Rząd zamknął wiele branż, ale nie tę, która zapewnia mu propagandową tubę – przy okazji transmitując wirusa.

Pandemia hula po Polsce już ponad rok. To zresztą hulanka szczególniej upiorna, bo mimo powoli rozkręcających się szczepień, w trzeciej fali pobiliśmy wszystkie rekordy i przekroczyliśmy oficjalną liczbę 30 tysięcy dziennych zakażeń. Ludzie są sfrustrowani, wymęczeni, w niepewnej sytuacji psychicznej i ekonomicznej. Wiele branż zostało porzuconych samych sobie, zdanych na łaskę niezbyt adekwatnych, koślawych tarcz przy kamiennym milczeniu władz, które dialog społeczny traktują jak zło gorsze od wirusa. Ale jest jedna branża, która może liczyć na posłuch pisowskiego rządu, branża, która upasła się na bezkarności, przywilejach, szemranych biznesach, opresji i ukrywaniu przestępstw. To biznes wiary katolickiej. Praktycznie od samego początku pandemii trwa żałosne przeciąganie liny między stroną rządową a Episkopatem, który trwa w antyludzkim uporze i nie potrafi zrozumieć, że zdrowie jest ważniejsze niż archaiczne gusła i zarobek. Władza w tych gierkach uczestniczy nad wyraz chętnie, bo spłaca polityczny dług zaciągany przed każdymi wyborami – polecanki z ambon to w końcu kosztowny towar. W zeszłym tygodniu minister zdrowia Andrzej Niedzielski poszedł błagać na kolanach, żeby jednak Episkopat przemyślał swoje zachowanie i przestał zabijać ludzi wirusem. Bezskutecznie, bo uzyskał jedynie zapowiedź, że kler sam będzie pilnował obostrzeń. Jak było do tej pory, wiemy aż za dobrze z przebitek z najróżniejszych kościelnych uroczystości – niewiele maseczek na twarzach, zero dystansu społecznego, rozdawanie komunii po staremu. W geście desperackiej rozpaczy i ostatecznej kapitulacji MSWiA rozkazało rozwozić strażakom maseczki do kościołów w trakcie świąt.

Niedziela palmowa była niezłym probierzem efektu próśb ministra Niedzielskiego. W skrócie: nie udało się. Kto by pomyślał, że instytucja przyzwyczajona do przywileju i bezkarności nie zastosuje się do żadnych ustaleń? W sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej w Olsztynie limit 71 osób został przekroczony o jakieś kilkaset procent. Podobnie było m.in. w kościele pw. Matki Bożej Królowej Polski w Krakowie, kościele jezuitów w Łodzi, czy kościele pw. Wniebowzięcia NMP w Piasecznie. Największym hitem jest jednak parafia w Nowym Sączu, która na transmisji online wstawiła jotpegi z pustymi ławkami, żeby ukryć łamanie zasad. Te i inne przykłady przytoczyli na konferencji prasowej ludzie parlamentarnej Lewicy – Agnieszka Dziemianowicz – Bąk i Krzysztof Śmiszek złożyli zawiadomienie do sanepidu. Sądząc po efektach innych działań tego typu – jak np. w sprawie uroczystości Radia Maryja – instytucja nie zrobi nic, trzęsąc się ze strachu przed zblatowaną z kościołem władzą. W Wielkanoc zapewne będzie jeszcze gorzej.

Niedziele palmowe 2021 w Polsce - bez masaczek, bez dystansu

Z jednej strony łatwo zwalić winę na wiernych, którzy chyba nie do końca rozumieją jedną z doktryn swojej własnej wiary, głoszącej boską omnipotencję – skoro wasz bożek jest wszędzie, to może siedźcie na dupie w domu i tam się do niego módlcie? Ale tak naprawdę największą winę ponoszą hierarchowie, którzy od początku pandemii robią wszystko, żeby wirus miał wygodne drogi rozsiewu. I nawet nie mówię o rozlicznych księżach-foliarzach, którzy w pandemię nie wierzą (o ironio), za to chętnie przytaczają teorie spiskowe z najbardziej brunatnych zakątków internetu. W bagatelizowaniu zagrożenia zdrowia celuje sama wierchuszka kościoła, z Episkopatem na czele. W obecnej sytuacji przypominamy, że tak jak szpitale leczą choroby ciała, tak kościoły służą m.in. leczeniu chorób ducha, dlatego jest niewyobrażalne, abyśmy nie modlili się w naszych kościołach. W związku z tym zachęcamy wszystkich wiernych, aby poza liturgią nawiedzali kościoły na gorliwą modlitwę osobistą – głosił komunikat Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, abp. Gądeckiego z 10.03.2020. Wielokrotnie, gdy w historii Kościoła czy w dziejach naszej Ojczyzny modlono się przez wstawiennictwo Matki Bożej i Świętych Patronów o oddalenie epidemii, błagania były wysłuchiwane – powiedział rok temu pan Głódź, niedawno skazany na luksusową emeryturę w pałacu za tuszowanie przestępstw seksualnych. Ta linia rozumowania jest kontynuowana dzisiaj, kiedy dziennych przypadków koronawirusa jest trzydzieści razy więcej. Nonsensem jest zamykanie w okresie epidemii źródła uzdrowień duchowych i fizycznych – wybełkotał niedawno biskup Ignacy Dec, znany nienawistnik i homofob. Biskup kielecki Piotrowski idzie po folii, aż mu szeleści pod stopami: nie życzymy sobie pouczeń instruktorów nowego ładu ideologicznego. Dodał jeszcze: jako katolicy nie jesteśmy obywatelami drugiej kategorii, a nasze parafie nie są korporacjami, ale żywymi wspólnotami wiary. Spokojnie, do tych korporacji jeszcze wrócimy. W telewizji Trwam z kolei jakiś gagatek w sutannie snuł naprawdę mocne teorie: kapłan ma nie tylko umyte ręce w sensie takim, jakiego oczekuje minister zdrowia, lecz także ma umyte ręce w sensie nadprzyrodzonym, czyli łaski. A zatem żadne udzielanie komunii świętej nie do ust nie zagraża ani jednemu Polakowi roznoszeniem jakichkolwiek wirusów, bo to jest akt święty. W akcie świętym – i on jest sprawowany we mszy świętej, msza święta jest świętym aktem. Nie jest więc miejscem, przestrzenią i czasem rozprzestrzeniania się wirusów. Jak jeszcze raz usłyszę, że wykształcenie teologiczne to normalne wykształcenie, to nie ręczę za siebie.  

Ryba psuje się od głowy, więc nic dziwnego, że androny plecie również szef kościelnej mafii w Polsce, prymas Polak w robionym na kolanach wywiadzie w Wirtualnej Polsce: to prawda, że Bóg w Kościele, zwłaszcza poprzez sakramenty święte, jest źródłem uzdrowienia duchowego i niekiedy – dzięki łasce Boga – także fizycznego. […] Kościołów zamykać nie trzeba, trzeba natomiast bezwzględnie przestrzegać obostrzeń i w tej kwestii nie ma dyskusji. Można się zastanowić, czy rzeczywiście chodzi tu o te cudowne uzdrowienia. Na razie, sądząc po komunikatach sanepidu z najróżniejszych zakątków kraju, skutek otwartych kościołów jest odwrotny – co chwilę ogłasza się poszukiwania wiernych z covidowych mszy, gdzie wykryto ognisko, najczęściej w postaci księdza. Dlatego zamiast słuchania ściemniania hierarchów, warto posłuchać, co wymyka się mimochodem szeregowym żołnierzom kościoła. W zeszłym roku wielu księży rozpaczało, że wielkanocna taca – bardzo ważna w kontekście rocznych zarobków, bo wtedy w kościele pojawiają się również ci, którzy nie chodzą do niego co tydzień – była mniejsza o 60-70%. W 2021 ta strata może być jeszcze wyższa: będzie działał nie tylko kontekst rozszalałej pandemii, ale również efekt reakcji kościoła katolickiego na kobiece protesty, który sprawił, że osób odwracających się od instytucji jest coraz więcej. Nic dziwnego, że hierarchowie wierzgają jak mogą i desperacko walczą o frekwencję w kościołach. Nadszarpnięty budżet boli, ale naoczna konfrontacja z laicyzacją społeczeństwa to cios jeszcze większy. W tym wszystkim zastanawiam się, jak się czuje minister Niedzielski, przeczołgany przez hierarchów w upokarzających negocjacjach. Czy idzie spać ze świadomością, że nawet bezpośrednie zagrożenie zdrowia i życia nie jest w stanie nadkruszyć potęgi kościoła katolickiego? Jeśli nie, to życzę mu koszmarów – ci, którzy na negocjacje z ministrem liczyć nie mogli już je mają.      

WIĘCEJ