Wiele tu nie bangla, ale status ikony został zachowany.

Trudno nie kibicować Rinie Sawayamie. Od pierwszej epki, na której próbowała przebić się przez zatłoczone korytarze alternatywnego popu, po kapitalny debiut, onieśmielający piekielnie udanymi interpretacjami muzyki popularnej z początku wieku, brytyjska artystka kroczy w kierunku największych scen świata. W tekstach pisze o trudnych relacjach, determinowanych przez jej rasę, piętnuje homofobię (jest wyoutowaną lesbijką), kontynuuje dzieło Lady Gagi i głosi ewangelię samoakceptacji. Niedawno ukazał się jej nowy album, Hold the Girl, który przynosi wiele zmian stylistycznych. Czy operacja się udała? Na razie pacjentka żyje, ale co będzie dalej, zobaczymy.

Rina jest reprezentantką popowych artystek nowego rodzaju – jak FKA twigs, Charli XCX, czy Rosalía ma bardzo autorską wizję muzyczną i bardzo świadomie kreuje swoją personę. Mimo eksplorowania brzmień jednego z gorszych okresów eksploatacji strony artystycznej przez branżę, nawiguje przez nią ostrożnie i bez wpadania w pułapki drapieżnych managerów, czy szkodliwych kontraktów. Kiedy w kwietniu 2020 roku ukazał się jej pełnoprawny debiut, SAWAYAMA, miała w ręku wiele kart, które sprzyjały sukcesowi. Ale ten rozwój został mocno wstrzymany przez pandemię, mimo dobrego odbioru albumu przez krytykę i całkiem niezły sukces finansowy wydawnictwa. Za Riną nie stoi potężna machina majorsa, a niezależna oficyna Dirty Hit. Artystka jest zdecydowanie największą gwiazdą tej stajni (obok 1975 i Wolf Alice, ale te zespoły pokrywają zupełnie inne obszary rynku), a dobre relacje labelu z dystrybucyjnymi gigantami nie skazują jej na klątwę artystki indie popowej. Jej ambicje sięgają daleko poza horyzont wyznaczony przez ostatnie podrygi blogosfery i tracących wpływy nestorów mediów muzycznych. Rina chce być ikoną popu, jak heroski, którym hołduje. Ale na własnych warunkach, co jest mocno wyczuwalne na SAWAYAMIE. Ten brawurowy krążek udanie łączy światy zupełnie od siebie odległe, jak nu metal i R’n’B. Był pewny siebie w każdym momencie, nawet jeśli nie każdy pomysł lądował w idealnym układzie elementów. A przede wszystkim, wypełniony po brzegi bangerami. „XS”, „Dynasty”, „STFU!”, czy „Comme Des Garçons (Like the Boys)” to numery, które do dzisiaj wywołują u mnie gęsią skórkę. Hold the Girl miał przed sobą trudne zadanie, bo klątwa drugiego albumu to prawdziwe zjawisko. 

Niestety, na nowym krążku sporo brawury znanej z SAWAYAMY po prostu zniknęło. Całość brzmi bardziej epicko i brzmienie zostało wygładzone, ale gdzieś zabrakło energii, a aranżacje dosyć często sięgają po mdławą, rockową paletę. Czasem to pop-rock, jak w „Catch Me In the Air”, czasem męczący i nudny rock alternatywny, jak w „Forgiveness” i „Hurricanes”, a raz to po prostu przebitka z Guns N’ Roses, jak w „Phantom”. Rina daje tu z siebie wszystko, pod względem wykonawczym i kompozycyjnym nie mam zbyt wielu zarzutów do tych numerów („Hurricanes” jest naprawdę świetnie zaśpiewany), ale takie wybory aranżacyjne nie tylko nie sprzyjają artystce, ale odsuwają ją od popowego tronu, w który celuje. Rozumiem, że to część hołdu składanego muzyce 00’s, ale nie wiem, czy interpretacja tych nurtów w formie, jakiej nie powstydziłby się zespół Feel, jest dobrym kierunkiem. Z kolei „Frankenstein” bierze rockową paletę – tym razem z lat 80-tych XX wieku – i dzięki bardzo dobrej kompozycji i sprawnej aranżacji pokazuje, że jest potencjał w rinowych gitarach. Podobnie „Send My Love to John”, czyli akustyczna ballada z kapitalnym tekstem. Mimo wszystko nietrudno o zawód takim stężeniem sztampowych, rockowych aranżacji – po Rinie spodziewałbym się bardziej eksploracji grunge’u, pop-punka i nu metalu, ale nie wyrotowanych do porzygu, radiowych gitarek.

Na szczęście Hold the Girl to nie tylko utwory, którymi spokojnie możnaby podbić Męskie Granie, ale również bangery prezentujące najmocniejsze strony artystki. Choćby tytułowy kawałek, garydżowo-hyperpopowe wejście z buta, eurodensowy „Holy”, czy milenialsowy do bólu „Your Age” o finale, który jest po prostu wstrząsający (i ponownie, wspaniałym tekście). Na płycie często słyszymy garydżowo-połamane, brytyjskie brzmienia: poza „Hold the Girl” to również „Imagining” i „To Be Alive”. Taki kierunek zdecydowanie służy artystce, o wiele bardziej niż rutynowe, rockowe rzępolenie. Nad całością bardzo mocno unosi się również duch Lady Gagi, z udanym „This Hell” na czele, który w zasadzie mógłby być piosenką autorki „Poker Face”. 

Czy Rinę Sawayamę dotknęła klątwa drugiej płyty? Odrobinę na pewno. Nie ma niczego złego w wygładzeniu brzmienia pod masowego odbiorcę (FKA twigs i Rosalía zrobiły to na ostatnich wydawnictwach z ogromnym powodzeniem), ale brzmienia, które znajdziemy na Hold the Girl, za mocno dryfują w stronę radiowego rocka, a za słabo uwypuklają silną osobowość artystki. Czy to skuteczna strategia? Trudno stwierdzić. Popowy świat przeszedł zmianę paradygmatu i gitarowe imaginarium (przynajmniej w tej formie) jest na wylocie, króluje trap, gdzieś za rogiem czai się hyperpop. W tym kontekście aranżacyjne decyzje, podjęte na Hold the Girl, są co najmniej zagadkowe. Absolutnie nie chcę powiedzieć, że to kiepska płyta. Wprost przeciwnie, znakomite kompozycje, mocne teksty i pełne ognia partie wokalne wystarczą, żeby wracać do niej przynajmniej w części. Ale czy to pozycja lepsza od SAWAYAMY? Niestety, według mnie, niekoniecznie. Co będzie dalej w nieprzewidywalnym uniwersum brzmieniowym Riny może się okazać całkiem szybko, bo ta dziewczyna ma morderczą etykę pracy. 

WIĘCEJ