Rozmowa z artystą, który zamiast emigracji woli działanie.

Danil Vitkovski: Przeprowadziłem się do Polski trzy lata temu. Moim pragnieniem było odnaleźć miejsce, w którym poczuję się bardziej bezpiecznie na wyrażanie swojej tożsamości, miejsce, w którym nie muszę ukrywać tego, kim jestem. Częściowo to się spełniło. Jednak od jakiegoś czasu odczuwam, że nagonka na społeczność LGBTQ+ dużo zmieniła. Nawet wyglądanie inaczej niż normalnie stało się niebezpieczne. Czy tak samo odczuwasz te zmiany? 

Karol Radziszewski: Dla mnie ta dynamika była inna, ponieważ obserwuję to w dłuższej perspektywie. Przez ostatnie 15 lat dużo się zmieniało, a z tym i nastroje polityczne. Kiedy obecny rząd powrócił do władzy, zaczęło robić się znowu gorzej. Jednak przez ostatnie dwa lata w ludziach pojawiło się tyle ekspresji queerowej, jak nigdy wcześniej w polskiej historii. Jest to bardzo bolesne, że mamy taki hardkorowy moment polityczny. Z drugiej strony, instytucje zaczynają reagować na to, co się dzieje. Oprócz tego wchodzi nowe pokolenie, bardziej odważne, które nie chce się chować. 

D.V.: Czyli istnieją dwie strony medalu? Wydaje mi się, że częściowo tak jest przez większą polaryzację w obecnych czasach, szybkimi zmianami tej rzeczywistości, w której jesteśmy. 

K.R: Jakbyś osiem lat temu powiesił tęczową flagę w oknie, nikt by nie wiedział o co chodzi. Przez tę nagonkę, politykom udało się stworzyć narrację, że społeczność LGBTQ+ jest „ideologią”, jak nazizm czy komunizm. Przez to tęczowa flaga stała się jednoznacznym symbolem. Teraz ludzie wywieszają flagę, żeby pokazać, że tu możesz czuć się bezpiecznie albo palą, żeby pokazać, że są przeciwko. Ta polaryzacja jest, z drugiej strony cieszy mnie queerowa widzialność, solidarność i zjednoczenie, którego doświadczamy na protestach.  Poza tym mamy do czynienia z podwójną rzeczywistością. Za moich czasów w rodzinnym Białymstoku, który jest ultrakonserwatywny, nie było żadnych kolorowych, queerowych dzieciaków, a teraz ich widzę. Kiedyś mało kto robił coming out przed rodzicami. Byłem przyzwyczajony do tego, że cały czas coś może zagrażać, istniały tylko drobne momenty wolności. Dla mnie teraz tej swobody jest o wiele więcej. 

D.V.: Widzę, że niektóre osoby nie wytrzymują napięcia przez obecną sytuację w kraju. Tak jak ja kiedyś, szukając lepszego miejsca dla życia. Od niektórych też słyszałem o tym, że nigdy się nie poddadzą, że to też jest ich kraj i mają prawo w nim mieszkać. Słyszałem też o opinii, że jak wszyscy działacze i działaczki wyjadą, to sytuacja nigdy się nie zmieni. Czy planowałeś kiedyś wyprowadzić się z Polski?

K.R.: Myślałem o tym często, zanim skończyłem studia. Jednak kiedy zacząłem robić pierwsze bardziej odważne działania, dało mi to dużo energii. Będąc atakowanym ze względu na niektóre prace, miałem wsparcie od ludzi i nawet instytucji. W którymś momencie okazało się, że nawet opresyjna rzeczywistość może dać dużo możliwości. To jest sytuacja, którą ciężko byłoby mi powtórzyć w jakimś innym kraju. Mam takie poczucie, że Polska jest mostem pomiędzy Zachodem a Wschodem. Życie i działanie w Warszawie sprawia poczucie bycia pośrodku. Jesteśmy w Unii Europejskiej, ale też mamy dużo wspólnego ze wschodnimi sąsiadami. Jest to twórcze miejsce, w którym wszystko się miksuje. Być może żyjąc w Berlinie byłbym jednym z gejowskich artystów, którzy mogąc robić wszystko, co chcą, tworzą bezpieczny i dekoracyjny „gej-art”. A jak byłbym w Kijowie, to być może wahałbym się, czy to co robię, nie jest zbyt niszowe. Nie wiem. Żyjąc tutaj, mam poczucie, że mogę coś zmieniać.  

D.V.: Co sądzisz o queerowaniu historii?

K.R.: Zajmuję się tym przez ostatnie 8-9 lat swojej działalności i widzę w tym wielki sens. Moim dążeniem jako artysty i aktywisty jest to, żeby zmienić to, co będzie w książkach za 5, 10 lat. Oprócz wyszukiwania queerowych wątków w historii i nienormatywnych biografii, jest to również budowanie takiego poczucia, że wcześniej coś było. Kiedyś bardzo mi tego brakowało, kiedy wydawało się, że wszyscy są hetero, historia też. A nawet jak coś wywalczysz, to i tak jesteś tą mniejszością. Jakbym kiedyś dostał książkę, albo usłyszał w szkole, że  Konopnicka żyła z kobietą, że Szymanowski i Szopen byli homoseksualni, to pomyślałbym, że nie jestem całkowitym odmieńcem, że osoby nieheteronormatywne też były i są częścią tego narodu, tej opowieści. Queerowanie historii, edukowanie na ten temat, jest dla mnie najbardziej efektywną rzeczą, którą mogę robić. 

D.V.: Bardzo dobrze wspominam swoje doświadczenie robienia performansu w Galerii Labirynt na tle twojego obrazu z Adamem. Cała wystawa „Ménage à Deux” była bardzo dla mnie bliska przez łączenie kobiecej i męskiej energii, co tworzyło wybuchową mieszankę. Poza tym poruszałem wątek toksycznej męskości. Dużo o tym mówisz, często poruszasz to w swoich pracach. Czym dla ciebie jest ta toksyczna męskość? 

K.R.: Jest to trudny temat. Można powiedzieć, że pokazywanie białego, atrakcyjnego ciała jest kultywacją toksycznej męskości. Kiedy biały, uprzywilejowany gej artysta, który na przykład fotografuje innych dobrze wyglądających, wysportowanych gejów i celebruje figurę macho, w myśl niesławnej formuły „masc 4 masc”. Próbuję takie obrazy dekonstruować – na przykład w „Fag Fightersach”, kiedy jest to doprowadzone do absurdu i groteski, że geje są agresywni, przemocowi, gwałcą, napinają muskuły. Natomiast w projekcie „Studio” gdzie fotografuję chłopaków nago, jest to dla mnie gra z tradycją  przedstawień relacji „artysta-modelka/model”. Czasem również granie z kliszami „męskie/żeńskie”. Niektórzy mnie pytają, dlaczego modele mają podobny typ ciał, rzadko inny kolor skóry. Z ostatnim problem jest w tym, że żyjemy w mega homogenicznym społeczeństwie i takich osób w naszym kraju wciąż jest mało. A nie chciałbym robić tego na siłę i egzotyzować. A jeśli chodzi o to kogo do sesji zapraszam, to chciałbym pozostawać uczciwym, pokazując osoby, które mi się podobają. Odsłaniam się w swoim doświadczeniu pożądania, sublimacji. Nie jest to społeczny projekt o reprezentacji. Moja praca „Adam”, o której wspominałeś, jest czymś innym. Pokazując takie ciało bałem się, że może to być odebrane jako zawłaszczanie pola ekspresji osób trans. Jednak odzew był bardzo pozytywny, odebrano to po prostu jako wprowadzanie nienormatywnych ciał do rodzimych sztuk wizualnych. Ale oczywiście zawsze powstaje pytanie kto, o kim i z jakiej perspektywy opowiada. W Polsce mamy problem z tym, że ludzie myślą że queer i LGBT to jest to samo. Dla mnie queer jest o przekraczaniu granic płci, granie z tym. Poza tym nawet w społeczności LGBT, ale szczególnie „G” zdarza się, że ludzi przeraża każdy rodzaj „przegięcia”, zachowań, które są „sfeminizowane”. Przez to dla niektórych gejów przestajesz być atrakcyjny, w tym chyba najbardziej objawia się ta toksyczna męskość.

D.V.: Najgorsze dla mnie jest to, że w samym środowisku gejowskim istnieje ta toksyczna męskość.

K.R.: W Polsce ludzie się boją i przez to sami w sobie internalizują tę homofobię. Boją się być niemęscy, bo zostaną „rozpoznani” przez innych. Też tak miałem, kiedy żyłem w bardzo homofobicznym otoczeniu. To jest straszne, że przez tę nienawiść do siebie, przez to kim jesteś, potem projektujesz to na innych, oceniasz.

D.V.: Dużo pracujesz z tożsamością, ekspresją, ciałem. Ma to dużo wspólnego ze wstydem. Społeczeństwo lubi nam wmawiać to, że musimy być skromni. Z drugiej strony widzimy w social media obrazki z idealnymi ciałami, przez co wstydzimy się swojego. Dla wielu pokazanie swojego ciała jest czymś trudnym.

K.R.: Dużo moich projektów wzięło się z mojego osobistego wstydu, z problemów z postrzeganiem i ocenianiem własnego ciała. Dlatego kiedy zacząłem z tym pracować, fascynowało mnie, że niektórzy świetnie czują się ze swoim ciałem, że dla nich ta nagość przy pozowaniu nie jest żadnym problemem.

D.V.: Czyli te projekty są takim lustrem tego, czego chciałbyś od siebie?

K.R.: Tak, jest to dla mnie pewna afirmacja.

WIĘCEJ