Dziesiątki naocznych relacji konsekwentnie pokazują brzydki obraz Katedry Mody: Miejsca, w którym wiele osób jest tłamszonych i poniżanych oraz wycieńczonych ze zmęczenia. Czy to moment, w którym poważnie zaczniemy traktować tego typu sprawozdania?
Aktualnie żaden small talk w dziedzinie sztuki czy teatru nie może obyć się bez tego tematu. Po wystąpieniu Ani Paligi z łódzkiej filmówki, internet zapełnił się setkami, jeśli nie tysiącami prywatnych świadectw, które wreszcie ujrzały światło dzienne, pokazując skalę milczenia, nadużyć i przyzwoleń na coś, na co nigdy przyzwolenia być nie powinno. Cenne świadectwa ofiar przemocy i nadużyć rozmyły się w fali przeprosin przemocowców, w ogóle nie wzywanych do tablicy, opisujących swoje zachowania – skandale, pijackie burdy i awantury o zwrot pożyczek, wszystko kwitowane przeprosinami w stylu non-apology. Czemu w takim samym stopniu jak autorefleksji sprawców nie docenia się odwagi ofiar? W lawinie licytacji na temat tego, kto był bardziej przemocowy, giną często te mniej słyszalne świadectwa i sedno problemów. Zagarniają uwagę internautów i zabierają przestrzeń głosom, które nie przyciągają uwagi mocnymi tytułami i skandalem. W tym samym czasie wciąż dzieją się dramaty osób, wciąż niewystarczająco widzialnych, wciąż uczestniczących w niebezpiecznych układach i nierównych strukturach. Łącznie z zagrożeniem zdrowia i życia.
Będąc wielokrotnie kostiumografem przy produkcjach teatralnych, nieraz widziałem na własne oczy opisywane sytuacje, lub inne rzeczy, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Miałem ogromne szczęście, że jako osobę z zewnątrz, przemoc omijała mnie szerokim łukiem. Gdy ktoś przekraczał moją granicę, natychmiast rezygnowałem. Na początku, nie znając kulisów, wydawało mi się, że środowisko teatralne jest tworzone tylko i wyłącznie przez ludzi niepoliczalnych kapitałów kulturowych. Ładnie wyglądający na co dzień, sprawnie wypowiadający się w mediach, brylujący na salonach. Część z nich, często w pracy, za kulisami, stawała się zdehumanizowanymi potworami, pełnymi agresji i seijącymi opresję control freakami, sprawdzającymi panicznie każdego ze swoich pracowników. Nadużywając swojej władzy, posługiwali się językiem bagna, niszcząc młode talenty. Wielu uznaje to za styl, formę, normę. Że niby „artyście wolno więcej” – epitety, przekleństwa jako spacje w tekście, krzyk, nieludzki pisk, wulgaryzmy, panika, ironia łamiąca kręgosłup, upokarzanie, toksyczność, poniżenie. Psychopatyczne obracanie całej agresji w żart i śmiech. Jako osobę obcą w tym świecie, do dziś uderzają mnie powszechne w tym środowisku ilości aliansów, układów, plotek, frustracji, żalu do świata, nienawiści do innych twórców, zazdrości, obsesji na punkcie recenzji i odbioru ich spektaklu, projektów, na których kończy się świat wszystkich realizatorów, a którego w rzeczywistości poza twórcami interesuje garstka ludzi. Mógłbym napisać o tym książkę, ale nie o tym rzecz. Frustracja, która nie ma ujścia, ląduje na osobach podległych reżyserowi, które niejako podpisują pakt z diabłem – na realizatorach i aktorach. Znacznie gorzej, gdy ląduje ona na studentach, którzy w danym momencie są własnością swojego reżysera – od niego zależy ich być albo nie być. Nietykalni – mają władzę, pozycję, znajomości, więcej pieniędzy itd.
Pracując nad dyplomami studentów aktorstwa już całkiem czułem, że przybywam z innego świata. Oni żyli w bańce, niezrozumiałej dla ludzi spoza swojego środowiska. Miałem wręcz poczucie występowania syndromu sztokholmskiego. Gdy pytałem, czy dla tych osób takie zachowania są okej, spotykałem się z głębokim niezrozumieniem, że można w ogóle to podważać i o to pytać. Widziałem całkowite wyparcie, usprawiedliwienie i uwielbienie oprawcy. Świat teatru nie jest w tym odosobniony. Na wielu dziedzinach sztuki romantyzm po dziś dzień jest wyrytym piętnem, ze swoim “geniuszem” i wszelkimi elitarystycznymi ściemami. Szkoda, że dla większości geniusz oznacza tylko dziwactwo i brak jakichkolwiek umiejętności interpersonalnych poza osiąganiem celu za pomocą terroru i agresji. Słowo geniusz po dziś dzień wzbudza we mnie jedynie wstręt.
Łódzka filmówka nie była dla mnie jedynym z sekciarskich ugrupowań, z którym miałem do czynienia. Czasami moje losy przecinały się ze studentami Katedry Mody w Warszawie. Moje pierwsze wrażenie było zazwyczaj podobne – bliźniacze miejskie legendy o przemocy, osoby sprawiające wrażenie odseparowanych od reszty świata, pełnych pasji, przekonanych o swojej wyjątkowości i zblazowanych. Spędzających całe dnie razem, nie mówiące już “ja”, a “my na katedrze”. Bez znalezienia czasu na oddech, bez możliwości wypracowania dystansu. Bez słyszenia głosu innego niż głos Mistrza – ich właściciela. Zawsze ten sam mechanizm, jak w sekcie z guru. Nieprzystępność, dystans: “jesteście wybrańcami”, “od was się więcej wymaga”, “jesteście lepsi od innych”… Poza dziwnym, sekciarskim wrażeniem i dobrą prasą Katedry miałem poczucie, że to w zasadzie dom produkcyjny, w którym można zatracić kreatywność. Jako odległy obserwator miałem poczucie, że jest to szkoła szalenie formatująca, mająca wyrobić gust, a w zasadzie jeden możliwy jego wariant. Szkoła ta kojarzyła mi się z niewiele różniącymi się od siebie dyplomami. W większości bardzo podobne do siebie kolekcje, pełne asymetrycznych bądź poszatkowanych form, komponowanych patchworkowo z unikatowych tkanin, z dużymi ilościami nadruków. Chaotyczne i rozbuchane formy połączone z dużą ilością golizny. Duża ilość marszczeń, falban, troczków itd., w zależności od trendów. Za bogactwem formy tak, jak to znamy z historii, skrywa się niezbyt piękna prawda.
Pierwszy publiczny głos w sprawie warszawskiej Katedry Mody zabrał absolwent, szalenie zdolny projektant, Maurycy Zylber: – Wszystkie relacje, które czytam na temat doświadczeń w uczelniach artystycznych, brzmią niepokojąco znajomo. Po przeczytaniu listu Anny Paligi o doświadczeniach z łódzkiej filmówki, które były łudząco podobnego do naszych doświadczeń z warszawskiej Katedry Mody na ASP, ludzie zaczęli opisywać swoje doświadczenia. Nasza szkoła pozycjonuje się jako oświecona uczelnia, a powtarza najgorsze opresyjne i przemocowe wzorce. Nie zliczę sytuacji, w których byłem uczestnikiem, świadkiem, lub o których słyszałem, gdzie granice między wykładowcami a studentami były przekraczane w imię rozwoju artystycznego. Patologiczne i systemowe nadużycia były na porządku dziennym. Były tłumaczone przygotowaniem do zawodu lub charakterystyką przemysłu modowego. Wiele osób zmagało się z problemami, które zostały wywalone na uczelni. Wymaganie i sugerowanie wręcz przekładania zdrowia psychicznego i fizycznego ponad pracę nad projektami, niekończące się inwektywy, agresja słowna, to wszystko było na porządku dziennym. Tłumaczono te zachowania modelem i przykładem innych szkół. Cała kadra wiedziała o tych praktykach i przyzwalała na to, prezentując się również jako oświeceni wykładowcy. Wszystkie osoby nadal tam pracują, jednak mam nadzieję, że studenci dzisiaj mają inne doświadczenia niż pierwsze roczniki. Dopóki nie zaczniemy mówić o problemach i edukować ludzi, dopóty problem nie przestanie istnieć. Marzy mi się przestrzeń uczelniania, gdzie młode osoby są tylko wspierane i nie muszą się martwić o bycie mieszanymi z błotem.
Jak przyznaje Maurycy: – Mega dużo osób do mnie napisało, że ma takie same przemyślenia, ale boi się o tym mówić. Czym więcej osób się o tym dowie i zacznie się jakaś rozmowa o tym, tym może mniej osób ucierpi. Po jego wyznaniu rozpoczęła się lawina, wielu absolwentów zabrało głos i opublikowało swoje świadectwa nieprawidłowości i przemocy na Katedrze za pomocą mediów społecznościowych. Głos w sprawie zabrał m.in. Przemysław Falarz, jeden ze zdolniejszych projektantów młodego pokolenia: – Wraz z zagranicznymi wykładowcami Katedra Mody ASP Warszawa zaimportowała też wszystkie patologie największych uczelni modowych na świecie. A nawet dodała kilka swoich. Kilkunastogodzinny dzień pracy codziennie, zajęcia poukładane w taki sposób, że co dwa tygodnie studenci zmuszeni (podkreślam, zmuszeni, nie da się zrobić tego inaczej) są pracować przez całą noc, by kolejnego dnia przynieść na uczelnię swoją pracę razem ze swoimi zwłokami. Działa to tak, że zagraniczni wykładowcy przyjeżdżają raz na dwa tygodnie i zostają w Warszawie na dwa dni. Pierwszego dnia studenci zostają na konsultacjach, czasem do późnego wieczora, a następnego dnia konsultacje z tym samym wykładowcą odbywają się od godziny 9:00. Przez noc wszyscy studenci pracują nad swoimi kolekcjami, odszywają sample, szkicują, rzadko kiedy śpiąc chociaż kilka godzin. Oczywiście wyrafinowane metody dydaktyczne zazwyczaj nie pozwalają wykładowcom docenić ciężkiej pracy studentów, toteż ci często wychodzą z płaczem, ze zszarganymi nerwami. Czasem pracują w szkole do momentu aż wykładowca nie wyjedzie na lotnisko. Ogromna presja psychiczna, gdyż każdy wykładowca traktuje swój przedmiot priorytetowo, toteż nie ma żadnej taryfy ulgowej, niezależnie, czy są to zajęcia tkaniny czy rysunku. Dodatkowo praktyczny brak jakiegokolwiek zaplecza technicznego, przez co wszystkie projekty wykonywane muszą być przez studentów zewnętrznie, co wiąże się z ogromnymi kosztami. Historie mnożą się i mnożą, sprawa była poruszana nie raz, nie dwa, za każdym razem rozmywając się gdzieś we mgle. Wielu z moich znajomych musiało korzystać, lub dalej korzysta z pomocy specjalistów. Kilka osób w trakcie trwania studiów przerwało tok nauki, żeby “podratować zdrowie”. Co oczywiście spotkało się z bardzo specyficznymi uwagami od kadry, kiedy już zdecydowali się wrócić. Cierpią nie tylko studenci, ale też ich rodziny. Nie tylko finansowo, ale i mentalnie. NIe zapomnę sytuacji, w której na roku dyplomowym zorientowałem się, że moja mama faszeruje się lekami uspokajającymi. Toksyczna atmosfera udzieliła się każdemu, z kim żyją studenci. Jakiekolwiek mówienie o “responsible fashion” jest w tym przypadku totalną farsą. Jak mamy robić odpowiedzialną modę, kiedy nie traktujemy odpowiedzialnie swojego zdrowia? Katedro Mody, what’s good?
Zuzanna Wójcik, projektantka znana z wykorzystywania naturalnych, eksperymentalnych tkanin, napisała: – Trafiłam na Katedrę Mody od razu po liceum, mając 19 lat. Nie umiałam wtedy ustalać priorytetów, ani rozpoznawać granic swojej wytrzymałości. Pierwszy rok nawet z perspektywy czasu był najgorszym w moim życiu, drugi zresztą też. Kiedy ktoś pyta mnie o katedrę, to pierwsze co przychodzi mi do głowy to te słynne maks. dwie godziny snu na dobę przez cały czas, od początku roku do finalnych egzaminów. Według Zuzanny na drugim roku było trochę “lepiej”, mogła pozwolić sobie na cztery godziny snu. Po zajęciach , konsultacjach i wykładach od rana do 18 rzeczywiście następował czas, kiedy trzeba było realizować projekty ze wszystkich pracowni artystycznych. Zuzanna pisze, że osobiście nie doświadczyła przemocy werbalnej, ale dodaje: moje prace spotkały się z pozytywnym odbiorem, ale było tak być może dlatego, że zaharowywałam się na śmierć, a przynajmniej utratę zdrowia, motywowana też strachem. Widziałam i słyszałam to, co spotkało innych. Ostentacyjne podnoszenie z obrzydzeniem przyniesionych przez studentkę próbek tkanin podczas korekty dotyczącej kolekcji modowej, słowa, że praca którą się pokazało to gówno, wyrzucenie projektów za okno. Robiłam wszystko, żeby nie słyszeć i nie doświadczać podobnych rzeczy – W dalszej części posta czytamy o innych przejawach skrajnego wykończenia – Częstym widokiem w szkole był płacz, mieliśmy nawet specjalną przestrzeń nazywaną “pokojem płaczu”. Duża część z nas była na antydepresantach. […] W końcu, dwa lata temu, po sześciu latach skończyłam Katedrę Mody, z obrzydzeniem do mody.
June Michalczasso także podzieliła się wyznaniem, w którym opisuje system pracy uniemożliwiający sen i regenerację. – Jeśli ktoś narzekał, że jest niewyspany, zazwyczaj kwitowano to śmiechem albo szydzeniem. Pojawił się wręcz trend niespania, każdy wiedział, że wszyscy są nieprzytomni, bo spali dwie godziny maksymalnie. Niedorzeczność narzuconej sytuacji dotarła do June dopiero po latach: to nie tak, że jestem leniem i bałam się ciężkiej pracy – dzisiaj już wiem, że można faktycznie dużo pracować. Na Katedrze czułam, że nie ma takiego wyboru. Że struna musi być wiecznie napięta, na granicy pęknięcia. Od początku pierwszego roku słyszeliśmy, że po nim wylatuje najwięcej osób. Wciąż komunikaty: rób, bo wylecisz. Niektóre osoby próbowały dostać się na ten wydział kilka razy, ogromnie zależało im, żeby na nim pozostać, więc możecie sobie wyobrazić ogrom presji, jaką czuli. No właśnie – bo Katedra zyskała miano najlepszego wydziału projektowania w Polsce? A na pewno w Warszawie. No i była taką mekką ludzi, którzy chcieli zrobić coś więcej, niż dobrze skrojone marynarki w paseczki. Tylko czemu ci ludzie musieli zostać tak w trakcie studiów zgnieceni? – Choroba ani ciężkie sytuacje nie były żadnym usprawiedliwieniem: – Było też rzucanie pracami po sali (jeśli się nie podobały). Pamiętam jak na drugim roku, w czasie rozmowy z wykładowcą tak się zdenerwowałam, że na kilka minut straciłam słuch. Na trzecim roku jeden z wykładowców odmówił mi korekty, ciężko było spełnić wymagania, kiedy nie mogłam się dowiedzieć co robię źle. Musiałam sama prosić o nią, w pewnym momencie wyglądało to tak, że chodziłam za nim po sali, a on nie chciał ze mną rozmawiać. Dowiedziałam się też, że w jego szkole projektowania ktoś dostał od nauczyciela w twarz – June opisuje jak dużo zawdzięcza uczelni, jednak finalnie stwierdza: – Moda to jednak sztuka. Tylko czy NAPRAWDĘ musiałam okupić to nieprzespanymi nocami, bólami brzucha, strachem i niepokojem? Nieprawidłowości nie były przez nią nikomu zgłaszane. Brałam to w pewien sposób na klatę – ok, jest niefajnie, ale też nic z tym nie robię = moja odpowiedzialność, moja wina. Ale to nie do końca tak. To z założenia ktoś inny powinien też dbać, żeby było „normalnie”. Nie tylko ja w takiej instytucji jestem odpowiedzialna za swoje zdrowie i poczucie bezpieczeństwa. Bo instytucja uczelni ma kształcić studentów, a nie doprowadzać ich do skrajności i łez. I zrozumcie: nie jest przyjemnością dla mnie pisanie takich rzeczy, o uczelni, która „wydała mnie na świat”. I zapewne dla nikogo, kto teraz dołączy się do tych głosów. Nikt tego nie robi dlatego, bo jest zły/sfrustrowany/smutny i chce się wyżyć. Nie ma nic fajnego w przyznaniu się, że było tak, a nie inaczej. Dlatego proszę o szacunek dla moich wspomnień i traktowanie ich poważnie.
Fragmenty relacji na instagramie absolwentki Ewy Marty Matyldy Kurczewskiej, @ewamartamatylda
Już w połowie pierwszego semestru zorientowałam się że zamiast rozkwitać zostaję podlewana toksyną. któregoś dnia na zajęciach dostałam “złote rady” od prowadzącego. Dowiedziałam się że na tych studiach spanie nie jest mile widziane i jeżeli nie wyrabiam się, to mam nie spać, albo zacząć wspomagać się dragami… Zostałam również zapytana czy mam chłopaka, jeśli tak, to muszę się z nim jak najszybciej rozstać, bo i tak nie będę miała dla niego czasu, a wręcz nawet nie powinnnam marnować czasu, bo go nie mam- Ewa opisuje sytuacje wiecznej niewiadomej i stresu: cały czas straszono nas, że część studentów po prostu musi odpaść. Towarzyszyło nam wieczne napięcie i strach, kto tym razem wyleci. czasem miałam wrażenie, że ciągną losy pod stołem, bo z katedry wyrzucano osoby, które robiły bardzo ciekawe, wyróżniające się projekty. To już nie była kwestia zrobienia 100% normy, tylko 200% 300%.
Fragment wypowiedzi z IG projektanta Kardas Jan @kardasjan: – Po co się oszukiwać, każdy wiedział, że nie śpimy. Każdy słyszał krzyki na egzaminach/konsultacjach. Każdy był świadkiem sytuacji, których w normalnym życiu byśmy nie akceptowali. I to mnie wkurwia, bo dałem sobie wmówić, że to jest normalne. Moich wyznań raczej nikt nie bierze na poważnie, bo dużo gada, względnie zabawny i się prześlizguje… Prawda jest taka, że po drugim roku wróciłem na leki, wziąłem urlop dziekański i pojechałem na staże. Nagle okazało się, że ten “świat mody” nie wiąże się z krzykiem, nie zaczynam dnia od płaczu, mogę zasnąć bez godzinnego wyliczenia sobie rzeczy do zrobienia, że można bardziej po ludzku. Katedro czas na zmiany.
Fagmenty wypowiedzi z instastory @marrriabrenda:
– Nigdy nie czułam się tak sponiewierana, jak na katedra mody asp. Zarówno psychicznie jak i fizycznie. Przez pierwsze trzy miesiące schudłam 5 kg, co doprowadziło mnie do wagi, którą miałam w wieku 13 lat… Totalnie zaprzestałam kontaktów towarzyskich, ograniczyłam spotkania z chłopakiem do minimum, a spotkania z moją mamą polegały na wyznaczeniu jej prostych zadań które pomagały mi w realizacji projektów. Nie jestem osobą wycofaną, trudno mnie onieśmielić, znam swoją wartość, a jednak w trakcie studiów na katedrze permanentnie czuła się jako osoba leniwa, pomimo pracy non stop, nieambitna, niewystarczająco zdolna/ pozbawiona kreatywności i polotu.
Ola Łukasiewicz, fragment wypowiedzi z Instagrama:
– If you wonder why now. Tak jak każda ofiara przemocy potrzebowała czasu żeby przerobić i przetrawić w sobie traumę, a z opowiedzeniem swojej historii zniszczonej psychiki i złamanych marzeń wszystko dzięki @katedramody_asp nosiłam się kilka lat. […] Wiem, że nie będę już pracować “w branży”, więc mam komfort, że czuję się bezpieczna. W KOŃCU PRZESTAŁAM SIĘ BAĆ, po tylu latach. NIe boję się już nazywać rzeczy po imieniu, np. tego, że byłam ofiarą przemocy psychicznej i mobbingu. Jednak wiele osób nie ma takiego komfortu, szczególnie aktualni studenci. To co wam tam robią, to nie jest normalne traktowanie, nigdy nie było, nie będzie, nie dajcie sobie wmówić, że to jest jakiś standard. A o czym konkretnie mówię? To już wkrótce. Jako teaser zapodam mój ulubiony cytat od pana Janusza Noniewicza (kierownika katedry), co do mojego projektu, nad którym spędziłam wiele godzin pracy i włożyłam dużo pieniędzy – “co mi tu pani przynosi?! to wygląda jak jakieś gówno z wesela w Kielcach”
Alex Małowidzki, @futureflying – fragment relacji z instagrama:
– Niestety, ale bardzo ładny wizerunek mojej uczelni kreowany w internecie oraz mediach nie zawsze pokrywa się z rzeczywistością. Sam byłem świadkiem wielu nadużyć. […] Gdyby nie moi znajomi z roku, ciężko byłoby mi sprostać temu psychicznie. wiele wyniosłem z tych studiów, ale uważam, że niektóre stosowane przez nich praktyki były całkowicie zbędne.
Paulina Bierzgalska-Sikorska fragment wypowiedzi z facebooka:
– W Katedrze Mody warszawskiej ASP spędziłam chyba najbardziej emocjonujące 4 lata życia. Tym bardziej trudno jest mi pisać o warunkach i atmosferze, w których ten czas upłynął. Wymagania w Katedrze od początku były ponad nasze siły. Zajęcia 9-18, potem w domu przygotowanie projektów na następny dzień. Kadra była nieugięta i twierdziła, że jeśli nie dajemy rady, to znaczy, że jesteśmy leniwi i nie nadajemy się do zawodu projektanta. Kiedyś słyszałam, jak prowadzący mówi do studenta, że może powinien wybrać inny zawód, może powinien zostać na przykład kucharzem? Każda próba dialogu wywoływała agresję. Zgłaszaliśmy problem do Dziekana. Spotkanie było miłe i niczego nie zmieniło. Tak, jak i reszta moich kolegów i koleżanek, przez pierwszy rok studiów prawie nie spałam. Na dzień przypadało często po 2 godziny snu. Czasem dzieliliśmy je na drzemki – po godzinie, po pół. Budziliśmy się wzajemnie telefonami w nocy, spaliśmy gdzie się da. Na ławce na uczelni przed konsultacją, na podłodze wśród wykrojów i rysunków. Cały czas w stresie, że zaśpimy. Wykładowcy wyjaśnili nam, że po pierwszym roku połowa studentów odpada. Podsycano nasz lęk, już wkrótce każdy jak jak mantrę powtarzał: „boję się, że mnie wywalą”. W nocy przed egzaminem na pierwszym roku studiów pobiłam swój rekord nie spania bez drzemki. Wynosił 58 godzin i spowodował silne halucynacje. Na drugim roku studiów także prawie nie spałam – któregoś dnia nad ranem mój organizm zaczął wariować, serce kołatać, puls skakać – bałam się, że coś mi się stanie. Dlatego zwiększyłam swój dzienny przydział godzin snu do 3,5 na dzień. Wielokrotnie byłam świadkiem poniżania studentów przez wykładowców. Dziś najbardziej boli mnie, że patrzyłam na to i nie protestowałam. Idąc na studia miałam 25 lat, byłam dorosłą, samodzielną kobietą z poczuciem własnej wartości. Na moich oczach łamano młodsze studentki – 19-latki, zaraz po liceum. Dałam sobie wmówić, że to jest w porządku, że dziewczyny są po prostu za młode i dlatego sobie nie dają rady, płaczą po kątach z wycieńczenia, wątpią w siebie. Dzisiaj czuję obrzydzenie, kiedy o tym myślę. Wielokrotnie słyszałam krzyk wykładowcy, widziałam notatnik z pracami studenta wyrzucony przez prowadzącego na podłogę, mój projekt ubrania został w furii rozdarty przez nauczyciela na modelce, bo nie spełniał oczekiwań. Przez cały okres studiów pracowałam, żeby się utrzymać. Wszystkie projekty opłacaliśmy z własnej kieszeni, o kosztach się nie mówiło. Pewnego razu prowadzący zaproponował, żebym wykonała pracę semestralną przy użyciu dość drogiej technologii. Grzecznie odpowiedziałam, że ten konkretny sposób wykonania nie jest dla mnie dostępny ze względów finansowych i że mam kilka innych propozycji. „A co mnie obchodzi, że nie ma Pani pieniędzy!? Co mnie to w ogóle obchodzi!?” wywrzeszczał mi prowadzący w twarz z pogardą w oczach przy wszystkich koleżankach z roku, a mnie zamurowało. Po chwili przeszliśmy do konsultacji kolejnej pracy, wszyscy udawaliśmy, że nic się nie stało. Takich historii było wiele, z czasem zaczęły stanowić dla nas normę. Nazwanie pracy studenta „gównem” przez wykładowcę nie było niczym zaskakującym. Człowiek pozbawiony snu szybko przeistacza się w istotę kruchą i łatwą do złamania. Priorytety się rozmywają, logiczne myślenie szwankuje. Wygrywa instynkt, chęć przetrwania, człowiek zmienia się w zwierzątko. Pamiętam jak wstydziłam się wybuchów płaczu na korytarzu – byłam tak wykończona, że nie potrafiłam nad sobą zapanować. Im bardziej my się łamaliśmy, tym łatwiej było wykładowcom nami gardzić. Egzamin to nie jest miejsce na płacz. Zgadzam się – tak samo, jak żadna szkoła nie jest miejscem na mobbing. Studia w Katedrze Mody wykrzywiły mój sposób postrzegania pracy i wpłynęły na zakorzenienie się w moim myśleniu schematów pracocholicznych. Razem z czasem spędzonym na uczelni wzmacniało się moje przekonanie, że o mojej wartości jako człowieka decydują moje projekty i zadowolenie wykładowców. Długo nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak opresyjny jest system, w którym nauczyłam się funkcjonować. Minęły 4 lata od kiedy obroniłam dyplom. Cenię sobie wszystkie umiejętności nabyte podczas studiów. Na uczelni poznałam niesamowitych ludzi i nawiązałam więzi przyjaźni – żyliśmy we wspólnocie, w której tworzyliśmy, dzieliliśmy się ze sobą pomysłami i przeżyciami. Nie żałuję tego czasu, wspominam go także jako niezwykle kreatywny, skupiony wokół poznania samych siebie, swoich artystycznych inklinacji i inspiracji. Napisanie tego tekstu przyszło mi z trudnością nie tylko dlatego, że udało mi się częściowo zapomnieć o przykrościach. Mam szacunek do swoich wykładowców, z niektórymi utrzymuję sporadyczny kontakt. Katedra Mody to ważne miejsce, ale jej system funkcjonowania oparty na strachu jest głęboko wadliwy. Mam nadzieję, że głosy moich kolegów i koleżanek zwrócą uwagę władz uczelni i przełożą się na zmiany w jej funkcjonowaniu.
Julia Kościenska, @llulia: – Podczas moich 4-letnich studiów doświadczyłam lub byłam świadkiem sytuacji opresyjnych, agresji słownej, poniżania, które nigdy nie powinno mieć miejsca – szczególnie w środowisku, które ma sprzyjać rozwojowi artystycznemu. Akceptowane, a nawet wymagane było od kadry świadome nakłanianie na studentów niezdrowej presji, tłumacząc to modelem zachodnich szkół, do których katedrze bardzo daleko.
@barbarraromanovska: – Szkoła, która złamała mnie na tyle, że nie wiedziałam czy kiedykolwiek wrócę do pracy twórczej. Kiedy zgłosiłam to do władz uczelni, wszystko zostało zmiecione pod dywan. gdyby nie wspaniali ludzie, których wtedy poznałam, dalej nie wierzyłabym że jestem warta więcej niż tyle, co usłyszałam (cytując: gówno).
Fragmenty relacji na instastory projektantki Ewelony @ewe__lona: – W moim przypadku, przez stawianie katedry ponad własne zdrowie, życie i dolegliwości, które bagatelizowałam, trafiłam do szpitala. “Trzeba skończyć na wczoraj, nie ma poprawki, nie ma 2 terminu…” ciągle to słyszeliśmy. Na tamten czas jedyne co było w głowie to presja, stres, chęć po trupach ukończenia tych studiów. Dodam, że szkołę opłacałam sama, pracując ile mogę, co dawało mi mniej czasu, żeby poświęcić się Katedrze, oraz wiążący się z tym kompletny brak czasu na sen. Ćwiczyłam swoją wytrzymałość do momentu kiedy 4 dni przed egzaminem, czułam się fatalnie. Zdecydowałam się napisać do promotora, że źle się czuje, na co odpisuje mi, że to moja wymówka i że na pewno dam radę to skończyć, że powinnam być teraz robotem, bo to jedyny termin. Skończyłam, bez pomocy studentów z młodszych lat myślę, że nie dałabym rady, ale skończyłam też z wagą 40 kg, sinymi ustami i podkrążonymi oczami. Wtedy myślałam tylko o tym, żeby zdać, dlatego pojechałam jednak na egzamin w takim stanie, dwie osoby pomagały mi wejść po schodach, bo byłam tak słaba, że nie miałam siły się poruszać. Później tylko na SORze, a potem miesięczny pobyt w szpitalu z powodu urosepsy, przez którą na tamten moment moje życie było pod znakiem zapytania. Na szczęście udało mi się wyjść z tego, dotrwać do końca, mimo, że ucierpiało na tym nie tylko moje zdrowie fizyczne, ale też psychiczne. Ta sytuacja nie wpłynęła na dalsze moje nauczanie na katedrze, 2 miesiące po wyjściu ze szpitala zaczynałam dyplom, system pracy i zarwanych nocy wyglądał tak samo jak wcześniej…
Fragmenty relacji na instagramie projektantki Kasi Chadi Przytuły @c_h_a_d_i_a__:
– Niezliczone są wspomnienia w mojej głowie, gdzie ja i inne osoby słyszały, że są do niczego, że oszukują, że udają że studiują, że w ogóle się nie starają, że to co robią to gówno, że chyba żartują, że są sztuczne, próbują mydlić oczy itp. – Kasia opisuje kolejne przykłady nieprawidłowości i nadużywania władzy: – Na jednych zajęciach, niedługo po rozpoczęciu nowego roku akademickiego nasza grupa została w tajemniczy sposób podzielona przez prowadzącego na pół, by później usłyszeć, iż po jego lewej stronie siedzą osoby które zostawiłby na studiach, zaś po prawej te które z miejsca by wyrzucił, gdyby posiadał taką władzę sprawczą. Nikt nie ośmielił się zareagować na tę sytuację. Czułam się jak w słabej wersji programu telewizyjnego, gdzie prowadzący – guru- wydaje werdykt jak tiara przydziału z kuriozalnej książki dla dzieci. Innym razem przemęczona chronicznym niedospaniem, głodna i zestresowana, przyniosłam za mało prac na zajęcia. Fakt, że nie spełniam oczekiwań prowadzącego był wystarczający, żeby skupił na mnie gniew za całą grupę i zaczął wydzierać się, mówiąc że jestem do niczego, żebym zrezygnowała i zrobiła nam wszystkim przysługę. – Opisywana sytuacja sprawiła, że ciężko było opanować fizyczną reakcję na stres: – Pomimo moich prób opanowania płaczu, w momencie gdy prowadzący dalej, przy wszystkich, przy drugiej wykładowczyni prowadzącej zajęcia, darł na mnie gardło, stwierdziłam, że muszę wyjść, bo zaczęłam się fizycznie trząść. Kiedy próbowałam go zapytać przez szloch, czy mogę wyjść do łazienki i doprowadzić się do porządku, usłyszałam: Nie!! Teraz ja mówię i pani będzie do końca słuchać tego, co mam do powiedzenia!!”
Najbardziej wzbudzające gniew okazała się tendencja do wyłapywania z premedytacją słabszego ogniwa i skupiania na nim swoich niekończących się tyrad. Absolutny brak szacunku niektórych wykładowców do pracy studentów. Wyrzucanie do śmieci, darcie, cięcie na kawałki, krzyczenie podnoszenie głosu
“Are you tired? Maybe this isn’t for you!”
“Are you sick? I don’t believe you.”
“Why isn’t this finished? If you want to be a REAL designer you have to try harder.”
“Jestem już znudzony pani wypocinami, nie mam ochoty tego słuchać”
“Tylko tyle? Co pani robiła przez tydzień?”
I za każdym razem, za każdą prośbą zgłoszenia sprzeciwu, próbą powiedzenia o trudnościach z prowadzącym te same słowa:
“Jakoś nigdy nikt nie miał takich problemów! Wszyscy jakoś dawali radę! Jeśli nie daje pani rady, to może to nie dla Pani? Może jeśli tak wam ciężko to powinniście zrezygnować?” Podejmowano próbę dialogu. Nie raz, nie dwa. Nie byliśmy owieczkami które bez słowa godziły się na takie traktowanie. Za każdym razem, każde zgłoszenie problemów i zmian, kończyło się krótko mówiąc niczym. Nosem na kwintę, obrazą majestatów, wyciąganiem tematów z anonimowych ankiet po zajęciach, w sposób “oko za oko, ząb za ząb” Po pewnym czasie człowiek uczy się adoptować, zaciska zęby, zamyka uszy i stara się dotrzeć do mety z jak najmniejszą liczbą potknięć. Gdy przyszłam do terapeuty na skraju załamania nerwowego, jego priorytetem stało się wyciągnięcie mnie z toksycznej atmosfery choćby na jakiś czas.
Ewa Stepnowska, fragment wypowiedzi z Facebooka:
– Katedra Mody od zawsze miała ten problem. Wszyscy, którym zdarzało się bywać na wydziale, zdawali sobie sprawę ze skali strachu, zmęczenia i problemów psychicznych studentów. Wybuchy płaczu, ataki paniki, tabletki na uspokojenie, a potem antydepresanty to był standard. Wszyscy dookoła o tym wiedzieli i w pełni akceptowali fakt, że u nas po prostu tak jest, taki ta specjalizacja ma styl. Podkreślam – przez ostatnie 10 lat mówiło się o tym głośno i nikogo to nie szokowało. Była w tym wręcz nuta dumy – tak trudno, ledwo da się przeżyć, ale jesteśmy silni, że daliśmy radę. Kiedy Maurycy rozpoczął tę dyskusję, aż mnie zmroziło. Dużo łatwiej było mi myśleć, że byłyśmy taką super niezniszczalną grupą, która mimo wszystko odnosi sukcesy i trzyma się razem, niż przyznać, że niektóre zachowania wykładowców można nazwać nadużyciem i po prostu nie powinny mieć miejsca. Także przez sympatię do większości tych wykładowców, wdzięczność i sentyment do szkoły. Wierzę, że ilość pracy, którą na nas nakładano, stoi poniekąd za naszymi sukcesami, problem tkwił zarządzaniu i egzekwowaniu projektów strachem, który trudno jest nawet wytłumaczyć. Coś między ciągłym podważaniem kompetencji, talentu i wartości studentów, aż nie uwierzą że naprawdę każdy mały projekt może sprawić, że wylecą z uczelni. A wiecie, to naprawdę były nasze marzenia, być albo nie być – Ewa także opisuje, że dużo zawdzięcza szkole, jednak stwierdza: – Moją złość wywołał fakt, że kiedy rozpoczęła się dyskusja na ten temat, władze uczelni udają, że o niczym nie wiedziały, jednocześnie podważając uczucia i wspomnienia studentów.
Fala relacji studentów spowodowała reakcję uczelni: – Na Instagramie przeczytałam oświadczenie wysłane do studentów (co ciekawe do absolwentów już nie, mimo, że na moją skrzynkę regularnie wpadają np. informacje o przerwach w dostawie prądu na ASP). Zacytuję cały akapit, żeby nie zabrzmiało jak cokolwiek wyrwane z kontekstu:
„Warto przypomnieć, że Katedrę Mody skończyło wiele roczników. Miarą jakości jest powodzenie wielu absolwentów na międzynarodowym rynku pracy. Jednak, jak dowiadujemy się z wpisów, niektóre z tych osób odczuwają czas spędzony na ASP jak okres traumatyczny, który wymagał w kilku przypadkach terapii psychologicznej. Należy wyjaśnić, na ile było to skutkiem zdarzeń na Katedrze Mody, a na ile reakcją wyjątkowo wrażliwych osób na inne okoliczności życia.”
Obrzydliwe.
Wydaje mi się, że jedyną szczerą odpowiedzią w tej sytuacji jest przyznanie, że mimo wiedzy o problemach i cierpieniu studentów uczelnia wierzyła, że to jest dobry system, bo ich poświęcenie obraca się w sukcesy obu stron. Inaczej dziś nie byłoby tej dyskusji. Nie ma we mnie żalu i nie mam żadnych oczekiwań, oprócz tego, żeby uczelnia oddała studentom prawo do mówienia o swoich uczuciach, wspomnieniach i nie kwestionowała ich. I zaczęła pracować nad jakimiś zmianami. Jak napisał Maurycy, to, co może mogło być akceptowane 10 lat temu, dziś już nie jest. – Absolwentka bierze odpowiedzialność za niezgłoszenie nieprawidłowości: – Jednocześnie przepraszam kolejne roczniki, że jako pierwszy rocznik Katedry Mody przyjęliśmy i zaakceptowałyśmy ten standard i przekazałyśmy Wam jako coś najnormalniejszego na świecie, dumne z własnej wytrzymałości. Próbowałyśmy negocjować, bezskutecznie. Tak nie powinno być. Wierzę, że ta dyskusja będzie początkiem zmian na lepsze – kibicuję w tej drodze zarówno studentom, jak i uczelni.
Finalnie szkoła wydała trzy oświadczenia. Jako pierwszy mogliśmy przeczytać List otwarty dziekana Wydziału Wzornictwa do wykładowców Katedry Mody – oprócz oburzającego w 2021 roku fragmentu o wyjątkowo wrażliwych osobach na inne okoliczności życia, uderza fragment: – Należy szczegółowo wyjaśnić, czy mocne słowa typu patologia, nadużycia, inwektywy, agresja słowna i wreszcie mobbing mają charakter obiektywny, czy też typowy dla współczesności styl wypowiedzi internetowej – To nie wszystkie ze świadectw absolwentów, tylko wierzchołek góry lodowej. Na swoją skrzynkę dostałem wiele anonimowych historii od aktualnych studentów, ale ostatecznie nie zdecydowałem się na umieszczenie ich w tym artykule. Ilość negatywnych słów na temat metodologii pracy w Katedrze powinna być alarmująca dla Wydziału Wzornictwa, dla ASP w Warszawie, a także ludzi mody współpracujących z Katedrą – zaczynając od dziennikarzy i magazynów mody, które jednogłośnie milczą na ten temat. Gdy zapytałem absolwentów o wskazanie konkretnych osób dowiedziałem się, że nieprawidłowości miały charakter systemowy, każdy z wykładowców przymykał oczy na takie zachowania, cicho przyzwalał albo sam to robił. Przekazali mi, że ASP rozpoczęło proces naprawczy, oraz “mediacje” ze specjalistami spoza instytucji, mające na celu powrót “do dialogu” między wykładowcami i ofiarami nadużyć. Przed świętami została zorganizowana wideokonferencja w tej sprawie, na której pojawiło się ponad 50 osób – znaczna większość z dotychczasowych absolwentów, którzy obronili dyplomy. Szkoła wysłała do studentów ankiety w tej sprawie, żeby wskazać konkretnych sprawców i sytuacje. Janusz Noniewicz został odsunięty od kierownictwa Katedry, na czas wyjaśnienia sytuacji jego funkcje przejęła dr Magdalena Kochanowska, prodziekanka ds. studenckich na wydziale Projektowania.
Miejmy nadzieje, że to początek prawdziwych zmian i reformy Katedrze Mody. Brak snu, brak czasu na podstawowe czynności życiowe, czy też brak wolnego czasu to patologia, która nie powinna być nigdzie normalizowana w żadnym studiu projektowym, a tym bardziej na studiach. Zarwana noc to nie norma, a jakaś irracjonalna anomalia w pracy, amatorszczyzna i ostateczność spowodowana nieumiejętnym zarządzaniem. Nie powinno się to zdarzać żadnemu specjaliście, nie można zmuszać do tego żadnego pracownika ani tym bardziej studenta. Studia artystyczne i projektowe powinny tworzyć atmosferę do szukania siebie, nie zamykania się w sobie i tworzenia traum, uaktywniania zaburzeń psychicznych i stosowania przemocy. W sztuce potrzebne są wolność, bezpieczna atmosfera do eksperymentowania i poczucie wartości, aby student mógł zacząć wyrażać siebie i popełniać błędy. To nie powinien być czas oczekiwania efektów wow pogrążających jednostkę i jej zdrowie, formatowania, łamania osobowości i podporządkowania komuś swojej wizji. Potrzebujemy reformy szkół artystycznych, a także zmian na wielu polach, także w codzienności. Potrzebujemy czułości i empatii – ale nie jako modnego, zużytego hasła kapitalizowanego na rzecz kolejnych produkcji czy wywiadów. Chcemy prawdziwej równości i uważności. Zacznijmy zmiany od siebie, dając miejsce na każdy głos.