc, że suma doświadczeń i stażów zaprocentuje w przyszłości. Zajęcia z projektowania zaczynam od analizy tego, ile osób kończy studia projektowania: na rok ponad tysiąc osób, statystycznie tylko kilka z nich rocznie zakłada własną markę. Na rynku jest wiele podmiotów, które potem wykorzystują te młode, aspirujące osoby i ich początkowo wydający się bezkresną studnią entuzjazm. Marki i projektanci bez przypału oferują w nagrodach konkursów darmowy staż. Dokładnie jak w Kiepskich: praktykant Walduś i model Paździoch pracujący za mocnego fulla. Mało jest mechanizmów, które mogłyby ten proceder zatrzymać i nas przed tym obronić. Ponadto zbieramy pokłosie pokoleń twórców godzących się na upokarzające wynagrodzenia.

 

Kreacja męża kobiety węża!

Poprzednie generacje ich warunki życiowe i uprzywilejowanie klasowe (artystami bywało się raczej pokolenia na pokolenie, nie ze wsi jakiejś…) pozwalały na to, aby pracować za wpis do portfolio. W wielu sytuacjach czułem się wręcz zawstydzony, negocjując pieniądze, ktoś w stylu kuratora stosował często przemoc symboliczną, zmuszając do pracy dla idei lub oskarżając mnie o merkantylne podejście do sztuki czy wymuszając umowę partnerską/bareter. Realizując największe projekty marzeń, często pracowałem za

upokarzające stawki, które nie pozwalały nawet na produkcję i transport, nie mówiąc o opłaceniu rachunków. Podczas pracy w grupie artystycznej wynagrodzenie było dzielone przez ilość twórców, a kuratorzy i instytucje spijali śmietankę, ciesząc się rekordową frekwencją. Na naszych oczach kończy się w Polsce czas sztuki instytucjonalnej. Wiem, że nie kopie się leżącego, ale do istniejących instytucji sztuki chciałbym wyjść z apelem: może najwyższy czas przemyśleć budżetowanie wystaw i innych projektów? Może warto by było opłacić artystów w taki sposób, aby nie musieli się martwić o byt podczas trwania ich projektu? Może czas poczuć się odpowiedzialnym jako organizatorzy wydarzeń? Zamiast zapraszać pierdyliard artystów za kilka stówek na nic niewnoszące zbiorówki, lepiej zainwestować w jednego? Może czas wziąć odpowiedzialność za własne projekty i nie zwalać tego na innych, na instytucje, dofinansowania? Może lepiej nie przeznaczać większości pieniędzy na promocję, bezsensowne wydruki w tysięcznych nakładach i reklamy wielkoformatowe oraz inne nieekologiczne wymysły, jak absurdalne scenografie i stawianie ścian regularnie burzonych co wystawę, Może lepiej zainwestować w człowieka i to, żeby miał z czego żyć? Tyle mówi się o prawach człowieka, prawa pracownicze są jednymi z nich. Od początku łapałem się wszystkiego, co wydawało się jakkolwiek ambitne lub profesjonalne, żeby przeniknąć do wnętrza przemysłów kreatywnych, ale też żeby dowiedzieć się, co to w ogóle jest to to UFO, ta egzotyczna wyspa: moda w Polsce, czy to w ogóle istnieje?

Pracowałem na wszystkich możliwych etapach produkcji, jako wolontariusz, pakowaczka, szwaczka, konstruktor, modelka, ilustratorka, asystentka ds. produkcji. Często za przysłowiową miskę ryżu, śpiąc w pracowniach, w warunkach tak skrajnych, że ludzie cywilizowani nigdy by sobie na to nie pozwolili: po nocach, w chłodzie, brudzie, śpiąc na podłodze wśród niewyniesionych śmieci, pośród ludzi pod wpływem różnych substancji odurzających i w innych warunkach, o których nie chciałbym pisać i wolałbym zapomnieć.

 

Zaproś mnie na grilla!

Spalałem się i swój entuzjazm dla innych projektantów, czerpiących korzyści z mojej własności intelektualnej i roboczogodzin, za które nie dostawałem nic, czasem kilkaset złotych za miesiąc katorgi i bezkrytycznego oddania. Dla mnie to od początku wszystko było jakieś dziwne, za bardzo napompowane, jak wielka wydmuszka, o co to wielkie halo. To wszystko zaczęło się chylić. Jedyna impreza mająca znamiona profesjonalnej, łódzki fashion week, bankrutowała na naszych oczach, ostatnie edycje odbywały się w atmosferze skandalu, mimo że już podczas poprzednich słyszało się: tamtym nie zapłacili, to będzie ostatnia edycja… W 2016 podczas ostatniego, opóźnionego o kilka godzin pokazu, na widowni w pierwszym rzędzie zamiast celebrytek siedzieli komornicy w żółtych kamizelkach. Zamiast profesjonalnego wydarzenia modowego, które tworzyło w jakikolwiek sposób sezonowość i rynek, miasto inwestuje w Łódź Young Fashion, wątpliwej potrzeby i rangi, w zasadzie jednorazowy konkurs organizowany przez ASP.

W tym samym roku w Warszawie odwołano Mercedes Benz Fashion Week, ponieważ wszystkie marki do ostatniego momentu wstrzymywały się z podpisaniem umowy, a oficjalnym powodem odwołania pierwszej edycji był zawał menedżera.

Jedne marki upadały, inne wzrastały… Modowa loteria… rywalizacja o sponsorów. Jedni hajpowali się, niestety stosując nieuczciwe praktyki kradzieży własności intelektualnej, inni deklarowali produkcję w Polsce, a korzystali z półproduktów z Chin, Bangladeszu i innych krajów Globalnego Południa.

Od zawsze czułem się perłą na wysypisku. Wiedzcie, że w tym brzydkim otoczeniu mam skarb i talent, którego nikt nigdy nie odbierze. Rynek mody, czy ogólnie rynki kreatywne, reklamowe i teledyskowe, w Polsce to hardkor rodem z dziewiętnastowiecznej Łodzi fabrykanckiej. Bez żadnych pracowniczych standardów. Wykończyły niejednego zdolnego człowieka i odebrały mu pasję, co mnie wcale nie dziwi, gdyż sam, aby tyle lat utrzymać się z projektowania jako freelancer, robiłem wszystko, po kilkanaście godzin dziennie, bez weekendów, stosując autowyzysk, tworzyłem performanse, pokazy za darmo, powoli stając się jedną wielką kulką frustracji i patusiarą plującą jadem na lewo i prawo.

Może to przez moje pierwsze doświadczenia miałem skrajnie fatalistyczne, wręcz katastroficzne myślenie. Projektowałem w postapokaliptyczny sposób i analogicznie w skrajny sposób to promowałem lub byłem jedną wielką antyreklamą, bo wszystko było mi obojętne. Od zawsze czułem się wyobcowany, a jednocześnie szczęśliwy w związku ze swoją pozorną nawet niezależnością i byciem fair wobec siebie. Teraz jest to modnie określane jako dystans, transparentność i czułość.

Od zawsze moda była dla mnie dziedziną designu, rzemiosła, sztuki oraz sposobem komunikacji. Przez te dwa ostatnie i związek ze sztukami wizualnymi oraz performatywnymi zabrnąłem w jakieś niebezpieczne rejony ironii. Fascynowała mnie dysproporcja pomiędzy wzrostem zamożności społeczeństwa a stojącym w miejscu lub wręcz pogarszającym się i niedoinwestowanym kapitałem kulturowym. Biednym aż tak, że do dziś mam poczucie wstydu i ciary żenady, gdy przypominam sobie, że najbardziej poczytne magazyny wchodziły w moje pułapki jak w masełko. Dom Mody Limanka, który był grupą artystów organizującą wystawy sztuk wizualnych w łódzkiej kamienicy na ulicy Jaracza, nietworzący żadnych ubrań, w 2018 przez opisy mediów, wydawałoby się, specjalistycznych stał się wydarzeniem mody i marką.

Swoją karierę opisałbym jak właśnie w tym odcinku Świata według Kiepskich albo jak w teledysku rumuńskiego piosenkarza Crazy Loopa pod tytułem Crazy Loop: cwany kurier dostarcza na backstage pokazu pizzę. Zza kulis obserwuje znudzoną i zblazowaną widownię. Nikt nie zauważa, gdy to on przejmuje inicjatywę, sam zaczyna coś upinać i prezentować na wybiegu. Znawcy to łykają, zaczyna kręcić się hype.

Ferdek Kiepski w imię mody poświęca kurczaka na niedzielny rosół, sprejując go złotą farbą: ja nowoczesną modę kreaturuję. Jego żona jest bardzo krytyczna wobec jego poczynań: Ja już tolerowałam w tym domu wszystko: gwałty kosmitów, gumowe interesy, różne inne kiepskie żarty, ale tym razem przegłeś pałę. Ty masz czterdzieści dziewięć lat, a zachowujesz się na dziewięć lat, ty jesteś idiotą.

Halina ewidentnie nie wierzy w potencjał projektancki swojego męża.

Może nie byłem aż tak radykalny w swojej wizji jak Crazy Loop, Ferdek Kiepski czy Arcadius. Ale i tak modnie było pisać o mnie jako o prowokatorze itd.

Mnie też świat mody traktował jako egzotyczne dziwadło i do dziś tak jest. Jedyne osoby ze środowiska, które udzieliły mi na początku jakiegokolwiek gestu wsparcia, to Hanna Gajos, Djurdja Bartlett z London College of Fashion Londyn, duet MMC oraz Michał Łojewski z UEG, którego do dziś uważam za mistrza.

Kiepski, przeglądając informator TV, znajduje na jakimś kanale program o modzie „Wstawka większa niż szycie”, a obok jest numer do telewizji. Kiepski postanawia zadzwonić i zareklamować swój pokaz. Podczas rozmowy mówi z rosyjskim akcentem i podaje się za swojego bliskiego sąsiada. Następnego dnia w mieszkanie Kiepskich zjawia się telewizja.

W Polsce dzieje się tak mało, że nie ma o czym pisać. Jestem na to idealnym dowodem. Jak wskazuje moja historia, czy fenomen DML, bardzo łatwo było mi się wyhajpować, wydaje mi się że wciąż jest bardzo łatwo. uważajcie, bo czasem za łatwo stać się więźniem własnej notki prasowej albo postu na insta, a potem już tylko kopiuj i wklej. Opluj.pl.

Ferdek po pokazie zwraca się do widowni: Zatkało kakało?. Dziennikarz pyta twórcę: Czy pan jest normalny?. Jean Paul Kiepski odpowiada: Wielkich artystów o takie duperele się nie pyta.

Nawałnica hajpu z 2018 przeszła przeze mnie, uniemożliwiając mi pracę. Były tygodnie, w których miałem kilkanaście wywiadów. Jednocześnie mierzyłem się z ogromnym hejtem, do dziś ludzie wypisują mi prywatne wiadomości z bluzgami, że nic nie potrafię, nie znam się na niczym, powinienem zginąć w obozie jak moi przodkowie lub powinni ze mnie zrobić klosz lub mydło. Nawet najgorsze hejty starałem się traktować jako inspirację. Po prostu nie marudzić i robić swoje, mimo wszystko.

Nawet jakbyś zrobił, uszył wszystko, cały świat i każdy twój projekt byłby inny, znajdą się osoby, które wiedzą lepiej od ciebie, czym jest moda, jak prowadzić swoją markę, powiedzą ci, że się nie rozwijasz, stanąłeś w miejscu, pogubiłeś się. Szkoda, że mówią to zazwyczaj osoby, które same potrzebują coachingu i niezbyt wiele osiągają. W kreatywnym środowisku dominuje ciemna masa, osoby, które nie wiadomo do końca, czym się zajmują, skąd się wzięły i co właściwie robią, po prostu są, łażą na te eventy i się doczepiają… przysłowiową książkę, którą napisali, zjadł im pies lub komputer usunął… Ale są pierwsze do komentowania, karmienia się cudzymi kompleksami i podcinania innym skrzydeł.

Przez pierwsze lata nie miałem podstawowej postawy w świecie kultury: asertywności, dbania o swój komfort. Znajdowałem się w takim środowisku i przeświadczeniu, że jak ognia trzeba unikać odcinania kuponów od tego, co się robiło. Kolejny projekt za kolejnym, każdy musi być inny. Mierzyć coraz wyżej.

 

Ekorolnik Polski

Pomimo pozorów wszystko to, co robiłem, traktowałem zawsze bardzo serio, czasami nawet aż za bardzo. Mimo że przez lata byłem memem: postsoviet, copypasta, teraz hasztag Vogue 27 po tym, jak moje nazwisko ukazało się w zestawieniu amerykańskiej edycji. Swego czasu stałem się obiektem chłopomanii i egzotycyzacji. Sam nie tworzyłem estetyzacji, robiłem to, z czego jestem ulepiony, przez innych określany jako blok wschodni/ dresiarze/babcie/klasa robotnicza.

Ukazywałem klasowe aspiracje, niezaspokojone pragnienia konsumpcyjne, tworząc kolejne kolekcje i wystawy. Zrobiłem o tym megatreściwą kolekcję z pisarką Agatą Pyzik. Wiem, że mówię do niszy, do ludzi, którzy kumają, nie ubierają się w śmiercionośnych sieciówkach, nie pytają czemu tak drogo?, bo wiedzą: takie są koszty produkcji w Polsce. Ja sam wykonuję swoje projekty lub wykonują je dla mnie krawcy i rzemieślnicy z kilkudziesięcioletnimi stażami, staram się ich opłacać należycie, gdyż uważam ich za największy skarb. Moje rzeczy nie są szyte w Chinach i Bangladeszu. Nie są szyte w mojej nędzy czy niewolnictwie.

Nigdy nie chciałem być prowokatorem. Stworzyłem w swojej głowie na tamte czasy utopijną wizję mody ambitnej/luksusowej/wybiegowej z czegoś, co powszechnie pogardzane, wypierane. Do dziś tworzę wyjątkowe projekty, unikatowe, jednostkowe, często z masowych niechcianych przedmiotów, przez innych pogardzanych nadmiarów poprodukcyjnych, resztek, śmieci, odpadów systemu mody. Miałem świadomość konieczności radzenia sobie z efektami katastrofy ekologicznej i nadmiaru produkcji. W swoich projektach korzystałem ze strategii recyklingu, upcyclingu, biedaszyku, działań subwersywnych i dekonstrukcyjnych, a także z estetyk wypartych przez kulturę dominującą, łącząc bieguny estetyczne.

Wymagało to żmudnego procesu, mordęgi, lat hejtu i krytyki, który spotykał mnie, bo Polska niegotowa i kiedyś to nie było modne. Teraz to jest trend i doczekałem się pokaźnego grona naśladowców, często wątpliwej jakości. Nie szanuję tych osób. Biorą nie swoje, ale niestety tak też działa moda, są osoby, które tworzą trendy, i są odtwórcy, osoby zajmujące się produkcją odzieży i wykonywaniem cudzych projektów.

Tydzień minął, twój pokaz pokazali w telewizji i nic, słyszymy w domu Kiepskiego. Jego projekty niczym instalacja owładnęły mieszkaniem, są na manekinach i lampie. Do drzwi domu zapukał nieznajomy gość w garniturze, Jan Maria Rozpur Trzepiekoński z kolczykiem w uchu. Jestem szefem firmy marketingowej Lany Jeleń, pragnę kupić pana kolekcję mody. – Panie, to są drogie rzeczy… pięćset piw musi kosztować. – Tysiąc piw. – Dwa tysiące piw, umowa stoi. – Gotówką. – Sam sobie przeleję. Fashion buyer określa kolekcję Ferdynanda jako absolutną doskonałość formy.

Po jakimś czasie w telewizji pojawia się komunikat: Jan Mara Trzepiekoński, genialny twórca kolekcji Okurdę, odniósł sukces komercyjny. Francuski dom mody kupił ją za pięć milionów dolarów. Ty wiesz, coś ty zrobił? Jełopie – kwituje sytuację Halinka. Ty mi wisisz jeszcze jedno piwo – Waldusiowi wyrasta kaktus na czole. A od kreatora dowiadujemy się, że najważniejszy jest honor….

 

Zbiorowa kreacja: Tera, kurde, my!

Choćby nie wiem co, latami będziecie inwestować we własną wiarygodność jako projektanci. Po wszystkich wystawach, kolekcjach, opracowaniach, po tym jak zostałem wykładowcą, zdarza się, że wydawałoby się kumaty dziennikarz pisze o mnie w kontekście braku gustu, a ktoś inny napisze brak w tym sensu i ładu. To nic, że lata poświecisz na naukę kompozycji, malarstwa, rzeźby, historii sztuki, mody, krawiectwa… sam też cisnę o to swoich studentów.

Proponuje nam wszystkim tworzenie wspierającej się społeczności twórców, nie traktujcie innych jako swoją konkurencję, wspierajcie słabszych, nie patrzcie się za dużo na projekty innych, świat nie kończy się na Instagramie. Szukajcie swojego, inspiracją może być wszystko, wystarczy się tylko po to schylić, a potem robić swoje.  Podejmujcie działania edukacyjne i uświadamiajcie swoich odbiorców o kulisach waszej pracy, o kosztach, o procesie twórczym, jego złożoności i czasie jaki jemu poświęcacie.

Od lat powtarzam Czas zmienić modę w tym biednym kraju ale ja sam bez was tego nie zrobię. To wszystko zależy od was od waszych wyborów. Ja wciąż mimo wszystko jestem idealista , żyję modą i wzornictwem, tak jak wcześniej chciałem żyć sztuką, teatrem nie zauważając, że przy każdym projekcie w zasadzie tylko dokładam, marnuje swój cenny czas i zdrowie. Stojąc jako żulisko na Pietrynie w Łodzi miałbym z tego więcej niż po tych projektach artystycznych i na pewno byłbym zdrowszy i szczęśliwszy. 

Dbajcie o siebie, o to aby wynagradzano Was adekwatnie, Wy sobie bez nich poradzicie ale czy oni znają odpowiedniego frajera? Nie dawajcie się nikomu sfrajerzyć. Nikomu nie musicie nic udowadniać, dbajcie o siebie i swój entuzjazm aby na starość nie być frustratami zdolnymi jedynie do krytykowania innych.

WIĘCEJ